Bez kategorii
Like

Polska reakcja na Traktat z Lizbony cd.

25/10/2011
372 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
no-cover

Wlk. Brytania zaniepokojona przemianami w UE debatuje o referendum, Polska wlicza 2 mln „martwych dusz” i nie martwi się o spadek swojego znaczenia w Europie

0


 

 

Dzisiejszy Financial Times na pierwszej stronie w artykule Elizabeth Rigby i Kiran Stacey „Cameron fights party rebels over EU” ukazuje zakres sprzeciwu w Partii Konserwatywnej wobec obecności Wlk. Brytanii w UE, w sytuacji coraz większego zaangażowania UE na walce o ratowanie strefy euro i powszechnego braku zaufania do działań Brukseli. Aż jedna czwarta parlamentarzystów PK (85), kilku zdeterminowanych doradców rządowych żąda od premiera zarządzenia referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej. I chociaż rząd brytyjski twierdzi, że przeprowadzenie takowego miałoby sens w przypadku zwiększenia uprawnień Brukseli to charakterystycznym jest że debata w Polsce na tym tle ma charakter wprowadzenia tematów zastępczych.
Podczas gdy jak podał hiszpański Państwowy Instytut Statystyki (INE) Hiszpania w 2010 r. miała 47,2 mln ludności, a więc o ponad 10 mln realnie więcej niż Polska. I pomyśleć że przed dziesięciu laty przy ustalaniu wag wpływu państw w UE (pamiętamy późniejsze zawołanie Platformy Obywatelskiej „Nicea albo śmierć”) premier Buzek wytargował taką samą wagę głosów dla Polski co Hiszpanii ze względu na wielkość zaludnienia. Niestety później w „odpowiedzi” na ogłoszony przez na „sukces” negocjacyjny przy ustalaniu Traktatu z Lizbony, wiążący demograficzne znaczenie państwa z jego wpływami politycznymi, stała się implozja demograficzna. O konsekwencjach polityczno-finansowych prowadzonej polityki antyrodzinnej wypowiadam się w zamieszczonym poniżej, a nieopublikowanym jeszcze wywiadzie:
Z dr. Cezarym Mechem, ekonomistą, byłym szefem Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi i byłym wiceministrem finansów
40 proc. rodzin wielodzietnych w Polsce znajduje się w sferze ubóstwa, co jest wielkością 2-krotnie większą niż ogólny poziom ubóstwa w kraju. Takie stwierdzenie prezesa PiS rząd PO-PSL uznał chyba za podsumowanie jego polityki, bo natychmiast odpowiedział, że wprowadził m.in. urlopy „macierzyńskie” a macierzyńskie wydłużył do 22 tygodni. To pomoże wydobyć jakieś rodziny ze sfery ubóstwa?
– Te działania są pomocne ale tylko w ograniczonym zakresie, nie adekwatne do wyzwań stojących przed Polską. Fakt, że w statystyce liczby obywateli wliczamy 2 mln „martwych dusz”, a do prostej zastępowalności pokoleniowej brakuje nam 3,5 mln dzieci jest najtragiczniejszym faktem ostatniego 20-lecia, obciążającym wszystkie rządy tego okresu. Brak tak dużej liczby dzieci już dziś wywołuje konkretne skutki polityczne i finansowe. Jeśli władze opodatkowują wydatki ponoszone na opiekę nad dziećmi [zarówno w podatku VAT jak i opodatkowaniu i oskładkowaniu dochodów rodziców -red.], to jest jasne, że niszczą perspektywę Polski na przyszłość w znacznie większym stopniu niż możnowładcy w czasach saskich. Już po 2015 r. rynek pracy odczuje mocniej kryzys demograficzny – „odpływ” setek tysięcy ludzi, których nie będzie kim zastąpić.
Rząd chwali się zwiększeniem liczby przedszkoli i żłobków oraz ułatwieniem ich prowadzenia. Czy to pomoże rodzinom i naszej demografii?
– Również te zmiany są niewystarczające, podobnie zresztą jak te podejmowane wcześniej. Bowiem np. przeforsowana w Sejmie w 2007 r. ulga prorodzinna w podatku dochodowym od osób fizycznych nie została poszerzona o rodziny, mające niskie przychody i nie płacące tego podatku. Podczas gdy te zmiany muszą być adekwatne do braku 3,5 mln dzieci w polskich rodzinach, a nie symboliczne.
Pomoże im propozycja PiS wspólnego rozliczania się podatników wraz z dziećmi oraz karta praw rodziny?
– Nie, gdyż skala nie powinna być symboliczna, lecz dziesięciokrotnie silniejsza. A nawet gdyby te rozwiązania zostały wprowadzone, a przecież nie ma co do tego pewności, to byłoby to rozwiązanie korzystne dla rodzin zamożnych, zwłaszcza tych, które wpadły w tzw. drugi próg podatkowy [32 proc.-red.]. A nawet gdyby przyznano dodatkowe limity kwoty dochodu wolnej od podatku, to niestety ale ma ona 5-krotnie niższą skalę oddziaływania niż obecna ulga podatkowa na dzieci. Ponadto rodziny nie płacące podatku dochodowego nadal nie skorzystałyby z ulg dla dzieci.
Władze Węgier wprowadziły po prostu zasiłki na dzieci, bez względu na dochód w rodzinie, i to spore, mimo katastrofalnej sytuacji budżetu po 8 latach rządów socjalistów…
– Można wesprzeć rodziny również w ten sposób. Jednak powinno się wprowadzić proponowane w programie gospodarczym PiS z 2005 r. miesięczne zwroty podatku rozliczane później w PIT, które daje ten sam efekt.
Dokumentowanego fakturami za kupowane towary i usługi służące opiece nad dziećmi?
– Nie, ryczałtowo 500 zł miesięcznie na dziecko aby nie mnożyć biurokracji. Jeśli rodzina nie miałaby wystarczającej bazy podatkowej, otrzymywałaby te pieniądze jako zwrot innych ponoszonych obciążeń. Bo przecież rodziny płacą różne podatki, zwłaszcza VAT, który niedługo zostanie zwiększony bez stosownej rekompensaty na art. dziecięce. Ponoszą też różne składki redukujące wydatki na dzieci w rodzinie.
Przy takich planach krytycy pytają od razu skąd wziąć na nie pieniądze w zadłużonym państwie?
– To nie prawda, gdyż polityka prorodzinna oznacza jedynie sprawiedliwszą redystrybucję dochodów podatkowych w społeczeństwie, nie zwiększającą jego wymiaru. Należy raz na zawsze skończyć z traktowaniem dzieci jako dóbr opodatkowanych podatkiem od luksusu. Gdybyśmy w przedsiębiorstwie opodatkowywali inwestycje, aby ograniczyć wymiar CIT-u to w szybkim tempie byśmy się zorientowali, że nie mamy kogo opodatkowywać. Dlatego należy połączyć rozwiązania proponowane przez PJN i Prawicę Rzeczpospolitej, z poparciem polskich rodzin jakie ma PiS w celu ocalenia naszego kraju. Ważne jest, by partie uświadomiły sobie, że ich celem powinno być doprowadzenie do poprawy współczynnika dzietności w Polsce do poziomu co najmniej 2,1 [umożliwiającego zapewnienie zastępowalności pokoleniowej-red.]. Dlatego wszyscy powinni sobie uświadamiać, że nie osiągnie się tego celu, jeśli ulga podatkowa, którą można wprowadzić na różne sposoby, nie będzie wynosiła przynajmniej 500 zł miesięcznie na dziecko. W Polsce trzeba radykalnie zmienić też podejście do rodziny i kosztów wychowywania dzieci.
Czy Pana zdaniem omówione wyżej pomysły wystarczą, by poprawić sytuację demograficzną Polski? A może są lepsze recepty?
– Według mnie nadal aktualny jest pomysł zbudowania 3 mln mieszkań przy pomocy funduszy publicznych, w których mogłoby się urodzić te 3,5 mln brakujących nam dzieci. Taka była idea programu „Rodzina na swoim”, którą to nazwę sam wymyśliłem. Niestety została z niego tylko nazwa, a program zmieniono na dofinansowanie produktu bankowego. Byłem autorem programu gospodarczego PiS w 2005 r., w którym obiecano realizację polityki prorodzinnej. Proponowaliśmy w nim ulgę dla rodzin wielodzietnych w wysokości 400 zł miesięcznie na dziecko. Niestety propozycje te nie zostały wprowadzone. Zamiast tego władze przyznały różnego rodzaju ulgi i przywileje wielu grupom społecznym, w zależności od ich siły wpływu na rząd. Podczas gdy, aby komukolwiek móc cokolwiek realnie dać to najpierw trzeba sfinansować wychowanie dzieci, aby mieć przyszłych pracowników i podatników.
Jakie przywileje i jakich grup społecznych można ograniczyć, by wygospodarować w ramach obecnego budżetu fundusze na politykę prorodzinną?
– W Polsce powinna obowiązywać zasada, że to pracodawca ma obowiązek pokrycia kosztów przywilejów dawanych pracownikom. Dlaczego mają się na ich emerytury zrzucać inni płatnicy składek? Należałoby także zracjonalizować funkcjonowanie KRUS. Jeśli państwo np. uznaje, że należy utrzymać przywileje rolników, jak i innych grup zawodowych to powinno dopłacać do składek przez nich wpłacanych, a nie przerzucać te koszty na przyszłe pokolenia, których nie ma. Wtedy pracodawcy musieliby zracjonalizować swoją strukturę zatrudnienia na czym wszyscy byśmy skorzystali. Jeśli się tego nie zrobi, to nadal będziemy na potęgę zadłużać przyszłe pokolenia. Dziś boimy się wysokiego deficytu i długu publicznego, zbliżającego się do 800 miliardów zł, a nie myślimy o zewidencjonowanych już zobowiązaniach ZUS wobec przyszłych emerytów na kontach emerytalnych w wysokości 2 bilionów 70 miliardów zł, na które nie ma pokrycia w aktywach tej instytucji! Ponadto koszty samych obniżek składki rentowej wielokrotnie przekraczały te, jakie trzeba byłoby ponieść na racjonalną politykę prorodzinną [rząd szacował je na 23,6 mld zł.]. Innym antysolidarnościowym rozwiązaniem było obniżenie stawki podatku dla najbogatszych z 40 do 32 proc. Antyrodzinna krucjata jest samobójczą polityką, bo świadczy ona o tym, że elity polityczne walczą tak naprawdę o przywództwo w zakładzie pogrzebowym, nie bacząc nawet na to, jak duża będzie grupa „klientów”, którą będą „zarządzali”…
…co ma Pan na myśli?
– To, że bez podjęcia konkretnych rozwiązań prorodzinnych w Polsce bardzo szybko zwiększy się liczba osób w wieku emerytalnym, których nie będzie miał kto utrzymać, bo nie będzie młodych pokoleń. Bez tego pod koniec tego wieku Polska nie będzie liczyła nawet 17 mln obywateli, jak wynika z prognoz. Proces ten pogłębi trend, w których starsze pokolenie będzie się domagać utrzymania obiecanych im świadczeń, a młodsze będzie głosować „nogami”, emigrując z Polski, bo nie będzie chciało ponosić większych obciążeń podatkowych. Również inwestorzy będą unikać Polski, jeśli jego pracownicy będą niemobilni i schorowani. Kto będzie tworzył innowacyjną gospodarkę w Polsce? Staruszkowie? W efekcie to Komisja Europejska wymusi na Polsce wprowadzanie polityki prorodzinnej i otwarcie się na emigrantów z różnych krajów, którzy przyjadą tu ze swoimi dziećmi i będą wydawać na świat nowe potomstwo. Tyle, że będzie to proces kosztowny dla Polski, bo koszty edukacji i dostosowania do warunków pracy imigrantów są wyższe niż w przypadku polskich dzieci. Nie wspomnę już o problemach z asymilacją takich społeczności, co dziś obserwujemy w innych krajach Europy Zachodniej. Taka perspektywa jest podsumowaniem jakości polskich elit politycznych ostatnich 20 lat.
Ile mamy czasu na poprawę sytuacji demograficznej Polski?
– Zostały nam na to ostatnie 4 lata. Minęło już 6 lat od 2005 r., gdy proponowano, by coś konkretnego zrobić dla wyżu „solidarnościowego w postaci ulg na dzieci, zbudowania 3 mln mieszkań i utworzenia dla niego miejsc pracy w kraju. Niedługo biologia przesądzi o tym, że to pokolenie będzie już za stare, aby mieć dzieci. Dopiero wtedy niektórzy obudzą się, i będą zgłaszać postulaty, by ich wesprzeć. Ale za tych kilka lat zaproponują im już tylko drogie i nieetyczne finansowanie zabiegów in vitro, i wtedy będą prezentować nawet racjonalne uzasadnienia dotyczące kosztów zapaści demograficznej. Ale to będzie efekt spóźnionych działań, pogłębiający demoralizację społeczeństwa. A jeszcze później będzie debata o eutanazji jako zgodzie na godną śmierć…cdn.
Dziękuję za rozmowę
Lo984
0

Cezary Mech

http://www.stefczyk.info/blogi/przez-pryzmat-ekonomii

371 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758