Pozostaję pod wrażeniem wiedzy i bezkompromisowości profesora Nałęcza, który nie ustaje w demaskowaniu polskiego faszyzmu, kaczyzmu, macierewizmu i w ogóle reakcji. Zasłynął zwłaszcza porównaniem PiSu do kajzerowskich watah czyhających nad Marną, tudzież niezawodnym narzędziem do wykrywania faszysty, czyli otwartym ogniem, wliczając w to pochodnie, świece, znicze nagrobne i trociczki zapachowe. Pozwala to jednocześnie dość dokładnie określić pojawienie się faszyzmu, jako idei, metodą węgla C14, empirycznie, za pomocą wykopalisk jaskiniowych. Są ślady ognia, jest faszyzm. Proste. Jest to niewątpliwy wkład Nałęcza w dorobek nauki światowej i tego już nikt mu nie odbierze, bo, jakby odebrał, to w sumie niewiele by zostało. Więc nie odbieramy. No, ale, żeby nie było, że jest on zaślepiony antyfaszyzmem, nie, stać go na obiektywizm, jak najbardziej- […]
Pozostaję pod wrażeniem wiedzy i bezkompromisowości profesora Nałęcza, który nie ustaje w demaskowaniu polskiego faszyzmu, kaczyzmu, macierewizmu i w ogóle reakcji. Zasłynął zwłaszcza porównaniem PiSu do kajzerowskich watah czyhających nad Marną, tudzież niezawodnym narzędziem do wykrywania faszysty, czyli otwartym ogniem, wliczając w to pochodnie, świece, znicze nagrobne i trociczki zapachowe. Pozwala to jednocześnie dość dokładnie określić pojawienie się faszyzmu, jako idei, metodą węgla C14, empirycznie, za pomocą wykopalisk jaskiniowych. Są ślady ognia, jest faszyzm. Proste.
Jest to niewątpliwy wkład Nałęcza w dorobek nauki światowej i tego już nikt mu nie odbierze, bo, jakby odebrał, to w sumie niewiele by zostało. Więc nie odbieramy.
No, ale, żeby nie było, że jest on zaślepiony antyfaszyzmem, nie, stać go na obiektywizm, jak najbardziej- właśnie wystąpił z emocjonalna obroną nieznanego SSmana, chroniącego dzielnego maturzystę Bartoszewskiego ( co ciekawe, dziś też jest maturzystą, choć niektórzy z uporem nazywają go Profesorem, bo prowadził gościnne wykłady, mimo, że go w Niemczech kilka lat temu z listy owych profesorów oficjalnie wykreślono) przed polskimi nazistami. Otóż ów maturzysta stwierdził, zresztą w niemieckiej gazecie (jak on doskonale wie, w której gazecie i w którym kraju trzeba co powiedzieć, swoją drogą! Pozazdrościć, niby te procesy miażdżycowe tak posunięte, ale swoje wie!), że nie trzeba się było obawiać niemieckich oficerów w czasie wojny, no, chyba, ze mieli rozkaz, bez rozkazu można było im blachę w czoło strzelić, czapkę zrzucić i nic, tylko się dobrotliwie uśmiechali, cukierki dzieciakom rozdawali, no, chyba, że mieli rozkaz od nazistów, wtedy nie było przebacz, ale trudno ich winić, bo przecież rozkaz, to rozkaz. Befehl ist Befehl, Ordnung muss sein, wiadomo.
Nawet, jak naziści wpakowali Bartoszewskiego to Auschwitz, to go zaraz Niemcy wypuścili ze względu na stan zdrowia. Należy szczerze pogratulować szczęścia i tu piszę bez ironii, żeby nie było, że żałuję, że ktoś się uratował. Ale łut szczęścia niezwykły, palec Boży, nic, tylko w Lotto na chybił trafił obstawiać i to, co tydzień.
Za to nikczemni endeccy Polacy, to, co innego! Jak tylko zobaczyli, że drugi bochenek chleba ktoś kupuje, zaraz donosili do nazistów, ażbiedni Niemcy nie mogli nic poradzić i tylko patrzyli bezradnie i ze zgrozą, jak Polacy paląŻydów w stodołach. Bez rozkazu! Nawet specjalne stodoły wybudowali, takie na kilka tysięcy ludzi. Nie zachowały się te dziwa dla potomności, bo wszak spłonęły. Siłą rzeczy, po to w końcu były. I naziści też jakoś tak koło 1945 wymarli, jak Hetyci swego czasu. Tylko w Polsce przetrwali, jako endecy i pisowcy.
Swoja drogą, może ja się nie znam, ale chleb był wtedy na kartki, a te pamiętam też z czasów komuny. Otóż kartka umożliwiała zakup jakiejś ilości tego, na przykład, chleba, tylko tyle, co napisane na kartce i ani grama więcej. No, chyba, że to było w sklepach Nur Fur Deutsche. Jak zatem Pan Bartoszewski mógł się narazić polskim nazistom, kupując więcej, trudno zgadnąć. Ale, jak wiadomo, prawda może jedynie zepsuć dobrą opowieść.
Zresztą, podejrzewam, że nie o samego Bartoszewskiego tu chodzi, bo jak kiedyś skrytykował Grossa, to powitane to zostało zażenowanym milczeniem, albo sugestiami, że, wicie, zasłużony, ale już plecie trzy po trzy, nie ma co za bardzo słuchać. No, ale jak go skrytykowała Marta Kaczyńska, noooooo, to co innego, wszystkie ręce na pokład, generatory słusznego oburzenia na full power, ile fabryka dała, tytuły to powielenia, typu „Marta Kaczyńska się skompromitowała!”. Trzy czwarte onetowych klikaczy nawet nie sprawdzi, o co chodzi w tekście, ważne,że przekaz podprogowy wdrukowany, skompromitowała się. Obciach, wstyd, pisówka, wiadomo.
Jakoś mi się przypomniało opowiadanie ze zbiorku, nagrodę w szkole dostałem za dobrze świadectwo (a co!), no więc jedno opowiadanie było o linczu na Murzynie, dzisiaj trzeba mówić Afroamerykaninie, którego nie lubiano w miasteczku, bo okopywał swoja bawełnę jakoś lepiej, niż inni, w związku z czym miał lepsze zbiory. No, co zrobić, tak sobie okopywał i okopywał z roku na rok, nie było się, za co przyczepić, aż wreszcie mieli go! Mieszkańcy biegli od domu do domu z wiadomością, że rano przed sklepem powiedział coś do córki Lawrence’a, czy Smitha, nieważne. No, doigrał się! Mieszkańcy skrzyknęli się, poszli na jego farmę, powiesili i dla pewności spalili sąsiada. Po czym wrócili do codziennych zajęć.
Jakoś strasznie mi zapadła w pamięć ta opowieść i zawsze przychodzi na myśl, gdy grupa ludzi bardzo chce się do kogoś przyczepić i nie może znaleźć pretekstu, aż wreszcie wymyśla sobie cokolwiek, by zapłonąć słusznym oburzeniem, w wersji soft, w dowcipie z niedźwiedziem ( „a ty, zając znowu bez czapki!”), a w realu, bo ten nielubiany człowiek powiedział cos o Gabonie, na przykład. Albo powiedział „małpa w czerwonym”, albo szalik odwrócił. Albo, jak teraz Dubieniecki, oburknął dziennikarzowi. Albo, jak Marta Kaczyńska, napisał coś na swoim blogu. Jak już pisałem kilkakrotnie w swoich felietonach, zupełnie analogicznie do tego, jak Jarosław Kaczyński jątrzył i dzielił swoim milczeniem, tak teraz Marta będzie budzić oburzenie, kompromitować się, tym razem już ostatecznie, za każdym razem, jak cos zrobi, albo, jak nie zrobi nic. I za każdym razem jeszcze bardziej ostatecznie i jeszcze bardziej do końca, bo ta gra ma swoje reguły, trzeba eskalować nienawiść i emocje, aż ktoś wreszcie uzna, ze coś z tym przecież trzeba zrobić, że pisanie i mówienie w tej sytuacji nie wystarczy, jak uznał Ryszard C. w Łodzi, na przykład.
http://niepoprawni.pl/blogs/seawolf/
http://niezalezna.pl/users/seawolf/
Dziennik Pokladowy Seawolfa, kapitana , oszoloma, jaskiniowgo antykomucha