Z treści moich publikacji związanych z zagrożeniami względem naszej kultury wynika chyba dość wyraźnie, że pierwszym krokiem musi być realna pomoc polskiej rodzinie.
Kolejne rządy warszawskie deklarują chęć dopomożenia polskim rodzinom, co zazwyczaj kończy się wielkim hałasem propagandowym i groszową jałmużną.
Obecnie takim „modnym” hasłem jest „500 zł. na dziecko”, co oczywiście jest pewnym postępem w stosunku do poprzedników, ale co mówiąc szczerze, nie tylko że nie rozwiązuje problemu, ale nawet nie zbliża się do realnego wymiaru potrzeb.
Zresztą, o czym pisałem nie dawno, budżet państwa i organów samorządowych nie jest w stanie ponieść ciężaru tych potrzeb przy obecnym poziomie dochodów budżetowych.
Chcąc naprawdę okazać realną pomoc polskiej rodzinie, a nie tylko odfajkować propagandowo, należy szukać innych dróg aniżeli administracyjna jałmużna.
Tą drogą jest przyśpieszenie tempa rozwoju gospodarczego Polski i zwiększenie efektywności naszej pracy.
W Polsce w tej chwili najwyższy wskaźnik bezrobocia dotyczy młodych ludzi rozpoczynających pracę zawodową, sięga on nawet połowy populacji w wieku od 18 do 30 lat.
Jest to wiek, w którym powinno się zakładać rodzinę, ale brak pracy i mieszkań powoduje, że znaczny odsetek młodych ludzi odkłada na później lub wręcz rezygnuje z małżeństwa. Średni wiek zawierania małżeństwa to dla mężczyzn – 30 lat, a dla kobiet 27, jest to stanowczo za późno ze szkodą dla trwałości i dzietności małżeństw.
Ze względu na relatywnie wysoki udział ludzi z wyższym wykształceniem ich start życiowy jest późniejszy, jednakże znakomita większość studiujących kończy studia w wieku około 25 lat i wtedy powinna podjąć pracę zawodową. Niestety większość traci następne kilka lat na poszukiwanie odpowiedniej pracy, a wielu emigruje nie znalazłszy jej w Polsce.
Ten proces jest już traktowany, jako „norma” i około 60% ankietowanych studentów oświadcza, że ma zamiar opuścić Polskę po ukończeniu studiów.
Podobnie jest z młodymi ludźmi kończącymi średnie szkoły zawodowe.
Trzeba zaznaczyć, że polski „rynek pracy” nie jest przygotowany do przyjęcia absolwentów polskiego szkolnictwa zawodowego, lub jak kto woli, polskie szkolnictwo nie jest przystosowane do polskiego „rynku pracy” zarówno pod względem kierunków wykształcenia jak i lokalizacji.
Jest to rezultat „liberalizacji” polskiej gospodarki, czyli powszechnej likwidacji różnych dziedzin wytwórczości.
Równocześnie chaotyczny i częstokroć dyktowany komercyjnymi przesłankami rozwój polskiego szkolnictwa wyższego kształci młodych ludzi w kierunkach, które mają małą szansę na znalezienie pracy.
Króluje łatwizna i tak zwane kierunki „humanistyczne” nie wymagające kosztownego wyposażenia uczelni.
Oczywiście zawsze trzeba się liczyć z faktem, że istnieje pewna liczba zainteresowanych studiami bez zamiaru realizowania uzyskanej specjalności w pracy, nie może jednak ten czynnik, względnie inne uboczne, decydować o charakterze polskiego szkolnictwa.
Mamy na przykład w Polsce wielką liczbę młodych „politologów”, którzy nie bardzo wiedzą, co mają ze swoimi dyplomami robić.
Brakuje w Polsce pożytecznej i godziwie płatnej pracy dla młodych ludzi i nie pomoże podniesienie minimalnej płacy do 12 zł. /godz. Bo najpierw trzeba miejsca pracy stworzyć, a dopiero potem ustalać zarobki.
Zresztą owe 12 zł. oznacza około 2 tys. zł. brutto miesięcznie, a tymczasem samo wynajęcie byle jakiego mieszkanka, a raczej klitki o powierzchni 30 m2 kosztuje półtora tysiąca złotych miesięcznie.
Mieszkania w Polsce są chyba relatywnie najdroższe w Europie, co wynika z kolosalnego deficytu mieszkań sięgającego 1,5 – 2 mln.
Jest to grzech śmiertelny obciążający wszystkie bez wyjątku rządy w Polsce.
Pogrobowcy PRL wypominają, że za Gierka budowano dwa razy tyle mieszkań, co obecnie. Należy wyjaśnić, że jest to nawet dość bliskie prawdy, ale powierzchnia tych mieszkań była znacznie mniejsza, co w sumie na jedno wychodzi.
W PRL przeciętne „mieszkanie” to około 40 m2, obecnie zaś 110 m2.
Ale w PRL nawet i tak małych mieszkań budowano w niedostatecznych ilościach, to też pożegnaliśmy ją z deficytem 1,5 – 2 mln mieszkań, czyli z tym samym, jaki mamy obecnie.
Ilość mieszkań to podstawowy problem, ażeby skutecznie poprawić sytuację należy ich liczbę podwoić.
Drugim problemem jest cena, obecne ceny wynikają z oczywistej zmowy rynkowej, przy ograniczonej ilości można je budować wyłącznie „dla bogaczy”, dla których cena metra kwadratowego mieszkania przekraczająca dwukrotnie przeciętny krajowy miesięczny zarobek, nie stanowi przeszkody.
Ta cena jednak czyni je niedostępnymi dla znakomitej większości Polaków nie mówiąc już o startujących w pracy.
Zwiększenie ilości budowanych mieszkań, szersze udostępnienie działek budowlanych, zmiana metod organizacji budowy, odebranie monopolu mafijnym układom dilerskim, organizowanie na szeroką skalę spółdzielczości budowlanej typu przedwojennego, a nie peerelowskiego, umożliwi radykalne obniżenie kosztów i udostępni mieszkania młodym małżeństwom.
Lokalne samorządy muszą jednak na serio potraktować swoje obowiązki w tym względzie, a szczególnie w organizowaniu terenów budowlanych i udostępnieniu infrastruktury, a przede wszystkim tanich kredytów.
Stworzenie warunków dla budownictwa mieszkaniowego i równoczesnego rozwoju polskiej wytwórczości, a zatem i miejsc pracy, stanowi podstawowe zadanie dla obecnego rządu deklarującego chęć poprawy położenia polskich rodzin i odwrócenia zgubnego dla narodu trendu, jaki obserwujemy w działaniach kolejnych rządów ostatniego ćwierćwiecza.
Jeden komentarz