Tusk nie jest potrzebny, jeśli zabrakłoby „faszysty, który chce podpalić nasz dom i wypowiedzieć wojnę Rosji”, a Kaczyński byłby zbędny, gdyby nie było „Herr Tuska, ruskiego agenta”.
Przez kilka lat snuły się po Polsce tabuny sierot po POPiS-ie. Sam byłem takim bezprizornym. Było nas miliony – tych, którzy w 2005 roku zagłosowali na partię Tuska lub Kaczyńskiego uznając, że właściwie równie dobrze mogliby zagłosować na odwrót. Wśród moich znajomych dylemat "na kogo głosować", załatwiano tym, że jedno z małżonków oddawało głos na PO, a drugie na PiS. Ale w sumie był to jeden obóz budowy IV RP. Ale to się skończyło. I należy to wreszcie zrozumieć i zaakceptować.
Bo dziś mamy do czynienia nie tylko z tym, że te dwie partie już ze sobą nie współpracują, ale także i z tym, że zdradziły swoje ideały. Co zostało z liberalizmu i konserwatyzmu Platformy? Formacja, która podnosi podatki, zwiększa biurokrację, utrudnia życie przedsiębiorcom nie ma prawa określać się jako liberalna. Tak samo zresztą, jak nie ma prawa określać się jako konserwatywna, bo idzie na wojnę z Kościołem, ogranicza jego finansowanie, za to chce finansować zabiegi in vitro, i legalizować związki homoseksualne. Podobnie PiS – kiedyś formacja centroprawicowa i zrównoważona, dziś stała się narzędziem osobistej zemsty lidera i funduszem emerytalnym jego imienia. Gotowa jest zrobić każdą woltę ideologiczną, by uprawdopodobnić perspektywę zwycięstwa. I chociażby z tego powodu należy raz na zawsze pożegnać się z ideą POPiS-u i przestać ciepło go wspominać.
Byliśmy sierotami po POPiS-ie, ale warto to wreszcie sobie uświadomić – ojciec zaczął pić, a matka puszczać. Obie strony zawiodły i obie zdradziły swoje ideały. Nie ma co ronić po nich łez. Należy zdać sobie sprawę, że oni już nie tylko nigdy nie będą razem, ale przede wszystkim – oni już nie są tymi, których warto było obdarzać szacunkiem i sympatią. Wyjdźmy z tego patologicznego domu, sieroty po POPiS-ie!
Choć sformułowanie, że POPiS-u już nie ma, nie jest do końca prawdziwe, bo on przetrwał w bardzo zdegenerowanej formie. On istnieje, choć już nie obiecuje niczego, oprócz swoje dominacji i trwania. On jest dzisiaj mocniejszy, niż kiedykolwiek wcześniej. I niezbędny dla obu graczy, bo Tusk nie jest potrzebny, jeśli zabrakłoby "faszysty, który chce podpalić nasz dom i wypowiedzieć wojnę Rosji", a Kaczyński byłby zbędny, gdyby nie było "Herr Tuska, ruskiego agenta". Oni są sobie absolutnie potrzebni, bo bez siebie nie istnieją, nie ma na nich zapotrzebowania, są wtedy zwykłymi krzykaczami. Dlatego POPiS został zastąpiony przez Pałaco-Paca, bo są oni od siebie uzależnieni i obaj są siebie warci (to sformułowanie pojawiło się po raz pierwszy w mojej korespondencji na twitterze z Waldemarem Kuczyńskim, z którym chyba nic innego mnie politycznie nie łączy, ale obiecałem mu, że przywołam go jako autora tego określenia). Piękna idea z 2005 roku została zastąpiona przez pasożytniczy, ale symbiotyczny układ, między dwoma politykami, którzy wykorzystują jego dynamikę nie dla dobra kraju, ale dla utwierdzenia swej osobistej pozycji.
Ten Pałaco-Pac to już nie promodernizacyjny, pełen energii i nadziei ruch polityczny – to dzisiaj symbiotyczny układ władania nad umysłami Polaków. Układ, który jest samowystarczalny, który nie ma na celu niczego, prócz chęci przetrwania, który nie dba o to, żeby wzmacniać nasz kraj, a jedynie o to, żeby nie dopuścić nikogo do stworzonego przez siebie duopolu. Ten nowy "układ" jest nie mniej groźny i nie mnie realny, niż ten, z którym kiedyś chcieli walczyć Tusk i Kaczyński. Teraz oni stworzyli nowy układ – układ, który zablokował możliwość uprawiania nad Wisłą prawdziwej polityki i walki o podmiotowość Polski. W zamian dostarczają Polakom show, w którym pełno jest emocji i fajerwerków, ale nie ma tam substancji i treści. Pałaco-Pac zablokował całkowicie nie tylko scenę polityczną, ale przede wszystkim zablokował polityczność w naszym kraju, zablokował możliwość zawierania kompromisów, wspólnej pracy dla wspólnego dobra.
Pałaco-Pac ma się więc świetnie – skutecznie obsługuje emocje ludzkie, zapewnia sobie dominację w polskiej polityce, dostarcza ciepłych synekur swoim działaczom. Ale nie ma nic wspólnego z POPiS-em z 2005 roku, z którym wiązaliśmy takie nadzieje. Jest jego zaprzeczeniem.