Reportaż Michała Matysa z 2001 roku. Był sobie prezes PKP. Nazywał się Jan Janik. W imieniu firmy wystawiał i poręczał weksle. Dziś nikt nie wie dokładnie ile. Zarząd PKP zakwestionował już piętnaście na prawie miliard złotych! Ich wykupienia żądają najdziwniejsze firmy. Kolej musi się liczyć z tym, że wzrosną jej długi. A te wynoszą już 7,5 mld zł, czyli połowę przyszłorocznego budżetu Ministerstwa Obrony. Ruszyłem tropem weksli. Po spotkaniu z Małgorzatą Kucharską wciąż boli mnie łydka. Poszedłem do niej rozmawiać o wekslach. Kopnęła mnie. Co łączy panią Kucharską z PKP? Jako prezes i współwłaścicielka firmy East European Kolia – System Financial Consultant SA dostała dziewięć weksli in blanco. W zamian Kolia miała zapewnić "strumień kapitałowy" dla PKP – na mocy […]
Reportaż Michała Matysa z 2001 roku.
Był sobie prezes PKP. Nazywał się Jan Janik. W imieniu firmy wystawiał i poręczał weksle. Dziś nikt nie wie dokładnie ile. Zarząd PKP zakwestionował już piętnaście na prawie miliard złotych! Ich wykupienia żądają najdziwniejsze firmy. Kolej musi się liczyć z tym, że wzrosną jej długi. A te wynoszą już 7,5 mld zł, czyli połowę przyszłorocznego budżetu Ministerstwa Obrony. Ruszyłem tropem weksli.
Po spotkaniu z Małgorzatą Kucharską wciąż boli mnie łydka. Poszedłem do niej rozmawiać o wekslach. Kopnęła mnie.
Co łączy panią Kucharską z PKP? Jako prezes i współwłaścicielka firmy East European Kolia – System Financial Consultant SA dostała dziewięć weksli in blanco. W zamian Kolia miała zapewnić "strumień kapitałowy" dla PKP – na mocy umowy z koleją z 19 lipca 1999 r. "Strumień" jednak nie popłynął, a weksle zniknęły (można je było wypełnić łącznie na 90 mln euro, czyli 333 mln zł). Zniknęło także biuro Kucharskiej przy Kredytowej 6 w Warszawie.
O tym, jak się nie spodobałem pięknej kobiecie
Małgorzatę Kucharską odnalazłem jednak – w teatrze Ateneum. Na piątym, ostatnim piętrze ma siedzibę Fundacja Obrony Rodzin Polskich Kolejarzy. Założycielami są związki zawodowe, prezesem jest Kucharska.
U właściciela budynku dowiedziałem się, że fundacja nie płaci czynszu. Właściciel chce doprowadzić do eksmisji. Z tego samego powodu portier nie łączy telefonów. W sąsiednich biurach wszyscy narzekają na hałasy i awantury. Ci, którzy pracują najbliżej, próbowali wymościć ściany czymś miękkim.
Pokój 507 nie ma tabliczki. Blondynka w bluzce z dekoltem obszytym futerkiem prowadzi mnie na kanapę. Ledwie siadam, wpada Kucharska: wysoka, szczupła, w seledynowym kostiumie i fioletowym szalu. Około 30 lat, staranny makijaż, tlenione włosy z czerwonymi pasemkami. W ręku trzyma skarbonkę – różową świnkę.
Zaprasza do owalnej sali z wielkim, metalowym żyrandolem – dziełem sztuki, z którego wystaje niezliczona liczba lampek. Opowiada, kogo zna i kto podoba się jej seksualnie.
Na pytanie o weksle zrywa się i zakłada fioletowe rękawiczki: – Proszę wstać, kobieta stoi! Muszę już iść.
Niespodziewanie chwyta mnie za suwak przy swetrze. Muszę szarpnąć, aby się uwolnić.
Pytam: – Czym zajmuje się fundacja?
Zaczyna krzyczeć: – Pan jest brzydki i nie podoba mi się, aniołku! Pan mi mówi, że chcę się z panem przespać! Wyjdź pan stąd! Scenariusz rozmowy, autoryzacja, kochanie, i rzecznik prasowy! Do widzenia.
– A gdzie jest rzecznik?
– A może pan sobie profil wyprostować? – odpowiada i nagle butem na obcasie wymierza mi kopniaka w łydkę. – Innego dziennikarza niech mi przyślą! Kobietę!
Małgorzata Kucharska wyraźnie nie chciała ze mną rozmawiać. Postanowiłem więc sam dociec, jak doszło do tego, że stała się jedną z najbardziej wpływowych osób w największym polskim przedsiębiorstwie.
O tym, jak piękna kobieta miała uratować PKP
Zadzwoniłem do byłego prezesa PKP.
Jan Janik ma 49 lat, wąsik i uduchowiony głos. Każe mi przyjechać na spotkanie do hotelu przy wylocie z Warszawy. O ósmej rano je tam śniadanie, to jego jedyny wolny termin. Jest teraz przedsiębiorcą, współwłaścicielem firmy spedycyjnej Variant Logistic, która konkuruje z podobnymi firmami należącymi do PKP. Przez kilka miesięcy doradzał mu Bogusław Bagsik (Janik się zachwyca: – Doskonały finansista. Kilka osób mogłoby się od niego wiele nauczyć).
Były prezes PKP nie ma sobie nic do zarzucenia. Twierdzi, że weksle musiał wystawiać przez Balcerowicza, ówczesnego ministra finansów. – Wystawienie weksli było spowodowane polityką rządu wobec PKP. Zlikwidowano dotacje do przewozów pasażerskich, a reforma górnictwa ograniczyła przewozy węgla. Spadły dochody. Restrukturyzacja kolei bez pomocy rządu spowodowała zadłużenie.To była świadoma działalność Balcerowicza zmierzająca do osłabienia kondycji PKP – mówi Janik.
Wpadł na pomysł, że z opresji wybawi go Małgorzata Kucharska ze swoją firmą Kolia. Przekazał jej weksle, by wykupiła za nie długi PKP.
– Zaczynały nam grozić wyłączenia prądu – ubolewa Janik. – A długi kolejowe wobec energetyki chodziły na rynku poniżej wartości nominalnej. Można było je wykupić, ale PKP nie miały pieniędzy, weksle miały być zapłatą za pozyskane środki. Doszedłem do wniosku, że ta transakcja może być zrealizowana przez panią Kucharską.
Przyznaje, że Kucharska nie wykupiła żadnych długów. Nie ma także pojęcia, co się stało z jej firmą. Ale uważa, że "zrobiła wiele dla PKP".
– Współpracowałem z panią Kucharską jako związkowiec przy zakładaniu Fundacji Obrony Rodzin Polskich Kolejarzy – mówi. – Fundacja ma szczytne cele, wspiera działalność socjalną. Byłem kilka razy w jej pomieszczeniach. Nie widziałem balów i nie słyszałem skarg.
O tym, że najważniejszy jest ten, kto przestawia zwrotnice
Janik, inżynier transportu po Politechnice Krakowskiej, zaczynał karierę jako zawiadowca w Tarnowie. Był w PZPR. Awansował na kierownika biura wagonowego, a potem na "koordynatora ds. transportu" w urzędzie wojewódzkim. W końcu został zastępcą naczelnika stacji.
Aleksander Janiszewski, dyrektor generalny PKP do 1995 r., dziś pluje sobie w brodę: – To ja wyciągnąłem Janika z niebytu. Zapamiętałem go jako naczelnika ze stacji Kraków Prokocim. Wydawał się spokojny, zrównoważony. Zrobiłem go jednym z "wojewodów kolejowych" – w 1993 r. mianowałem dyrektorem Wschodniej DOKP w Lublinie. Miał dobre kontakty ze związkami zawodowymi. Zmniejszył zatrudnienie.
W 1994 r. na Dzień Kolejarza do Radomia przyjechał minister transportu w rządzie SLD-PSL Bogusław Liberadzki. Janik po mszy wygłosił przemówienie. Janiszewski: – Janik przedstawił siebie jako reformatora. Mówił, że transport kolejowy może działać nawet bez PKP. Minister Liberadzki chwalił go i wylansował na mojego następcę. Mnie nie przyszłaby do głowy ta kandydatura. Nie na to stanowisko. Ale z tych, które proponował minister, była najlepsza. Poparłem ją. W styczniu 1996 r. Janik został prezesem PKP.
– Powołała go Rada PKP. Zresztą dlaczego nie? Janik to kolejarz z krwi i kości. Był młody, prężny, a kolej czekała restrukturyzacja. Nie było przeciwwskazań – wykręca się minister Liberadzki. Przyznaje, że Janik w swoim okręgu w Lublinie nie miał dobrych wyników finansowych. Ale przekonuje, że w PKP przychody są tam, gdzie wpływają pieniądze, a ten okręg jest tranzytowy. – Był dobrym menedżerem – mówi Liberadzki.
Innego zdania jest były członek Zarządu PKP, który woli nie ujawniać nazwiska: – Janik nie miał bladego pojęcia o finansach. Ale nie był wyjątkiem. Na kolei od lat nikt nie przejmował się ekonomią. Jak brakowało pieniędzy, państwo dawało dotacje. Nieszczęściem PKP okazała się także tradycja jeszcze sprzed wojny, że to nie jest zwykła praca, lecz służba. Najważniejsi byli nie ekonomiści, ale ci, którzy służyli społeczeństwu – zawiadowca, dróżnik, ten, kto przestawia zwrotnicę. Dyrektorami zostawali kolejarze, którzy przeszli wszystkie szczeble. Nie musieli umieć liczyć. Pech Janika polegał na tym, że ma on szczególną zdolność przyciągania do siebie kontrowersyjnych doradców. Kierował się ich radami, a oni robili interesy pod jego parasolem.
O tym, jak prezes Janik robił interesy z budą przy cmentarzu
Janik zaczął urzędowanie w styczniu, a pierwszy weksel poręczył jesienią 1996 r.
W tym momencie na scenę wkracza Marek Budziak. To on dostał weksel, a w zamian miał załatwić pożyczkę 9,9 mln dol. Budziak był prezesem szerzej nieznanej firmy Dom Finansowy "BAF" SA.
– Działała na warszawskiej Pradze, w budzie przy cmentarzu na Bródnie – mówi były członek Zarządu PKP. Rzeczywiście, w dokumentach widnieje adres – ul. św. Wincentego 92.
Weksel wystawiła firma spedycyjna Kolsped należąca pośrednio do PKP. Janik twierdzi, że chodziło o zdobycie pieniędzy dla Kolspedu na zakup terminalu przeładunkowego i wagonów do przewozu kontenerów.
Początkowo nie było mowy o wekslach. PKP miały poręczyć Kolspedowi kredyt z Banku Rozwoju Eksportu. W sierpniu 1996 r. zgodził się na to Zarząd PKP, ale prezes Janik zrezygnował z dużego banku i wybrał firmę BAF. Dlaczego? Twierdzi, że "koszty obsługi pożyczki były tam niższe" i że BAF miał także "inne możliwości" – oferował tani zakup taboru.
BAF był tylko pośrednikiem, który nieźle na transakcji zarobił. Z dokumentów wynika, że pieniądze pochodziły z niewymienionego z nazwy "klasowego banku europejskiego" (tak nazywano ten bank w korespondencji między BAF i PKP). BAF zainkasował prowizję po pół procent od obu stron, a do tego jeszcze z pożyczonej sumy pobrał z góry za trzy lata prawie 1,8 mln dol. odsetek należnych bankowi.
– Już po zawarciu transakcji Budziak reklamował się, że współpracował z zakonem jezuitów. Miało to świadczyć o jego uczciwości. Bo taka instytucja jak Kościół jest bezpieczna i czysta – mówi członek ówczesnej Rady PKP.
– Pana Budziaka rekomendował mi były wicedyrektor PKP Jerzy Franiewski. Miał do niego zaufanie i trudno mi było to kwestionować – tłumaczy się Janik. Franiewski był prezesem Kolspedu, który wystawił weksel. Odwołano go w sierpniu 1999 r., trzy tygodnie po Janiku.
Koniec końców weksel trafił do warszawskiego oddziału Powszechnego Banku Gospodarczego z Łodzi (obecnie wchłoniętego przez Pekao SA).
W styczniu 2000 r. Kolsped ogłosił upadłość. Kontrola NIK stwierdziła, że pierwotną przyczyną była zaciągnięta pożyczka – firma miała zbyt małe zyski, aby ją spłacić.
– To bzdurny zarzut – uważa Janik. – Zakup wagonów przyczynił się do zwiększenia obrotów i przychodów Kolspedu. A kolej zyskała większe przewozy. Zresztą Kolsped nie spłacił kredytu, więc nie mógł się on przyczynić do jego upadku.
Z Markiem Budziakiem nie mogłem porozmawiać. Zniknął. Nawet NIK nie mogła go znaleźć. Dom Finansowy "BAF" w 1999 r. przeniósł się do Augustowa. Dziś jego prezesem jest Viktor Zapisotskyy, obywatel Ukrainy.
A Bank Pekao SA do tej pory procesuje się z PKP i żąda wykupu weksla.
O tym, że nowy minister nie dostał od poprzednika trzech krytycznych opinii
Historia ta mogła się skończyć w tym miejscu, gdyby minister transportu Bogusław Liberadzki polecił Radzie PKP odwołanie prezesa Janika.
We wrześniu 1997 r. dyrektorzy dwóch departamentów Ministerstwa Transportu (kolejnictwa i finansów) sporządzili niezależnie od siebie dwie opinie na temat interesu PKP z Domem Finansowym "BAF". Ostrzegali, że nie jest korzystny dla PKP i że będą kłopoty ze spłatą pożyczki.
Mimo dwóch negatywnych opinii minister Liberadzki polecił jeszcze raz zbadać sprawę. Badał ją zespół powołany przez Radę PKP (było w nim trzech członków rady, m.in. Andrzej Podsiadło, ówczesny prezes banku PBK, i Zbigniew Boniuszko, dyrektor z resortu finansów). Wniosek był znów jednoznaczny – transakcja "ma niejasny charakter", spółkę Kolsped "naraża na wysokie straty", pośrednik jest niesprawdzony, a "środki finansowe są niewiadomego pochodzenia". Zespół stwierdził, że należy odwołać prezesa Janika.
Liberadzki: – Były akurat wybory do parlamentu. Skończyła się moja kadencja. Rekomendowałem następcy, aby nalegał na odwołanie Janika. Nie na piśmie, ale w rozmowie przy przekazaniu ministerstwa. Dziwię się, że Janik jeszcze przez dwa lata był prezesem PKP.
Eugeniusz Morawski, minister transportu w latach 1997-98 z rekomendacji Unii Wolności: – Rozmowa o usunięciu Janika odbyła się w trybie towarzyskim. Odebrałem to jako chęć wykonania tego moimi rękami. Dostałem od poprzednika 1500 stron różnych dokumentów, w tym ani jednej strony na temat weksla. Gdyby takie dokumenty były, wziąłbym je pod uwagę. Ale na niczym nie mogłem się oprzeć.
– Dziwne, że minister nie widział żadnej z trzech krytycznych opinii. Muszą one wciąż leżeć w szufladach ministerstwa i Rady PKP – mówi były członek Zarządu PKP.
Minister Morawski zlecił więc kolejną ekspertyzę – tym razem firmie konsultingowej BMF. Doradza ona w największych transakcjach polskim przedsiębiorstwom, ministerstwom i zagranicznym inwestorom. Obecnie zmieniła nazwę na BRE Corporate Finance – od 1997 r. należy do grupy BRE Banku (BRE jest jednym z głównych kredytodawców PKP; w 1997 r. stanął na czele konsorcjum udzielającego kredytu w gigantycznym kontrakcie z firmą Adtranz Pafawag na zakup 50 lokomotyw).
– Firma BMF udzieliła odpowiedzi, która była dla mnie zaskakująca: są tam drobne nieprawidłowości, ale z transakcji rysuje się raczej zysk niż cokolwiek innego – mówi Morawski. Tłumaczy, że dlatego nie próbował odwołać Janika.
Wojciech Janczyk, szef BMF, sam do mnie dzwoni i zaprasza na rozmowę. Gdy powtarzam słowa ministra, grozi, że pozwie mnie do sądu, jeśli w artykule umieszczę "nieprawdziwą opinię" lub komentarz. Zapowiada, że będzie "z troską" śledził moją karierę.
Janczyk mówi, że BMF miał ocenić wyłącznie ryzyko i koszty finansowania inwestycji i stwierdził, że transakcja może być korzystna dla Kolspedu, ale nie da się jednoznacznie ocenić, czy będzie korzystna dla PKP. Opracowania dla ministra nie da mi do ręki, bo "jest poufne". Czyta tylko fragmenty. Wynika z nich, że pożyczka była ryzykowna (jeśli BAF splajtuje, Kolsped i PKP będą musiały po raz drugi zapłacić powierzone BAF odsetki), ale tańsza niż kredyty w bankach. – To, czy Kolsped będzie miał z czego ją spłacić – mówi Janczyk – wykraczało poza zakres opracowania. Dodaje, że zajmował się tą sprawą tylko przez tydzień i nie miał dostępu do wszystkich papierów, widział np. tylko jedną krytyczną opinię o pożyczce, która była bałaganiarsko napisana i wykazywała "absolutny brak zrozumienia kwestii finansowych".
Janczyk przyznaje, że prezes PKP był co najmniej naiwny, ale BMF nie zajmował się "sprawami uczciwości", lecz finansami. Twierdzi, że w osobnym piśmie zalecił ministrowi, aby starał się o zmianę warunków poręczenia. Pisma mi nie pokaże, bo nie może go odszukać. Prosiłem, by przysłał je później. Nie przysłał.
Jak Budziak awansował na kolei i dostał weksel na 3 mln dol.
Kiedy eksperci badali transakcję PKP z BAF, prezes Janik zlecił szefowi BAF Markowi Budziakowi szukanie kolejnych kredytów dla PKP. We wrześniu 1997 r. mianował Budziaka szefem Kolejowego Towarzystwa Finansowego "Viafer" SA. To spółka-córka PKP, przez którą kolej kontroluje swoje firmy spedycyjne. Te firmy wpłacają Viaferowi dywidendy z zysków. Prezes Viaferu może więc nic nie robić, a i tak będzie miał przychody.
Wkrótce potem Budziak przeniósł siedzibę swojego Domu Finansowego "BAF" do pomieszczeń wynajmowanych przez Viafer przy ul. Kruczej 16/22 w Warszawie. W obu firmach zatrudnił tych samych pracowników. Sam sobie wydzierżawił mercedesa: jako prezes BAF – prezesowi Viaferu. Viafer płacił też za jego telefony, podróże lotnicze oraz noclegi i zakrapiane alkoholem usługi gastronomiczne w hotelach Hawana w Gdańsku i Grand w stolicy.
Nie wiadomo, czy Budziak załatwił kolei następną pożyczkę. Ale 6 października 1997 r. dostał drugi weksel – tym razem na 3 mln dol., tak jak poprzednio wystawił go Kolsped na rzecz Domu Finansowego "BAF", a poręczyły PKP. Jednak w dokumentacji PKP nie ma śladu po wekslu. Nie wiadomo, po co go wystawiono. NIK nie znalazła żadnego dokumentu, który by to wyjaśnił. Do kogo więc trafiły 3 mln dol.?
W marcu 2000 r. wykupienia weksla zażądał Kredyt Bank PBI. Gdy kolej odmówiła, bank oddał sprawę do sądu. Miesiąc później komornik zajął konta PKP (przy okazji zablokował na kilka miesięcy pieniądze od Unii Europejskiej, która na ten okres wstrzymała pomoc dla kolei).
PKP do dziś procesują się z Kredyt Bankiem. W pierwszej instancji koleje wygrały (argumentowały, że bank przedstawia kserokopię, a nie oryginał weksla). Ale bank się odwołuje i konta – do sumy 3 mln dol. plus odsetki – są nadal zajęte.
O tym, jak prezes odgrywał rolę psa, a minister ogona
– Janik był osobą godną podziwu, jeżeli chodzi o sprawność polityczną. Miał duże powiązania. Nie chcę mówić, kto do mnie dzwonił, jeżeli tylko krążyły plotki, że może mu się coś stać – mówi minister Morawski. Twierdzi, że PKP były "przedmiotem zabiegów z wielu stron", a szef kolei potrafi zrobić wiele podarunków, aby "zyskać sympatię".
Na przykład popierający Janika członek Rady PKP Krzysztof Mamiński (przewodniczący Sekcji Krajowej Kolejarzy NSZZ "Solidarność") awansował na członka Zarządu PKP. Zasiada tam do dziś. (Chciałem go zapytać, czy wiedział o kolejnych wekslach poręczonych i wystawionych przez Janika. Zażądał pytań na piśmie. Gdy je dostał, okazało się nagle, że nie ma czasu odpowiedzieć).
Z kolei przewodniczący rady Adam Wielądek, minister transportu (PZPR) w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, który sprzeciwiał się odwołaniu Janika, został dzięki poparciu Zarządu PKP prezydentem Międzynarodowej Unii Kolei w Paryżu.
Na początku 1998 r. upłynęła kadencja starej rady. Minister powołał nową. Choć była wybrana w konkursie, znaleźli się w niej również ludzie z klucza politycznego związani z AWS. Szefem został Wojciech Wardacki, dyrektor ekonomiczny z Fabryki Mebli w Goleniowie, związany ze Zjednoczeniem Chrześcijańsko-Narodowym; w latach 1991-93 poseł KLD.
W radzie znaleźli się też: prof. Janusz Kawecki z Politechniki Krakowskiej, przewodniczący Zespołu Wspierania Radia Maryja w Służbie Bogu, Kościołowi, Ojczyźnie i Narodowi Polskiemu; Kazimierz Kujda, wiceprezes, a od 2000 r. prezes Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska (kiedyś związany z Fundacją Prasową Solidarności bliskiej Porozumieniu Centrum braci Kaczyńskich).
Nowa Rada PKP powtórnie wybrała Janika na prezesa.
Były minister Morawski: – Musiałem liczyć się z realiami. Nie miałem poparcia politycznego, a Janik miał je mocne. Nie mogłem go bezpośrednio odwołać. Czuł się pewnie i był chroniony. Niestety, teraz muszę przyznać, że byłem dla niego piątym kołem u wozu. Odgrywał rolę psa, a ja ogona.
Morawski dodaje, że rada nie zajmowała się nadzorem nad Zarządem PKP: – Rządziły nią wpływowe związki zawodowe. Było to miejsce załatwiania polityczno-związkowych i innych interesów.
M.in. o tym, czy związków zawodowych na kolei jest 23, czy 30
W tym miejscu należy się wyjaśnienie, czym są dla kolejarzy związki zawodowe.
Nie ma chyba w Polsce budynku kolejowego bez związku zawodowego. W gmachu dyrekcji Warszawskiego Okręgu PKP niemal na co drugich drzwiach wisi tabliczka z nazwą jakiegoś związku: dyżurni ruchu, maszyniści, konduktorzy, teleinformatycy, sokiści, pracownicy umysłowi i Bóg wie kto jeszcze. Ile dokładnie jest związków – nikt nie wie. Padają odpowiedzi: od 23 do 30. Związki wciąż się mnożą i dzielą.
Dlaczego pracownicy zapisują się do nich? Odpowiedź jest prosta. Zgodnie z prawem nie można tak po prostu zwolnić działacza związkowego. PKP są największym pracodawcą w Polsce, ale muszą wciąż zmniejszać zatrudnienie (w 1990 r. było 430 tys. pracowników, na koniec 2001 r. będą 152 tys.). Aby uchronić się przed zwolnieniami, każdy chce być we władzach jakiegoś związku.
Szefowie najważniejszych związków urzędują w centrum Warszawy. Mają własne sekretariaty, etatowych pracowników (Zarząd i Dyrekcja Generalna PKP znajdują się w odległym od centrum dawnym internacie szkoły kolejowej).
Rola związków zawodowych jeszcze wzrosła po 1995 r., gdy koalicja SLD-PSL przegłosowała ustawę o PKP. Powstała Rada PKP o uprawnieniach rady nadzorczej – powołuje i odwołuje Zarząd PKP. Sześciu jej członków wskazuje minister transportu, trzech – załoga. Zwyczajowo w radzie zasiadają szefowie trzech największych związków: Sekcji Krajowej Kolejarzy NSZZ "S", Federacji Związków Zawodowych Pracowników PKP (po blisko 40 tys. członków) oraz Związku Zawodowego Maszynistów (ok. 12 tys.). Chodziło o to, aby uniknąć strajków na kolei, ale dzięki temu związki zyskały wpływ na wybór prezesa PKP. Mogą go także kontrolować. Poparcie związkowców decyduje o sile prezesa PKP. Jeśli je ma, może wiele zrobić.
A "kolejowy Napoleon" o niczym nie wiedział
W Radzie PKP najdłużej, bo od początku, zasiada Waldemar Chyczewski, przewodniczący Federacji, kiedyś maszynista i bokser. Mówią o nim "kolejowy Napoleon". Umie wygrywać batalie – spokojny, zawsze uzyska to, czego chce. W 1991 r. zadecydował, że Federacja opuści szeregi OPZZ. Do Federacji należy budynek teatru Ateneum, gdzie Chyczewski ma gabinet (i gdzie na piątym piętrze pracuje Małgorzata Kucharska).
Chyczewski o Janiku: – Dobrze nam się współpracowało. Wydawało się, że znalazł sposób, jak mieć wagony, nie wydając pieniędzy. Tak nam tłumaczył, dlaczego poręczył pierwszy weksel. To miało ręce i nogi. Ja jestem zwykły człowiek, na finansach się nie znam. Ale w radzie byli też ludzie z doktoratami z ekonomii. Nie wiedzieliśmy, że były następne weksle. Dla mnie to był szok.
Przewodniczący Kogut tupie nogą i zwalnia ministra
Są tacy, którzy twierdzą, że naprawdę w PKP rządzi Stanisław Kogut ze stacji Stróże Wielkie na trasie z Tarnowa do Nowego Sącza. Od 1998 r. szef Sekcji Krajowej Kolejarzy NSZZ "S".
Krępy, jowialny, poczciwy. Budzi sympatię. W Stróżach założył fundację, która buduje miasteczko dla niepełnosprawnych – Centrum Szkoleniowo-Rehabilitacyjne. Ciągną tam pielgrzymki polityków i sponsorów. Przy miejscowej podstawówce powstają: sala sportowa, gabinety, hotel, boisko, basen, ujeżdżalnia do hipoterapii. Przebudowano już stację, poszerzono chodniki. Kogut zaprasza w grudniu na otwarcie.
Sąsiadem Koguta jest były wicemarszałek Senatu, a później minister skarbu Andrzej Chronowski z AWS. Ma dom w tej samej gminie (kiedyś pracował w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego w Nowym Sączu).
Ale Kogut potrafi tupnąć nogą i zagrozić zatrzymaniem pociągów w całej Polsce. W listopadzie 1998 r. zagroził wspólnie z innymi związkami. Nie podobała się im reforma PKP zaplanowana przez ministra Morawskiego: podział na dwie firmy – zarządzającą infrastrukturą (tory, dworce, trakcje) oraz przewozową. Minister podał się do dymisji, bo rząd go nie poparł.
W przeddzień Wigilii 1998 r. do Stróż przyleciał śmigłowcem premier Jerzy Buzek na rozpoczęcie budowy miasteczka dla niepełnosprawnych. Przy okazji prosił Koguta, aby nie strajkował.
Składając dymisję, minister Morawski napisał w oświadczeniu: "Nie mogę się pogodzić z faktem, że związki zawodowe przejęły kontrolę nad funkcjonowaniem PKP".
Spekulowano, że do dymisji ministra przyczynił się też prezes Janik. Przewodniczący Kogut chwali go: – Fachowiec, z korzyścią dla PKP prowadził wtedy dialog ze związkami.
Morawski: – Janik to była dla mnie kłopotliwa i mało użyteczna osoba. Byłem z nim w konflikcie merytorycznym. Wykonał pewne prace restrukturyzacyjne. Ale gdy kierowałem ministerstwem, raczej je dezorganizował. Okazało się, że łatwiej doprowadzić do odejścia ministra niż prezesa PKP.
Na początku lat 90. Morawski jako dyrektor uchronił od upadku kombinat zbrojeniowy Bumar-Łabędy w Gliwicach. Teraz wrócił na Śląsk ratować firmy. Jest zarządcą komisarycznym w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie – próbuje uratować od plajty wesołe miasteczko i ogród zoologiczny.
Przewodniczący Kogut przyprowadza "Różę Wiatrów"
Przewodniczący Kogut jest w tej historii ważny nie tylko dlatego, że zwolnił ministra. Prezes Janik twierdzi, że to Kogut przyprowadził do niego Małgorzatę Kucharską.
– Przedstawił ją jako osobę dobrze usytuowaną w świecie finansów – opowiada Janik. Uznał, że pojawia się szansa na znalezienie pieniędzy dla PKP. Zaczął z nią współpracować. Stopniowo sprawdzał jej wiedzę i umiejętności – mówi.
Kogut krzywi się: – Kucharską poznałem na rocznicy w Szymankowie [kolejowa "Solidarność" obchodzi tam rocznice wybuchu II wojny: 1 września 1939 r. w Szymankowie koło Tczewa zginęli celnicy i kolejarze – red.].
Jednak Kogut twierdzi, że nic nie wie o działalności finansowej Kucharskiej. Zapewnia, że nie miał z nią kontaktów ani nie słyszał o jej firmie Kolia.
O Małgorzacie Kucharskiej w ogóle niewiele wiadomo. Moi rozmówcy twierdzą, że pochodzi z Trójmiasta. Z powodu rzucającej się w oczy urody nazywają ją "Róża Wiatrów".
Firma East European Kolia – System Financial Consultant SA – jak wynika z akt sądowych – powstała w czerwcu 1998 r. w Warszawie jako trzyosobowa spółka. Większość udziałów mieli Małgorzata Kucharska i Zbigniew Leśniak, którzy zmieniali się na stanowisku prezesa. Leśniak to przedsiębiorca w branży budowlanej i drzewnej. W połowie lat 90. dzierżawił przez swoje spółki budującą drewniane domki i altanki Wytwórnię Sprzętu Letniskowego i Ogrodniczego w Pilawie.
W grudniu 1998 r., czyli pół roku po powstaniu, Kolia podpisała umowy na szkolenie pracowników PKP "na członków zarządów i rad nadzorczych". Kucharska i Leśniak chcieli ich szkolić w hotelach na Wybrzeżu. Kandydatów miały wskazać PKP i "S". Szkolenia jednak nie odbyły się. Wstrzymał je Zarząd PKP, bo zaniepokoiły go wysokie koszty – 3,4 mln zł. Mimo to Kolia dostała 1,9 mln zł. Kontrolerzy NIK nie potrafili ustalić, czy zwróciła pieniądze. W 2000 r. dostali pismo od Kucharskiej, że "bazę danych" Kolii przejął… UOP.
Jedną z umów o szkoleniach podpisał w 1998 r. Wojciech Lipiński, skarbnik Sekcji Krajowej Kolejarzy NSZZ "Solidarność". Powoływał się na zgodę zespołu przygotowującego restrukturyzację PKP. Jak sprawdzili inspektorzy NIK, takie samo nazwisko widnieje w radzie nadzorczej Kolii. – Nie byłem w radzie, nie wiem, kto mnie tam wpisał – zapewnia Lipiński.
Kucharska i Leśniak zdobyli zaufanie prezesa PKP. Z czasem zastąpili jego dotychczasowego doradcę Marka Budziaka i jego Dom Finansowy "BAF", który załatwiał pożyczki za weksle. W styczniu 1999 r. Leśniak został jednym z następców Budziaka na stanowisku prezesa Kolejowego Towarzystwa Finansowego "Viafer".
W radzie nadzorczej Viaferu roiło się od działaczy "Solidarności". Znaleźli się tam: Zbigniew Iwaniuk, związkowiec z Gdańska, na początku lat 90. jeden z liderów kolejowej "S". Twierdzi, że poznał Kucharską w 1998 r. i robił z nią wspólne interesy (podpisywał umowy o szkoleniach pracowników PKP przez Kolię); Bogusław Olszewski, wiceprzewodniczący Regionu Mazowsze; Waldemar Krenc, szef Regionu Łódzkiego.
– W ten sposób związek, zamiast zajmować się sprawami pracowniczymi, staje się osłoną dla rozmaitych spółek – uważa były członek Zarządu PKP.
O tym, jak Kucharska handluje wekslami i żąda od PKP 14 mln dol.
Trudno ustalić, kiedy Kucharska wpadła na pomysł, aby sprzedawać weksle wystawione bądź poręczone przez PKP. Być może zachęciła ją do tego działalność Budziaka. Co najmniej od marca 1999 r. Kucharska i Leśniak prowadzili korespondencję z bankami i dość dziwnymi instytucjami. Wynika z niej, że oferowali sprzedaż weksli niemal w całej Europie.
Przeglądam listy. Kucharska jako prezes Kolii koresponduje z ludźmi o słowiańskobrzmiących nazwiskach Skumanov i Vassiliadis. Proszą oni o dodatkowe informacje o wekslach PKP i powołują się na negocjacje z Kucharską w Londynie. W innym piśmie Kucharska potwierdza posiadanie weksli poręczonych przez PKP w nominałach od pięciu do dziesięciu milionów dolarów.
Do Leśniaka (jako prezesa Viaferu) pisze przedstawiciel… Fundacji Zakonu Maltańskiego. Odpowiada na prośbę Leśniaka o "gwarancje bankowe pierwszorzędnego banku europejskiego na kwotę 20 mln dol.". Informuje, że są możliwe do załatwienia. Z kolei Leśniak oferuje jednemu z banków sprzedaż weksli PKP za 30 mln dol.
Nie wiadomo, o które weksle chodzi. Trudno się ich doliczyć.
Jak wiadomo, 19 lipca 1999 r. Kucharska jako prezes Kolii zawarła umowę z Janikiem o zapewnieniu "strumienia kapitałowego" dla PKP. W zamian dostała dziewięć weksli in blanco. Czy już wiosną oferowała ich sprzedaż? Weksle zniknęły, pozostały tylko kserokopie. Od stycznia 2000 r. prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo.
Ale są także inne weksle. W lipcu 2000 r. spółka Kucharskiej – Kolia – wezwała PKP do wykupienia za 14 mln dol. poręczonego przez nie weksla firmy spedycyjnej Kolsped. Problem w tym, że takiego weksla nie ma w rejestrze PKP. Zarząd zawiadomił prokuraturę.
Obecny Zarząd PKP twierdzi, że prokuratura wyjaśnia, skąd wziął się inny weksel – na 38 mln dol. – wystawiony również przez Kolsped i poręczony przez byłego prezesa PKP.
A teraz będzie o tym, że każda praca się opłaca
W tym miejscu najwyższa pora napisać o Leszku Pawlickim.
Związkowcy mówią o nim "Krasnal". – Dziwny człowiek. Małomówny, wypowiada się ogólnikami. Nigdy nie wiedziałem, co myśli – wspomina go dawny pracodawca.
Leszek Pawlicki został w lipcu 1998 r. wiceprezesem ds. finansowych PKP. Podpisał wspólnie z Janikiem większość weksli. – Jest doskonałym finansistą, wniósł do PKP nowe spojrzenie na działalność finansową – uważa prezes Janik.
Chciałem zapytać Pawlickiego, dlaczego podpisywał weksle. Czy sprawdzał kwalifikacje Małgorzaty Kucharskiej i wiarygodność firmy Kolia? Czy uważa, że właściwie zabezpieczył interes PKP?
Pawlicki żąda pytań na piśmie. Umawia się w kawiarni i je czyta. – Naprawdę uważa pan, że to najważniejsze dla PKP? – dziwi się. Nie odpowiedział na moje pytania. Napisał za to do redaktora naczelnego "Gazety": "Czy czuje się Pan odpowiedzialny za dramatyczną sytuację PKP SA?". I zapewnił, że z członkami UP i SLD łączyła go "i nadal łączy wspólna koncepcja gospodarcza dla kraju". (List był zaskakująco podobny do tego, jaki dwa tygodnie wcześniej przysłała do redaktora naczelnego Małgorzata Kucharska: chaotyczny język, te same błędy interpunkcyjne, bardzo podobna czcionka drukarki).
Pawlicki ma życiorys jumpera (ang. skoczek). Tak określa się ludzi zmieniających co chwila pracę. On zmieniał ją już kilkanaście razy.
Ekonomista. W latach 80. inspektor NIK, asystent w PAN i w Instytucie Administracji i Zarządzania. W tym samym Instytucie pracował Grzegorz Skarżyński, późniejszy prezes rządowej Agencji Rozwoju Przemysłu. W 1991 r. Pawlicki został jego zastępcą. Zajmował się pomocą dla fabryki traktorów Ursus, gdy zniknęli jej kontrahenci Bogusław Bagsik i Andrzej Gąsiorowski, właściciele spółki Art-B.
Pawlicki był dyrektorem w towarzystwie ubezpieczeniowym ATU i prezesem w spółkach Simex SA i CIFCO Ltd. Pracował w firmach i instytucjach związanych z przeciwnymi opcjami politycznymi. W 1991 r. był wicedyrektorem w Fundacji Gospodarczej "Solidarność Region Mazowsze". W latach 1995-96 pracował jako doradca prezesa BGŻ Kazimierza Olesiaka, wicepremiera i ministra rolnictwa (ZSL) w rządzie Mieczysława F. Rakowskiego. Potem startował w konkursie na prezesa PZU. Miał duże poparcie, ale przegrał. Na osłodę dostał posadę doradcy prezesa Romana Fulneczka popieranego przez PSL. W końcu został wykładowcą w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.
Po usunięciu z PKP w połowie 1999 r. zaangażował go eseldowski prezydent Łodzi Tadeusz Matusiak. Pawlicki został jego pełnomocnikiem ds. budowy szybkiej kolei łączącej Łódź ze stolicą. Prezydent Matusiak szukał fachowca, który założyłby konkurencyjne dla PKP towarzystwo kolejowe. A Pawlicki – jak twierdzi – miał dobre kontakty z kolejowymi związkami zawodowymi, które protestowałyby przeciwko konkurencji. Pozbył się Pawlickiego po artykule w łódzkim wydaniu "Gazety". Bo wybuchł skandal, że zatrudnia człowieka, który podpisał weksle PKP na setki milionów złotych.
O tym, jak kolej kupuje za 400 zł prywatną firmę przyszłego wiceprezesa
Zanim Pawlicki został wiceprezesem PKP, znał się z Markiem Budziakiem, szefem Kolejowego Towarzystwa Finansowego "Viafer" (i prywatnego Domu Finansowego "BAF" SA). Zrobili wspólny interes.
Budziak zapowiadał, że zorganizuje kolejowy fundusz emerytalny, towarzystwo ubezpieczeniowe i bank do obsługi PKP. W tym celu 14 maja 1998 r. podpisał umowę z towarzystwem Heros (głównym jego właścicielem był łódzki Bank PBG, który kupił od Budziaka pierwszy kolejowy weksel).
Tego samego dnia, jako prezes kolejowego Viaferu, Budziak odkupił za 400 zł udziały w prywatnej firmie Pawlickiego (Janik twierdzi, że dowiedział się o tym dopiero, gdy Pawlicki był już wiceprezesem). Pawlicki założył firmę w 1987 r. z kilkoma osobami (wśród nich Grzegorzem Skarżyńskim, późniejszym prezesem Agencji Rozwoju Przemysłu). Nazywała się Biuro Usług i Doradztwa – Gamma spółka z o.o.
W czerwcu 1998 r. nowi udziałowcy zmienili nazwę firmy na Kol-Group Heros. Byli wśród nich: Viafer, Heros i Pol-Group Establishment z Vaduz w Liechtensteinie. Firma miała kapitał 30 zł i siedzibę przy Kruczej 16/22 – w gabinecie Budziaka (Pawlicki został członkiem zarządu). Otworzyła też konto w banku i do tego ograniczyła działalność.
Budziak przelał tam milion złotych z kolejowego Viaferu, ale za pośrednictwem swojego Domu Finansowego "BAF", który za tę usługę potrącił 100 tys. zł. To była ostatnia transakcja Budziaka, który wkrótce potem zniknął. Z raportu NIK wynika, że z miliona kolej odzyskała tylko 460 tys. zł.
Nie powstał fundusz emerytalny ani kolejowe towarzystwo ubezpieczeniowe.
O tym, jak się wybiera dyrektora finansowego największego polskiego przedsiębiorstwa
Dlaczego akurat Pawlicki został dyrektorem finansowym PKP? Dziś w PKP nikt tego nie wie. – Był wakat. Z takim molochem trudno sobie poradzić. A po powołaniu nowej Rady PKP w 1998 r. zaczęło się TKM (Teraz K… My) – uważa Waldemar Chyczewski, "kolejowy Napoleon", jeden z trzech związkowców w Radzie PKP.
Pierwszą kandydatką była Izabela Dudzin, sekretarz Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów w latach 1995-96, potem dyrektor generalny kancelarii premiera Cimoszewicza (SLD). Nie zgodzili się członkowie Rady PKP związani z ZChN. Poinformowali, że nowy szef kancelarii premiera Wiesław Walendziak ma wątpliwości co do działalności byłej dyrektor. Dudzin odpadła (zarzuty nie potwierdziły się).
Drugi kandydat sam zrezygnował. Pawlicki był trzeci. Ale kto go rekomendował? Nikt się nie przyznaje. Przewodniczący Kogut, też członek rady, zapewnia, że złożył votum separatum, bo nie pozwolono mu zapytać kandydata, dlaczego tak często zmieniał pracę.
Prezes Janik twierdzi, że Pawlicki był rekomendowany przez innego członka Rady PKP – Marka Boreckiego, pracownika firmy konsultingowej BMF (obecnie BRE Corporate Finance), która badała sprawę pierwszego weksla. Borecki jest znajomym ministra Morawskiego, z którym niegdyś pracował w kombinacie zbrojeniowym Bumar-Łabędy. Janik tłumaczy, że chciał mieć zastępcę rekomendowanego przez ministerstwa Finansów lub Transportu, aby miały one większe zaufanie do Zarządu PKP.
– Janik nigdy nie potrzebował mojej akceptacji. Przecież to on miał poparcie polityczne, a nie ja – oburza się minister Morawski. – To było gorączkowe poszukiwanie kogoś, kto zna się na finansach. Nie znałem Pawlickiego.
Marek Borecki nie chce rozmawiać, bo PKP to "sprawa wagi państwowej". Zaprzecza, by on lub BMF rekomendowali Pawlickiego. Twierdzi, że to Janik proponował kandydatów. Nie pamięta, za kim sam opowiadał się "w luźnych rozmowach" z członkami Rady PKP.
Bardzo ciekawy rozdział o tym, jak się rozmawia o lokomotywach za 700 milionów
Wiceprezes Pawlicki znalazł wspólny język z Małgorzatą Kucharską. Pojechali razem do Berlina negocjować zmiany w kontrakcie PKP z firmą Adtranz na dostawę 50 szybkich lokomotyw. To jeden z największych i najbardziej kontrowersyjnych kontraktów zawartych przez kolej. Ma zawrotną wartość około 700 mln zł (tyle, ile osławiony kontrakt na komputeryzację ZUS przez gdyńską firmę Prokom).
– Pani Kucharska wykonywała w Berlinie zlecenie PKP jako firma Kolia – prezes Janik nadal uważa, że była to najlepsza osoba do rozmów o lokomotywach.
Pafawag został kupiony w 1996 r. przez niemiecki Adtranz. Nasz rząd zgodził się na dodatkowy warunek tej inwestycji – PKP złoży we Wrocławiu zamówienie na produkcję 50 lokomotyw.
Prezes Janik podpisał kontrakt w grudniu 1996 r. NIK uznała, że warunki były bardzo niekorzystne. Kolej zgodziła się zapłacić wysokie zaliczki za lokomotywy, ale jasno nie określiła kar umownych w razie opóźnienia dostaw. Adtranz powinien je zacząć w końcu 1997 r., jednak do dziś dostaw nie ma. Za to, jak wyliczyła NIK, do początku 2000 r. kolej wydała na nie prawie 100 mln zł!
PKP przestały wpłacać zaliczki i postanowiły wycofać się z zakupu niedostarczonych lokomotyw, ale Adtranz ani myślał zrywać kontraktu.
– Nasze negocjacje z Adtranzem przez kilkanaście miesięcy nie doprowadziły do ostatecznego rozwiązania. Natomiast negocjacje pani Kucharskiej i pana Pawlickiego doprowadziły do tego, że kontrakt można było rozwiązać bez winy PKP i obciążyć Adtranz wszystkimi kosztami – mówi prezes Janik. – Spisali porozumienie z szefami Adtranzu z ewidentną korzyścią dla PKP. Było to zrobione bardzo profesjonalnie.
Gdy rozmawialiśmy przy śniadaniu, Janik zachwycał się, że jedna rozmowa pani Kucharskiej z szefami Adtranzu mogła wybawić PKP z opresji. Przy autoryzacji kazał to wykreślić.
Janik ubolewa, że były osoby zainteresowane "ciągnięciem kontraktu". Dlatego porozumienie na nic się nie przydało. We Wrocławiu dalej produkuje się lokomotywy dla PKP (od maja 2001 r. Pafawag należy do kanadyjskiego koncernu Bombardier).
Janik rozmarza się: – Pani Kucharska zrobiła pewne prace, które mogły być korzystne dla PKP. Nie były, bo za dużo było w tym wszystkim polityki.
Nowy minister wyrzuca prezesa, a ten płaci zaległe składki na ZUS
Od grudnia 1998 r. ministrem transportu (po Eugeniuszu Morawskim) był Tadeusz Syryjczyk z UW. – Uznałem, że Janik nie nadaje się do restrukturyzacji PKP – mówi. Straty PKP w 1998 r. wyniosły 1,4 mld zł. W połowie 1999 r. zanosiło się, że będą jeszcze większe – na koniec roku wyniosły 2,5 mld zł.
– Odwołanie Janika to była skomplikowana operacja. Miał poparcie Rady PKP i wszystkich związków zawodowych. Mój poprzednik chciał robić restrukturyzację wbrew Janikowi i wyleciał – wspomina Syryjczyk.
W maju 1999 r. SLD zorganizowało w Sejmie seminarium o reformie kolei. Janik domagał się dotacji od państwa. Ostrzegał, że PKP to "bomba" oraz że ma kłopoty ze zdobyciem pieniędzy na pensje. Syryjczyk mówi, że zapamiętał Małgorzatę Kucharską, bo trudno było jej nie zauważyć. Siedziała wśród posłów Sojuszu, wyróżniała się odważnym strojem i makijażem.
Podobne seminarium odbyło się w Senacie. Janika popierał wicemarszałek Andrzej Chronowski z AWS. – Strategia Janika była prosta – uwikłać naiwnych polityków – mówi Syryjczyk.
Minister i jego urzędnicy przez kilka miesięcy przekonywali związki i członków Rady PKP, że Janik nie jest dobrym prezesem. W końcu im się udało. 30 lipca 1999 r. rada odwołała prezesa Janika i wiceprezesa Pawlickiego.
Syryjczyk opowiada: – Operacja zmiany prezesa PKP była bardzo ryzykowna. W ostatnich dniach urzędowania Janik polecił zapłacić składki na ZUS, których PKP nie płaciły przez pół roku. To oznaczałoby puste konta i brak pieniędzy na wypłaty, a to z kolei mogło uruchomić lawinę. Kolei groziłby strajk generalny. W ostatniej chwili udało nam się zablokować polecenie przelewu.
Waldemar Chyczewski, szef Federacji ZZ Pracowników PKP, przytakuje: – Bez wypłat strajk byłby samorzutny. Przy okazji mogły pojawić się inne postulaty, np. aby powrócił prezes Janik.
Jan Janik odpowiada: – Nie ma mowy o prowokowaniu strajku. Było ewidentne, że nasi następcy nie zrealizują tego polecenia. Nie przypominam sobie, kto je wydał – ja czy Leszek Pawlicki. Ale to była słuszna decyzja. Prezes ZUS wystąpił do prokuratora o wszczęcie postępowania przeciwko nam za niepłacenie składek. Dlatego chcieliśmy zapłacić. Nie można nas posądzać o złośliwość.
O tym, jak dzielni prezesi do ostatniej chwili ratują PKP
Kilkanaście dni przed dymisją prezes Janik i jego zastępca Pawlicki przeprowadzili dwie transakcje z Małgorzatą Kucharską i jej firmą Kolia.
Pierwszą – 15 lipca 1999 r. Sprzedali Kolii większość udziałów w Kolejowym Towarzystwie Finansowym "Viafer" (od stycznia 1999 r. jego szefem był wspólnik Kucharskiej w Kolii Zbigniew Leśniak). Cena za 81 proc. udziałów wyniosła ledwie 40,5 tys. zł, czyli tyle, ile kosztuje samochód! Tymczasem PKP przez Viafer kontrolowały swoje spółki spedycyjne – wartość udziałów Viaferu w tych spółkach eksperci oszacowali na ponad 19 mln zł. Nowy Zarząd PKP zwrócił się do sądu o unieważnienie transakcji. Wygrał w pierwszej instancji. Kucharska odwołuje się. Proces ciągnie się do dziś. Kolejna rozprawa w listopadzie.
Już we wrześniu 1999 r. Kucharska próbowała mianować byłego prezesa PKP Jana Janika szefem w jednej z firm spedycyjnych należących do Viaferu.
O drugiej transakcji była już mowa – 19 lipca 1999 r. Kucharska jako prezes Kolii dostała dziewięć weksli in blanco łącznie na sumę do 90 mln euro (około 333 mln zł, przeliczając po obecnym kursie). Kolia w zamian miała zapewnić "strumień kapitałowy" dla PKP. Godne podziwu, że o ratowaniu PKP prezesi myśleli do ostatnich dni urzędowania.
– Mamy tylko kserokopię umowy. Ale jeśli to miał być cel wystawienia weksli, to był kuriozalny – dziwi się nowy (od 30 lipca 1999 r.) prezes PKP Krzysztof Celiński. W PKP nie ma jednak śladu po umowie ani wekslach. W grudniu 1999 r. Celiński zawiadomił o tym prokuraturę.
– Tak długo trwało wydawanie nakazu przeszukania siedziby firmy Kolia, że weksle zniknęły. Nie ma ich – denerwuje się Celiński.
Prokuratura postawiła pierwsze zarzuty jesienią 2000 r. Rozszerzyła je w sierpniu 2001. Małgorzata Wilkosz-Śliwa z Prokuratury Generalnej poinformowała, że byłemu prezesowi PKP i jego zastępcy zarzuca się niedopełnienie obowiązków, ukrywanie dokumentów i spowodowanie szkody majątkowej w wielkich rozmiarach. Ale po blisko dwóch latach dochodzenia wciąż nie wiadomo, jakie będą jego rezultaty.
Jak prezydent maszynistów podał rękę eksprezesowi, lecz ich drogi się rozeszły
Gdy Janik opuszczał gabinet prezesa PKP, żegnało go kilkunastu maszynistów. Przyszli z kwiatami. Kilka dni później został doradcą Jana Zaborowskiego, prezydenta Związku Zawodowego Maszynistów.
Zaborowski to barwna postać. Maszynista z Olsztyna, w 1989 r. założył związek. W 1992 r. zorganizował strajk na Śląsku. Zdobył rozgłos i rok później został posłem Unii Pracy. W Sejmie chciał zmienić ustawę o wychowaniu w trzeźwości – wykreślić zakaz "sprzedaży, podawania i spożywania napojów alkoholowych w obiektach komunikacji krajowej". W 1995 r. Unia Pracy wyrzuciła go z klubu.
W połowie 1998 r. Zaborowski znowu wezwał do strajku. Żądał podwyżek dla maszynistów. Strajk sparaliżował kolej w połowie kraju. Prezes Janik zawiadomił prokuratora, ale potem zaczął współpracować z maszynistami.
Gdy Janika wyrzucono z PKP, maszyniści podali mu rękę. Już jesienią 1999 r. wystąpił na konferencji prasowej jako przedstawiciel Forum na rzecz Obrony Narodowego Transportu Kolejowego, które skupiło kilkanaście mniejszych związków kolejowych. – Byłem przewodniczącym Forum delegowanym przez maszynistów – mówi Janik.
Forum protestowało przeciwko restrukturyzacji kolei zaplanowanej przez nowy Zarząd PKP i ówczesnego ministra transportu Tadeusza Syryjczyka. Przewidywała podział PKP na kilkanaście spółek i stopniową prywatyzację. Państwowa ma pozostać tylko spółka Polskie Linie Kolejowe zarządzająca torami i trakcjami. We wrześniu 2000 r. uchwalił to parlament – ustawa o komercjalizacji, restrukturyzacji i prywatyzacji PKP weszła w życie 1 stycznia 2001 r. i PKP stały się spółką akcyjną.
Nowemu zarządowi kolei udało się przekonać do zmian największe związki – Federację ZZ Pracowników PKP i "Solidarność". Przewodniczący Kogut tłumaczy: – Skończył się czas siekierki i toporka. Nadszedł czas inteligentnego działania i dialogu.
– To skandal! Związki zawodowe popierają ustawę, w wyniku której pracownicy zostaną ograbieni z majątku. Przestały bronić interesu załogi. Nasze drogi się rozeszły – oburza się były prezes Janik. Głosi poglądy niczym związkowy radykał. Twierdzi, że pracownicy ponoszą największe koszty zmian: – Majątek PKP pochodzi z wykorzystywania niewolniczej pracy, bo w latach 80. ludzie pracowali nadliczbowo po 160 godzin w miesiącu, a płacono im za to 16 proc. stawki podstawowej. Kto utożsamia się z tą firmą, musi się także utożsamiać z pracownikami, którzy ją tworzyli.
Ale drogi Janika i maszynistów się rozeszły. Poszło o strajk generalny zapowiedziany w czerwcu 2000 r. przez Forum. Nie wypalił, bo maszyniści się wycofali. W ostatniej chwili dogadali się z Zarządem PKP i wyszli z Forum.
W ubiegłym roku Zaborowski przegrał wybory na prezydenta związku maszynistów, a Janik zrezygnował z doradzania. Z Zaborowskim umawiałem się dwa razy. Kazał mi czekać przed siedzibą komendy sokistów. Nie przyszedł. Przez telefon powiedział, że Janik to porządny człowiek, ale o Kucharskiej nie będzie gadał.
Teraz dowiemy się, kto broni rodzin polskich kolejarzy
Pora przedstawić przedostatnią postać dramatu: okulary, broda, niebieski garnitur. Tadeusz Gawin przewodniczy niewielkiemu branżowemu związkowi – Federacji Związków Zawodowych Pracowników Automatyki i Telekomunikacji PKP (liczy około 3,5 tys. osób). W latach 1993-97 był posłem SLD-OPZZ. W ostatnich wyborach, jak mówi, "koledzy przydzielili" mu zbyt dalekie miejsce na liście i wyborcy go nie wybrali.
– Przyszła do nas pani Kucharska i zaproponowała, że zorganizuje fundację – mówi Gawin. Zgodził się, bo – jak mówi – skoro Kucharska prowadzi firmę Kolia, powinna znać się na finansach. Miała pomagać zwalnianym kolejarzom. W ten sposób powstała Fundacja Obrony Rodzin Polskich Kolejarzy.
Prezesem fundacji została Kucharska, Gawin – szefem Rady Fundatorów. Wśród założycieli znalazły się także inne związki, np. maszyniści, ale nie weszły do fundacji największe związki – "Solidarność" i Federacja ZZ Pracowników PKP (choć ta wynajmuje fundacji pomieszczenie). – Te związki nastawiły się na kolaborowanie z władzami PKP na niekorzyść pracowników. Zgadzają się na ich wyrzucanie, a my się nie zgadzamy – mówi Gawin.
Gawin współpracował z Janikiem w związkowym Forum na rzecz Obrony Narodowego Transportu Kolejowego. Został jego przywódcą po wycofaniu się maszynistów. Według niego Janik był "katalizatorem", dzięki któremu "skrzyknęły się" małe związki, aby "bronić kolei przed dziką prywatyzacją". Uważa, że zwolnienie Janika to sprawa polityczna, bo "przeciwstawił się jako Polak niekontrolowanemu przejęciu PKP przez obcy podmiot".
W lipcu 2000 r. Kucharska wezwała PKP do wykupienia dwóch weksli łącznie na 223 mln zł. Weksle wystawiła 23 czerwca 1999 r. firma Kolsped na rzecz należącej do Kucharskiej spółki Kolia. Na ich odwrocie widniał enigmatyczny napis: "Za nas na zlecenie Fundacji Obrony Rodzin Polskich Kolejarzy".
Gawin twierdzi, że tym samym Kucharska scedowała weksle na fundację. – To dziwne, że pani Kucharska przenosi taką wartość na fundację, zamiast sama ją spożytkować, ale różne rzeczy się dzieją w naszym państwie. A pod nadzorem związku zawodowego pieniądze nie zmarnowałyby się – mówi Gawin. – Ucieszyliśmy się, bo fundacje żyją z darowizn. Mając takie pieniądze, moglibyśmy pomóc wielu kolejarzom.
Gawin niedługo się cieszył. Obecny Zarząd PKP wystąpił o unieważnienie weksli. W styczniu 2001 r. sąd przyznał mu rację. Wyrok jest prawomocny.
Prezes PKP Krzysztof Celiński mówi: – Nie miałem kontaktów z Fundacją Obrony Rodzin Polskich Kolejarzy. Uznałem, że cała ta instytucja może mieć charakter przestępczy. Są tam osoby, z którymi toczymy procesy. Staramy się, gdzie możemy, nakłaniać wszystkich, aby nie korzystali z usług tej fundacji.
O tym, jak były prezes widzi jakby swój podpis, ale nie wie, kto podpisał
– Policzył pan, ile podpisał weksli? – pytam Janika.
– Podpisywałem wiele weksli, ale z tych, o które pan pyta, to: dziewięć weksli PKP pod zobowiązania energetyczne i paliwowe, jeden weksel Kolspedu na 9,9 mln dol…. Dwa weksle in blanco do jego wymiany, bo tamten w którymś momencie stracił ważność i Kolsped wymienił go na nowy. I to wszystko.
– A weksel na 3 mln dol. z jesieni 1997 r.?
– Nie znam takiego.
Nie przypomina sobie również weksla na 14 mln ani na 38 mln dol., ani też na 223 mln zł z napisem na odwrocie "Za nas na zlecenie Fundacji Obrony Rodzin Polskich Kolejarzy".
– Nie wiem, co to za weksle. Nie widziałem oryginałów, w prokuraturze zapoznałem się z kserokopiami. Nie wiem, czy rzeczywiście są wystawione.
– Nie podpisał ich pan?
– Nie.
– To kto podpisał?
– Na kserokopii podpis jest jakby mój, ale kto podpisał, trudno powiedzieć.
– Ktoś produkuje weksle i za pana podpisuje?
– To nie tak powinno się odbierać. Powszechnie pokutuje przekonanie, że z wekslem kojarzy się jakaś podejrzana działalność. Weksel jest taką samą zapłatą jak każda inna płatność. Weksle zostały wystawione pod konkretne zobowiązania. Jeśli ktoś przychodzi ze zobowiązaniem – wekslem, do którego nie ma prawa, to sprawę należy przekazać do prokuratora z wnioskiem o usiłowanie wyłudzenia pieniędzy – może prokurator powinien go zamknąć. Kto wystawił weksel i dlaczego, można ustalić w drugiej kolejności.
– Do PKP przyszła z wekslami pani Kucharska, prezes Kolii. Zażądała ich wykupienia. Czy prokurator powinien ją zamknąć?
– Nie wiem. Trzeba zobaczyć weksle. Nie będę się wypowiadał za prokuratora.Trzeba ustalić, czy miała tytuł do weksli.
Obecny prezes PKP Krzysztof Celiński ciągle nie może wyjść ze zdumienia: – W historii PKP nigdy coś podobnego nie miało miejsca. Każdy dyrektor popełnia błędy. Każdemu coś się zdarza, ktoś np. kupi złą lokomotywę, ale coś takiego?! Żadna rada nadzorcza ani minister nie mogli się tego spodziewać!
Dodaje, że wyjściem byłaby czarna lista osób, które nie mogą zasiadać w zarządach i radach nadzorczych spółek.
O tym, co już nie łączy sokistów z Giełdą Metali i Kamieni Szlachetnych
A teraz dowiemy się, co się stało z dziewięcioma wekslami, które Małgorzata Kucharska jako prezes Kolii dostała od Janika, by zapewnić "strumień kapitałowy" dla PKP.
W listopadzie 2000 r. do PKP przysłała pismo Pierwsza Międzynarodowa Giełda Metali i Kamieni Szlachetnych SA w Gdańsku. Wezwała kolej do "postępowania mediacyjnego" w sprawie "wykorzystania gospodarczego" dziewięciu weksli in blanco. Giełda informowała też, że ma dwa inne weksle firmy spedycyjnej Kolsped poręczone przez PKP na 24 mln euro. Na mediatora zaproponowała Wiesława Poźniewicza, przewodniczącego Związku Zawodowego Pracowników Straży Ochrony Kolei.
– Moje nazwisko zamieszczono bez mojej zgody – zarzeka się Poźniewicz. – Z prezesem giełdy łączyły nas interesy. Chcieliśmy wspólnie uruchomić działalność gospodarczą, bo związek był w krytycznej sytuacji finansowej. Mieliśmy przewozić i ochraniać ważne osoby – posłów czy gości zagranicznych.
Poźniewicz twierdzi, że zjawili się u niego dwaj panowie – Krzysztof Pazik, prezes giełdy, i płk Wojciech Wojtysiak, emerytowany żołnierz. Zaproponowali sokistom utworzenie spółki. Ale mówi, że do niczego nie doszło.
Prezes PKP Krzysztof Celiński uznał, że związkowiec działa na szkodę PKP, i zwolnił go. Zapewnia: – Nie prowadzimy żadnych rozmów z giełdą. To by świadczyło, że chcemy wypłacać pieniądze, a to są bezprawne dokumenty.
Zapowiada: – Będziemy występowali do sądu na drodze cywilnej, aby stwierdzić, że nie było celu wystawienia tych wszystkich weksli.
Zarząd PKP zwrócił się do prokuratury o odebranie i zatrzymanie weksli do czasu zakończenia postępowania w tej sprawie. Jednak prokuratura odmówiła, a prokurator apelacyjny podtrzymał tę decyzję w czerwcu 2001 r.
Waldemar Chyczewski, przewodniczący Federacji ZZ Pracowników PKP, opowiada, że Krzysztof Pazik, prezes giełdy, wcisnął mu się do gabinetu i także proponował mediacje w sprawie weksli. Chyczewski odmówił.
O tym, że Bóg dał pani Kucharskiej talent, intelekt oraz "wrażliwe receptory"
Dzwonię do Krzysztofa Pazika, prezesa Pierwszej Międzynarodowej Giełdy Metali i Kamieni Szlachetnych. Na początku przyznaje, że giełda nie zaczęła działalności, ale ma nadzieję, że zacznie ją dzięki wekslom.
Pazik twierdzi, że do współpracy nakłonili go Małgorzata Kucharska i Zbigniew Leśniak. Według niego oboje są "jedną grupą interesów". Mówi, że podjął się prowadzenia tej sprawy i przejął prawa do weksli. Za pośrednictwo ma wziąć pięć procent ich wartości, dlatego złożył ofertę władzom PKP oraz pewnej "amerykańskiej grupie finansowej".
Pazik twierdzi, że weksle zabezpieczył u sokistów. O Kucharskiej mówi, że opanowała "technikę panowania nad męskimi instynktami", zaś Bóg Stwórca dał jej talent, intelekt oraz "wrażliwe receptory". Pytam, o co mu chodzi, ale nadal mówi ogólnikami.
A kto kupi PKP?
Prezes Celiński mówi, że na rynku mogą pojawić się kolejne weksle z podpisem jego poprzednika. – Nikt nie potrafi wskazać kwot, na jakie powinniśmy tworzyć rezerwy – dodaje. Na wszelki wypadek PKP utworzyły rezerwy finansowe na dwa weksle (z 1996 i 1997 r.) na 9,9 mln i 3 mln dol., bo procesują się o nie banki.
PKP ma obecnie 7,5 mld zł długów i już stoi na krawędzi bankructwa. Ujawnione na razie weksle z podpisem byłego prezesa mają łączną wartość prawie miliarda złotych (dokładnie – 850 mln zł). Gdyby ktoś zażądał, aby kolej wykupiła je wszystkie naraz, nie wiadomo, jak to by się skończyło. Ten ktoś mógłby też zaproponować przejęcie za długi PKP lub ich najbardziej dochodowych części.
Czy będzie to znowu Małgorzata Kucharska?
PS Małgorzata Kucharska po mojej wizycie w fundacji przysłała do redakcji list na papierze z logo w postaci biało-czerwonej flagi z lokomotywą i napisem: "Honor Polskich Kolejarzy". Żąda przeprosin i kwiatów oraz prosi o "kontakt z osobą płci żeńskiej, z dużą kulturą osobistą".
Michał Matys, współpraca Jarosław Śliżewski
Nie boimy się kontrowersyjnych tematów! Piszemy jak jest. Niezależne forum kolejowe - www.infokolej.pl