Bez kategorii
Like

Postępowi rodzice, część 4

08/07/2012
452 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
no-cover

– Witam wszystkich podczas pierwszego dnia pobytu dzieci u postępowych rodziców – powiedziała do kamery pani redaktor z najlepszej telewizji. – Jak pan ocenie ten dzień? Rozmawiam z jednym z rodziców, Andrzejem.

0


– To było straszne – jęknął Andrzej siadając ostrożnie na eleganckiej, nowoczesnej sofie będącej najnowszym krzykiem mody. – Te dzieci są straszliwie nietolerancyjne. A my jesteśmy dla nich tacy dobrzy! Mają tu raj! Mogą wszystko! ale nie doceniają!
– Faszyzm i antysemityzm wyłazi wręcz z nich garściami – zza narożnika wyszedł drugi rodzic, Robert, i zasiadł obok na kanapie. – Andrzej, nie przesadzasz z tym krawatem? Nie jesteś w pracy. Jest menedżerem w korporacji – wyjaśnił pani z telewizji.
– Czy każdy plastyk musi chodzić w takich łachach? – rzekł z lekką przyganą w głosie Andrzej.
– Dzieci. mieliśmy mówić o dzieciach – przypomniała pani redaktor.
– Są straszne – powtórzył Andrzej. – Zawsze marzyliśmy o adopcji, ale odstraszała nas wizja pieluch, karmienia, no wie pani o czym mówię… Małe dzieci są takie obrzydliwie nieestetyczne i ciągle krzyczą…
– Więc pomyśleliśmy o jakimś starszym dziecku – wtrącił Robert. – Takim odchowanym… Jak ten chłopiec.
– Tragedia – westchnął Andrzej. – To jakaś patologiczna, zacofana rodzina. Oddaliśmy temu chłopakowi świeżo wymalowany pokój, a on zaraz go zniszczył…
– Nie! – przeraziła się pani redaktor.
– Tak! Na ścianie przylepił jakiś obrzydliwie patriotyczny plakat z polską flagą…
– Spokojnie misiu – studził nastrój Robert. – To plakat reprezentacji w piłce nożnej. Sami faceci.
– Ściany zniszczył? Jak? – dociekała pani redaktor.
– Namazał pisakiem jakiś bohomaz nad drzwiami i oświadczył, że to Jezus na krzyżu – rzekł zniesmaczony Andrzej. – Żeby w Europie w dwudziestym pierwszym wieku…
– Oczywiście zamalowałem mu ten bohomaz, w końcu jestem plastykiem – oznajmił z dumą Robert.
– Jak to? Przecież nie mamy już tej farby! – zaniepokoił się Andrzej.
– Zamalowałem inną!
Andrzej zacisnął usta i kręcąc głową popatrzył w sufit. Zadzwonił dzwonek.
– To do mnie! – krzyknął Łukaszek, który przeszedł przez pokój bawiąc się pisakiem.
– A to drugie dziecko? – zreflektowała się pani redaktor.
– To dziewczyna, a co można powiedzieć o dziewczynie? – zastanowił się Andrzej.
– Nie, dziewczyny nam nie leżą. Myślimy o adopcji chłopca. Jak nie tu to w Rosji czy Holandii – wyznał Robert.
Do pokoju wrócił Łukaszek z kartonem w ręku a za nim wszedł jakiś młody facet.
– Zapłać mu – powiedział Łukaszek do Roberta i dodał głośno: – Mamo.
– Mamo??? – wytrzeszczył oczy młody facet i zaczął rzucać niespokojne spojrzenia.
– Tak! Jesteśmy gejami! I co z tego?! – krzyknął histerycznie Robert.
– Opanuj się… – mruknął Andrzej. – Ile i za co?
– Pizza – młody facet wymienił jakąś kwotę. Andrzej sięgnął do kieszeni i podał młodemu facetowi banknot mówiąc, że reszty nie trzeba.
– Od geja nie chcę – powiedział młody facet, wydał resztę i wyszedł.
– Jaką zamówiłeś? – spytał Andrzej Roberta.
– Ja??? Ja nie.
– To kto?
– Ja – oznajmił ze spokojem Łukaszek.
– Przecież lodówka jest pełna jedzenia!
– To nie jest jedzenie. Same jakieś takie gluty…
– To nowoczesne, zdrowe, bezpieczne, ekologiczne, naturalne, polecane przez… – zaczął się zapalać Andrzej, ale Łukaszek otworzył karton. Robert zajrzał i zawołał żałośnie:
– Mięso! Boże, co za barbarzyństwo!
– Co, może mi nie wolno? – zapytał Łukaszek.
Rozległ się wibrujący pisk i do pokoju wpadła rozradowana siostra Łukaszka.
– Yay! Pizza! – krzyknęła. – Łukasz, zostaw mi trochę! Teraz nie mogę jeść!
– Czemu? – spytał jej brat.
– Bo mi jeszcze paznokcie nie wyschły – siostra machała ślicznymi dłońmi. Andrzej tknięty jakimś przeczuciem wyszedł i po chwili doleciał jego głos:
– Mój lakier do paznokci!
– Co, nie wolno mi? – siostra Łukaszka była wcieleniem skrzywdzonej niewinności.
– Czemu wy tacy jesteście? – pytał żałośnie Robert. – Chłopcze, mówię to zwłaszcza do ciebie! Przecież jak tylko do nas przyjechałeś wręczyliśmy ci Szarfę Dobrego Zachowania! Miałeś ją cały czas nosić na sobie, aby patrząc na nią powstrzymywać się od złych uczynków! A ty co?
– Właśnie! – zawołał Łukaszek. Sięgnął do kieszeni i wyjął szarfę. Wytarł nią uwalane sosem czosnkowym usta i beknął głośno.
– Sami państwo widzą! – pani redaktor zwróciła się do kamery. – Sytuacja jest krytyczna od samego początku! Kto będzie zagrożony?!
– Pewna pelargonia – rzucił w przestrzeń Łukaszek.
Pani redaktor nie miała już więcej uwag.

0

Marcin B. Brixen

Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!

378 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758