Co zacniejsi blogerzy rzadko odpowiadają na komentarze. Nie ma dyskusji. No, chyba że się go nazwie bucem.
No i zaczęło się.
Dosyć już tylko komentowania. Trzeba teraz oznaczyć swój własny teren.
Doświadczenie nauczyło mnie, że zacni koledzy blogerzy bronią swojego okienka , jak oka w głowie. Dosłownie jak moja nieodżałowana psina(Amstaff, a jakże), Słomka, która na nasze terytorium wpuszczała gości podług nie pojętego dla mnie do końca klucza. Do jednych się łasiła od samego początku, innych by zagryzła i rozszarpała. Rowerzyści i listonosze mieli oczywiście przechlapane.
Podobnie jak pewien bloger, którego, jak na razie tu nie wymienię, a który mnie, jak się wydaje, dosyć trzeźwego gościa, znarkotyzował i uzależnił od siebie. Ale się już chyba wyleczyłem. A może nie, jeśli o tym tutaj piszę? On oto właśnie, na pierwszy rzut oka dokonuje skomplikowanej analizy psychologicznej i albo łaskawie, choć z pewną dozą pogardy, pozwala grzać się przy ognisku swojej wielkości, albo z prędkością i zwinnością kobry atakuje i zatapia swoje zęby jadowe w kostce zaskoczonej ofiary. Rozpaczliwa ucieczka jest zazwyczaj bardzo bolesna.
Chciałbym trochę porozmyślać o tej naszej blogosferze. O zwykłych wyrobnikach, o obserwatorach, no i przede wszystkim, o gwiazdach, które świecą na ekranach naszych komputerów.
Wielu z nich jest na prawdę anonimowych. Pozwala to na wielką grę naszej wyobraźni. Czy ten facet, który sprawuje tutaj rząd przynajmniej kilku dusz, jest wyrośniętym karłem o elfich uszach z ogromnymi okularami, tak gdzieś minus 12 dioptrii, na wielkiej łysej głowie, czy też może, jak podają wtajemniczeni, obleśnym i niechlujnym, dużym grubasem przekonanym o swojej nieomylności. Anonimowość pozwala na wybór takiego obrazu, jaki nam w danej chwili i przy danym nastroju akurat pasuje.
Ciekaw jestem, czy ci anonimowi blogerzy zastanawiali się nad tym i czy w ogóle zdają sobie sprawę, że ta właśnie anonimowość powoduje, że czytelnik może go widzieć w najróżniejszy sposób. I to nie zawsze w sposób przyjemny dla piszącego.
Inaczej jest z blogami osób popularnych, które znamy, czy to z widzenia, z telewizora, gazety, czy sceny. Tekst podpisany znanym nazwiskiem natychmiast zmusza nasz mózg do przywołania wizerunku postaci. A czy to postać sympatyczna, czy wręcz przeciwnie, to już zależy od naszych poglądów i nastawienia emocjonalnego. Ale to już trochę inna sprawa.
No więc mamy tego naszego anonima, powiedzmy podpisującego się Ajatollah, i w zależności od tego co czytamy, ale także od tego, czy właśnie jesteśmy dobrze wyspani, lub może na okropnym milenijnym kacu, widzimy go jako złośliwego gargamela, albo tego głupszego z filmu "Głupi i głupszy". Może też tak być, ale zdecydowanie rzadko, że widzimy go jako takiego Świętego Piotra, siedzącego na spiżowym tronie i wygłaszającego wiekopomne i głębokie oświadczenia.
Coś jest takiego z naszymi popularnymi blogerami, że właściwie jadą na jednej nucie – nucie złości, drwiny i negacji. W rezultacie mamy w internecie całe rzesze takich jastrunów, z których żółć wylewa się strumieniami.
Czy to ta już wspomniana anonimowość plus zazwyczaj prowincjonalne kompleksy powodują taką postawę?
Właściwie powinno się życie na blogu zaczynać od Manifestu. Ja powiem tylko, że jestem notorycznym opozycjonistą. Czyli akurat teraz, na wszystkie możliwe dla mnie sposoby walczę z Platformą i z chłopcami z ferajny Tuska.
No i właściwie na razie z Manifestu wyszły nici. Trzeba się będzie porządnie do niego przygotować, żeby nie było jak z tymi autostradami na Euro.