Prócz obłoku destrukcyjnych marzeń otoczony jest maszynerią i aparaturą, przygłupimi pomagierami oraz skłonnymi do zdrady dupeczkami. Na szczęście James Bond wyposażony jest dokładnie w to samo oprócz przygłupich pomagierów. I to właśnie o nich rozbija się misterny plan przejęcia panowania nad światem.
Jak się tak zastanowić, to schemat powyższy można by odnieść – w pożal się Boże rzeczywistości politycznej Polski – zarówno do jednej jak i drugiej strony, więc kij ma dwa końce. Ale w końcu jest i tak, że jedna strona przegoniła jakiś czas temu przygłupich pomagierów i zdradliwe dupeczki, a druga w nie obrasta, więc analogia staje się nieco bardziej czytelna.
Ale ja nie o tym, bo mnie poniosło w politykę, a wcale tak sobie tego nie wymyśliłem. Filmy z Bondem przywołałem po to, by wskazać tego gościa, co to siedzi w centrum i załatwia sprawy świata i myśli sobie, że cośkolwiek koordynuje, a tymczasem świat tak naprawdę toczy się swoją koleiną z nim, a nawet – i bez niego.
Podczas ostatniego mojego pobytu w Polsce postanowiliśmy z Bracholem, że odpalamy silniki i zarządziliśmy wspólnie wielki remont chaty naszej rodzinnej. Zmiana dachówki, pieców, okien, instalacji i takie różne inne. Plany zmian okazały się dla mnie osobiście bardzo jednak smutne, bo okazało się, że mój na poddaszu pokój, w którym oddawałem się dorastaniu, pierwsze litery na maszynie „orga private bing werke 1932” klepałem – po remoncie będzie zwyczajną łazienką na piętrze.
Teraz uwaga: aby rozpocząć w Polsce jakikolwiek remont dachu, choćby zmianę dachówek należy o tym powiadomić stosowny Urząd. Byłem akurat na miejscu, Stefan już w szpitalu lizał rany po zwarciu z kotką Erwirą, więc poszedłem do Urzędu i wypełniłem zgłoszenie o zmianie dachówki. Gdyby w grę wchodzić miały inne zmiany zewnętrza, to należałoby uzyskać zgodę. A jak dachówka – to zgłoszenie i fertig.
Potem nastąpiły moje jakieś lekkie towarzyskie łajdactwa i lampartowanie po Poznaniu, potem Ławica i fruu. Ojciec tymczasem został „spionizowany” (termin chirurga) i popyla obecnie na rehabilitacji w miejscowym naszym szpitalu. Mówi, że schudł 10 kilo, ale „spodnie mam tutaj na gumce, hehe, a nie na pasku, to nie ma kłopotu”. W zasadzie powinienem tam być bo i on i remont, ale z jednej strony mój irlandzki zmywak ma tyle garów w maju i czerwcu, że niewyróbka normalnie, a z drugiej Brachol wziął wszystko tam na krótką smycz, więc spoko.
No i koordynuję stąd, co w istocie sprowadza się do tego, że Brachol mnie informuje co też robi ekipa na dachu i radzi się co do typu pieca, który trzeba kupić (jakbym się znał), a Ojciec opowiada przez telefon o ćwiczeniach w szpitalu i psy i koty wiesza na „całej tej szajce z Platformy, ja już normalnie z nerwów wychodzę jak ich widzę”. Oczywiście Stary założył dyskusyjne kółko polityczne wśród dostępnych w promieniu bezpośredniej aktywności połamańców-rekonwalescentów (oraz personelu), więc wpływ idei Prawa i Sprawiedliwości jako jedynej drogi przed wyborami rośnie w lawinowym tempie.
Ale, ale – wracając do dachu i zgłoszenia dachówkowego. Brachol mówił, że pewnego dnia przyfilował pod domem od strony ulicy gościa z aparatem, który naszej chacie leniwie cykał fotki. Ja – przyznam – wzruszyłbym ramionami, bo w końcu każdemu wolno cykać od ulicy, choć niczego szczególnego do cykania w chacie nie ma, przynajmniej przed remontem. Ale mój Brachol jest starszy ode mnie i po prostu wyskoczył na ulicę, złapał za fraki gościa, przydusił do bramy i w jednym pytaniu, w którym mieściły się słowa „k…, ch…, co, cykasz” domagał się wyjaśnienia obecności kolesia z aparatem.
Tu muszę dodać, że Brachol, hm, również skłania się ku wersji „spodnie z gumką”, ale z przyczyn biegunowo odmiennych niż Ojciec. No i koleś z aparatem rozpoczął recytację, że „a co nie wolno, ja tu se cykam co cykam, nic panu do tego, gdzie te łapy…”, na co Brachol pokiwał głową i próbnie zdwukrotnił ładunek pytania. Było tego jednak za dużo chyba, bo gość nieomal się popłakał i uciekł.
– No, patrz, co za sukinkot… – podsumował Brachol opowiadając tę historię. – No, ale nie szturchnąłeś go, pyknąłeś?! – Jak bym go szturchnął-pyknął, to ze Stefanem by teraz na rehabilitacji leżał, taki wypłosz, coś ty – uspokoił mnie Brachol. – Ale dlaczego oni po tajniaku chodzą? – zadumałem się. – Boją się może, szajka z Platformy, ja już normalnie z nerwów wychodzę jak ich widzę… – powiedział Brachol.
Okazało się niebawem (relacja koleżki, który też nieco wcześniej zmieniał dach w swojej chacie), że takich wypłoszów z aparatami wysyła… urząd właśnie. Że jeśli tylko cokolwiek będzie różniło się od zdeklarowanego wcześniej „planu prac”, to… No właśnie. Koleżka zresztą psem wypłosza szczuł, niestety, ale nasza Erwira nie sprawdza się w działaniach zaczepnych.
Zapytałem Brachola, co ze starą dachówką, a on na to, że zwrócił się do Zarządu Śmietników Miejskich o podstawienie skipa na dachówkowe odpady, ale raz, że powiedzieli, że za 10 dni, a dwa, że 700 zeta. – I co? – Nic. Przyjechał Kazek, zostawił przyczepę od traktora na dwa dni, naładowaliśmy, wziął 70 złotych i pojechał utwardzać sobie drogę. Chciał 50, ale dałem mu 70…
Jeszcze w czerwcu bym chciał być na miejscu, zawsze może się przydam, bo ta koordynacja z zewnątrz już mnie denerwuje. Ani dupeczek, ani pomagierów, ani maszynerii i aparatury. Tylko jak sobie pomyślę, że znajdę się w orbicie administracji szajki z Platformy, to już normalnie, jeszcze przed wylotem, z nerwów wychodzę, chociaż ich nie widzę…