Bez kategorii
Like

Polskie standardy rozkradania dróg, autostrad i państwa

26/02/2012
393 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
no-cover

Tytuł roboczy, pomysłu na właściwy nie mam.

0


 

Historia polskiego asfaltu, czyli jak kraść, to tylko pięć centymetrów, na dobre zaczęła się za czasów komuny. To wtedy, w czasach kiedy niczego nie było, a wszystko to co było, było reglamentowane i na zapisy, obok budowy socjalizmu budował się socjalistyczny kapitalizm czerwonych baronów i sekretarzy.

 

Jedyna i słuszna, skupiająca w swych szeregach wszystkich przedstawicieli socjalistycznego społeczeństwa, Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, wyznaczała drogę ku świetlanej przyszłości.

 

Kiedy w zakładach pracy, a trzeba przyznać było ich naprawdę sporo, zaczynał się szum o kolejną podwyżkę cen żywności, ubecja (ratując siedzenia towarzyszy z KC PZPR) wymyśliła, i naprędce zmontowała dla przeciwwagi, aferę „mięso”.

 

Szybko znaleźli się podejrzani, odbył się proces, zapadły wyroki w tym jeden – kara śmierci dla głównego oskarżonego Wawrzeckiego. Wyrok wykonano.

PKF dumnie okrzykiwała zwycięstwem socjalizmu nad wrogim obcym kapitalistycznym wywrotowym działaniem mającym na celu zdestabilizowanie świetlanej przyszłości socjalistycznej Polski.

 

Przewodnia siła PZPR, wsparta silnym ramieniem Milicji Obywatelskiej i ORMO, Ludowym Wojskiem Polskim, stacjonarnymi i mobilnymi grupami bezpieki, kwitła i odnosiła same sukcesy w bloku Krajów Demokracji Ludowej. Budowano i produkowano najlepiej i najwięcej. W tym wyścigu socjalizm doganiał kapitalizm, by na przełomie lat 70/80 wyprzedzić go tak daleko, że…

 

Socjalizm był ponad wszystko. Kto był wrogiem władzy ludowej ten był zbrodniarzem, który chciał zamachnąć się na najlepszy z wymyślonych dotąd ustrojów. Zbrodniarzy, którym nie podobała się świetlana przyszłość, władza traktowała poważanie i karała surowo. Specjaliści od pilnowania bezpieczeństwa publicznego pouczali podejrzanych i eliminowali niepokornych i niepoprawnych politycznie. Z wrogiem socjalizmu nikt się nie cackał. Bywało, że znikali bezpowrotnie, tak, że nawet nikt nie miał odwagi zapytaćsięo los zaginionych. Nikt nie pytał, każdy doskonale wiedział.

 

Gdyby mogły przemówić ściany

i kamienie w polach, gdyby mogły

odezwać się lasy – opowiedzieć

jaką tajemnicę skrywają drzewa…

 

Ucz się synu historii swego narodu.

 

Na ochotnika zawsze znajdzie się ktoś pierwszy aby pomóc, aby wykonać to, co niewykonalne, aby błysnąć i zaszpanować czasem. Ochotnika nikt nie pyta o wykształcenie, ni sprawdza inteligencji. Ważne że jest, że chce pomóc.

W okresie budowy świetlanej przyszłości, na gruncie najlepszego z wynalazków – socjalizmu, PRL mogła poszczycić się naprawdę sporą rzeszą ochotników. Większość z nich, na co dzień anonimowa i niewidoczna, dbała o dobry wizerunek swojej socjalistycznej ojczyzny, ratowała kiedy trzeba było przed wewnętrznym zagrożeniem zrzuconym razem ze stonką zza oceanu. Dopiero najlepsze ze świąt, święto robotnicze -1 Maja odsłaniało nieco tej magii: w szeregach za milicją szli dumnie polscy ormowcy w mundurach z beretami na głowach. Jak liczna było to armia ludzi, najczęściej anonimowych, na co dzień ratujących socjalizm, wiedzą dziś tylko nieliczni.

Jeśli wierzyć statystykom ORMO, armia „ludzi dobrej woli” liczyła około 400 tysięcy najlepszych synów narodu polskiego: o innych narodach statystyki milczą.

Z zupełnie innych ochotników składały się grupy samoobrony partyjnej mającej chronić niższych szczeblem i rangą towarzyszy wojewódzkich, powiatowych i miejskich struktur PZPR przed terrorem psychicznym.

 

W czasach, kiedy rodziny na zamianę godzinami wystawali w kolejkach za swoim pierwszym telewizorem („Frania” już była w domu), aby obejrzeć dzielne poczynania kapitana Klossa i czwartkowy teatr sensacji, nasi rodzimy „agenci” spod znaku ORMO zbierali i przekazywali informacje o antysocjalistycznej działalności współobywateli. A jeśli w robocie pojawił się zastój informacje takie preparowali i też przekazywali do centrali.

Wszak nie tylko przy taśmach produkcyjnych można było się wykazać, a i lepsze wcześniej zapobiegać niż później się dziwić, że sąsiad był amerykańskim szpionem, który nocami słucha wytycznych za pośrednictwem Radia Wolna Europa.

 

Czas wolno mijał, tylko czasami, przy niektórych datach, zatrzymywał się na trochę dłużej. Państwo rosło w siłę, a ludziom żyło się dostatnie (Dziś jest podobnie – partie rosną w siłę, a ludziom nie styka do ostatniego. Wtedy była nadzieja. Dziś jakby nagle przygasła. No bo jak się nie troszczyć o rozwój Polski, kiedy w okolicach dwudziestego zaczyna brakować wszystkiego).

Państwo było silne. Ludziom światłym żyło się dobrze, a nawet lepiej niż dobrze.

 

Gdzieś tam na samej górze agenci, ale już nie ci spod znaku ORMO, zmontowali akcję pod kryptonimem „Zalew”. Zrabowane precjoza składowano w specjalnych miejscach. W tej samej „kuźni” ruszyła inna akcja, która po ujawnieniu otrzymała nazwę: Afera Żelazo. Po latach miało się okazać, że zrabowane i pozyskane w nielegalnych, przestępczych działaniach grupy specjalnej MSW, precjoza, pieniądze i złoto zostało przywłaszczone przez najwyższych urzędników Biura Politycznego KC PZPR.

 

Z czasów istnienia państwa PRL dobrze utrwaliły się pochody pierwszomajowe kończone festynami, rocznice wydarzeń, donosicielstwo i okres rozliczeń. Pamiętamy też obowiązek pracy – tylko „niebieskim ptakom” wolno było mieć puste miejsce w dowodzie osobistym w części, w której zakład pracy miał obowiązek przystawić swój stempel.

Każdy miał zagwarantowaną pracę i każdy za to „czy się stoi, czy się leży” na czas otrzymywał swoje wynagrodzenie. To chyba jedna z nielicznych korzyści tamtego okresu – gwarancja otrzymania w terminie zapłaty za pracę. Dziś tylko budżetówka gwarantuje zapłatę w terminie. Gdzie indziej wygląda różnie.

 

Gdzieniegdzie w miejscach, gdzie wtedy istniały zakłady pracy, dziś smutno sterczą samotne kominy, i resztki rozszabrowanych budynków hal i magazynów, których pilnuje, zapomniany przez czas i ludzi, stary stróż.

Reszta poszła pod młotek. Bywało, że za cenę złomu, albo i taniej – za przysłowiową złotówkę fabrykę, PGR, spółdzielnię produkcyjną, biurowiec, czy kamienicę nabył współczesny kapitalista – najczęściej były cinkciarz, sekretarz, komendant, esbek, wojskowy, lub ktoś z ich bliskiej rodziny. Rozwinął się nam kapitalizm, co prawda w początkowej fazie, a niekiedy i teraz formą bardziej przypomina okres późnego feudalizmu, ale co tam ważne że jest, że kapitalista daje pracę, a za jej wykonanie płaci, nawet dwa razy dwa razy: raz – jak będzie miał, drugi raz – jak będzie chciał.

 

To co intratne i bezpieczne obsadzone jest ludźmi swoimi. Gdyby się przyjrzeć, kto i gdzie znalazł sobie ciepłą posadę, to rychło by się okazało, że to kolejna część sagi „Sami swoi”. Jeśli porównać skalę i liczę afer z wtedy i dziś, to afery z dziś biją na łeb i szyję tamte. Jedno co ich łączy, to niemożność ich jednoznacznego udowodnienia.

 

W okresie trwania socjalistycznego państwa, które znaczną część rodzimej produkcji odsyłała na wschód i winą za puste półki obarczała obywateli, że kradnie, tamta władza szybko i skutecznie rozliczała się z warcholstwem; były procesy i wyroki. Strach przed tym, że mogą człowieka zgarnąć z ulicy, miejsca pracy, domu był wielki. To był prawdziwy czas terroru.

 

Tamtego państwa dziś nie ma, ale tamtej władzy nawet w jednej setnej nikt nie osądził, nie rozliczył. Doszło do jawnej niesprawiedliwości, do sytuacji, że dawny oprawca bezczelnie śmieje się dziś w twarz swoim ofiarom.

 

Zatem między bajki można włożyć opowieści o sprawiedliwości. Między bajki możemy włożyć twierdzenie, że dziś Polska jest demokratyczna, prawa i sprawiedliwa. Skoro na tamtych fundamentach budowano nową sprawiedliwość ubierając orła w koronę i zmieniając tylko szyldy, to śmiało można rzec – dzisiejsza RP, to Polska towarzyszy, z tą samą linią polityczną poprzedniej staruszki. Nowak i każdy, kolejny rzecznik rządu będzie mógł śmiało, bez najmniejszej żenady powiedzieć: „rząd się wyżywi”.

 

Wtedy trzeba powiedzieć, że nie ma takiej władzy, której nie da się obalić i nie ma takiej zbrodni, którą można wymazać i nie istnieje taka sprawiedliwość, która zagwarantuje uniknięcia słusznej kary, na tym, czy na tamtym świecie.

 

Gdzie się podziali tamci: towarzysze, ormowcy, esbecy; tamci dyrektorzy zakładów, fabryk i zjednoczeń, mundurowi i niemundurowi pracownicy „odpowiednich” służb?

Gdzie są ci, którzy donosili na sąsiadów i członków swoich rodzin? Gdzie się podziali i co robią? Może klepią biedę i trzeba im pomóc? A może znowu żyje się im lepiej i robią to samo co wtedy, tylko pod innym płaszczykiem skrywając się za fasadą demokracji. Nie wiem kim jest mój sąsiad, nie wiem kogo mijam na ulicy, koło kogo siadam w tramwaju, w kinie i teatrze.

Wszak łobuzów i drani jest wszędzie pełno. Nawet nie wiem kim jest właściciel tego, czy tamtego portalu. Nie wiem jakie ma prawdziwe intencje. Nie wierzę ani w uczciwość rządu, ani w sprawiedliwość sądów, ani w to co ktoś chce mi pokazać deklarując, że uczciwszego od niego nie ma na tej ziemi.

 

Wracając do historii polskiego asfaltu, czyli jak kraść, to tylko pięć centymetrów, to napiszę jedynie, że wystarczy pobieżnie skontrolować rozliczania z fakturowania transakcji przy realizacji budowy autostrad i rychło się okaże, że w miejscach, gdzie powinno być o pięć centymetrów więcej odpowiedniej podsypki są tylko faktury. Tak działa kreatywna księgowość. To, gdzie się podział odpowiedni materiał, to zadanie dla odpowiednich organów ścigania, ale na pewno nie dla policji, prokuratury i CBŚ. Dlaczego? Kto kumaty, ten wie. Kto mniej kumaty, niech zapyta tych, którzy wiedzą, albo lepiej niech milczy, bo jeszcze spłoszy złodzieja/złodziei i coś się może niepotrzebnie przytrafić.

0

Wiktor Smol

Copyright © 2011-2014 Wiktor Smol

369 publikacje
3 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758