W Polskich domach? To na pewno. Ale w nadreńskich? Czy to możliwe?
Możliwe. Mieszkamy w Bonn od ośmiu lat. Dokładniej w dzielnicy Plittersdorf. Bonn (niegdyś stołeczne) to konglomerat wiosek, które wchłonęło miasto wraz ze starą infrastrukturą społeczną. Tu każdy zna każdego, a nawet, jak się wabi ten czy ów pies. Zwłaszcza, jak chodzi do kościoła. Na przykład do St. Evergislus. I jak się ma dzieci.
Kościół
otoczony prześlicznym cmentarzem, nad Renem, XIX-wieczny, neogotycki,pęka w niedziele i święta w szwach. Tłumy. Wszyscy się znają, to babcia x, żona y, brat zeta. I ze sobą rozmawiają. O wszystkim. Z każdym. Moja żona poznała oczywiście matki koleżanek naszych córek. Pija z nimi herbatki i nie tylko. Panie spotykają się co najmniej raz na
miesiąc
w knajpce lub kawiarence. Przed świętami tematem były zwyczaje wigilijne. Tak się też stało, że Heike (protestantka, nawrócona na katolicyzm) układa sianko pod obrusem. Ute i Jutta dzielą się opłatkiem, podobnie, jak nauczycielka Mimi (mojej młodszej córki) Marianne. Marianne nie dostała od mojej Żony opłatka w ubiegłym roku (jakiś przypadek) tym bardziej
była szczęśliwa
kiedy dostała go w tym. A, zapomniałem dodać, że Ute w tym roku po raz pierwszy wstawiła choinkę do domu w Wigilię, a nie już tydzień wcześniej. Sprzedała także w domu naszą rodzinną tradycję, że drzewko przystraja pan domu wraz z dziećmi (ach, jaki świetny zwyczaj, powiedziała Ute). Niektórzy nawet przeszli na rybę w miejsce wigilijnej gęsi. A za rok…
Wesołych Świąt!
Post scriptum: o 6 wieczorem śpiewamy kolędy. Pośpiewajmy razem!
Zapomniałem o najważniejszym: Emily, koleżanka Zosi, mojej starszej , do tego wszystkiego gotuje dziś barszcz czerwony wedle naszego przepisu brzozowskiego, oraz podaje na stole dodatkowe nakrycie dla Gościa.