Bez kategorii
Like

POLSKA PRZEGRAŁA WOJNĘ W AFGANISTANIE

04/01/2012
634 Wyświetlenia
0 Komentarze
37 minut czytania
no-cover

Przegraliśmy wojnę tym razem nie światową i nie na przedpolach Warszawy jak w 1939 roku… Przegraliśmy na własne życzenie. Nie zdradzili nas sojusznicy. Nie było żadnej Jałty czy Poczdamu…

0


 

Przegraliśmy haniebnie bo to wojna niesprawiedliwa, ani w obronie naszych granic, ani w interesie wolnych ludzi. Przegraliśmy jako okupant. Przegraliśmy sami. Zabrakło nam środków, wyszkolonych żołnierzy, sprzętu… Zabrakło wodza.

Przegraliśmy jeszcze zanim – co nieuniknione – klęskę poniesie cała koalicja. Polska armia to fikcja. Wiedzą to Amerykanie i wszyscy pozostali członkowie ISAF – afgańskiej koalicji państw NATO. Wiedzą to także nasi wrogowie, mimo, że premier i prezydent RP na wyścigi zapewniają, że wrogów Polska nie ma. 

 

GHAZNI – PROWINCJA POLSKA, ALE TYLKO Z NAZWY

Każda data nie byłaby tu dobra. Drugi dzień nowego roku też był zły. Nie minął przecież jeszcze sylwestrowy kac i nie wygasły płonne – jak co roku  – nadzieje, że będzie lepiej. 

2. stycznia 2012 dowódca koalicji ISAF w Afganistanie, czterogwiazdkowy amerykański generał John R. Allen ogłosił, że Polacy mają wycofać się z południowych dystryktów tzw. polskiej strefy Ghazni. To rozkaz. Za dwa miesiące do polskich tzw. Fire Bases :  Warior, Karabach i innych wprowadzi się ponad 1,5 tysiąca żołnierzy US Army.

http://tvp.info/informacje/polska/odsiecz-usa-w-polskiej-strefie-w-afganistanie/6097693

 

Gdy rząd, MON przeforsowały ryzykowną decyzję przejęcia pod polską kontrolę całej prowincji Ghazni, minister obrony narodowej Bogdan Klich z dumą peorował: „Pozycja naszego kraju na liście rankingowej krajów członkowskich NATO, które uczestniczą w operacji ISAF rośnie; innymi słowy – nasze akcje na giełdzie międzynarodowej jaką jest Sojusz Północnoatlantycki idą w górę – z pozycji 9. przesuwamy się na pozycję 7 (…) ” 

http://www.kasastefczyka.pl/fakty_biznes_wydarzenia/61_swiat/440_polacy_w_ghazni.html

 

Ale to tylko retoryka. Awans drużyny o dwa oczka, z miejsca 9 na 7 np. na prawdziwych zawodach sportowych nie czyni różnicy. Powie ktoś: pozycja Polski na  giełdzie międzynarodowej to przecież nie sport. Ok. Podobnie NATO, to nie giełda… Dzisiaj niestety to wszystko już nie jest istotne, bo w grach wojennych NATO jesteśmy niemal na pewno na szarym końcu, być może nawet na miejscu ostatnim. Dzisiaj?  

– Nie, to stało się już wczoraj…

Mało kto pamięta, że już ponad rok temu (październik 2010’) przerażeni polską indolencją Amerykanie zmusili polskie wojsko do wycofania się ze wschodnich dystryktów prowincji Ghazni. Odebranie nam dzisiaj kolejnych trudnych południowych dystryktów nie tylko chwały Polsce nie przynosi, ale oznacza również, że z dawnej „polskiej prowincji” Ghazni pozostanie już tylko nazwa.

W polskiej prowincji już w marcu będzie znaczniej więcej żołnierzy zza oceanu niż tych, z nad Wisły. Amerykanie pozostawią Polakom jedynie stolicę prowincji – Ghazni , tylko pozornie przypominającą miasto i północne, bezludne ziemie regionu. Polacy będą więc działać dokładnie tam gdzie sięga władza gubernatora Ghazni, afgańskiego wojska i policji.


SCENARIUSZ POLITRUKA

„To nie jest wyraz nieufności … (…)Rozwiążemy siły na południu i teraz przenosimy się na wschód Afganistanu i teraz to jest realizowane…”  błyskotliwie skomentował dziennikarzowi Wiadomości sytuację w polskiej strefie Pełnomocnik ministra obrony narodowej ds. Afganistanu płk Piotr Łukasiewicz.  

Przenosiny na wschód? Przecież stamtąd Amerykanie już nas wyrzucili ponad rok temu. Wyjścia są dwa: Albo Amerykanie zrobili już „porządek” we wschodnich prowincjach o czym pełnomocnik rządu nigdy nie informował.  Robią teraz miejsce naszym, przenoszą się na południe by tam ratować sytuację. Albo – mówiąc wprost – płk Wojska Polskiego Łukasiewicz Piotr ma problemy z znajomością kierunków na mapie. Myli północ ze wschodem. 

http://tvp.info/informacje/swiat/amerykanie-ponownie-przejmuja-ghazni/2980493

 

Jeszcze ciekawiej tłumaczy „przenosiny” wykształcony w Moskwie , szef BBN gen. Stanisław Koziej: Dla polskiego kontyngentu daje to większą swobodę w realizowaniu własnej strategii afgańskiej zakładającej sukcesywne przekazywanie odpowiedzialności Afgańczykom”. To bełkot, wyuczona w Moskwie, w kuźni kadr LWP nowomowa.

Ciekawe jednak, ż Koziej mówi o tym co już się dokonało. Północ prowincji już dawno została spacyfikowana, kontroluje ją afgański gubernator. Ale kto w Polsce o tym wie? Dlatego już dzisiaj Koziej jest pewny nadchodzących sukcesów polskiego kontyngentu. 

SPRYTNE. 

MA SUKCESY NA ZAPAS. ARMIA BĘDZIE UDAWAĆ ŻE ROBI SUKCESYWNIE – posługując się słowem kluczem Kozieja –  TO CO JUŻ DAWNO OSIĄGNĘŁA DZIĘKI M.IN. ZAANGAŻOWANIU SAMYCH AFGAŃCZYKÓW. 

A media?

Wiadomo. Słowa „sukcesywny” czy „sukces” posłuszni dziennikarze będą powtarzać za kolejnymi rzecznikami kontyngentów. Będą odmieniać jak mantrę przez wszystkie przypadki. Nie podskoczą. Politrucy wiedzą, że wielu  z nich marzy o kolejnej, za pieniądze MON, afgańskiej przygodzie i stałej kasie za kilka tygodni spędzonych w wojennej kantynie bazy w Ghazni.

 

9 KILOMETRÓW… 9 milimetrów…    

SPRYTNE, o ile rzeczywiście mniejszy obszar działania, bezpieczniejszy rewir przełoży się na lepsze statystyki, przede wszystkim, na mniejszą liczbę ofiar… A mniej pogrzebów to mniej kłopotliwych pytań i mniej rozgłosu… Tylko aby SUKCES był pewny  filozofię politruków  muszą jeszcze zrozumieć i zaakceptować  sami Talibowie. To jednak ani im w głowie…

Tuż przed minionymi świętami, zaledwie 9 kilometrów od największej, głównej polskiej bazy w Ghazni doszło do największej tragedii w krótkich dziejach polskich kontyngentów w Iraku i Afganistanie. Pięciu naszych żołnierzy, cała załoga samochodu pancernego zginęła w samym sercu polskiej strefy – tam, gdzie Amerykanie nas jeszcze tolerują.

Zaledwie 9 kilometrów… Brzmi jak 9 mm. Groźnie… Tyle ma pocisk, który zabija. Powszechny i popularny na całym świecie, także w Afganistanie. Ta liczba wraca  wciąż do mnie. Wraca, gdy giną w Afganistanie polscy żołnierze. „Współwinny”za to jest mój lekko skośnooki przyjaciel z Kabulu. Dwa lata temu chciał pomóc Polsce i trochę zarobić. Wręczył mi pisma do polskich władz. Napisał w nich że on i jego ludzie są w stanie zapewnić całkowity spokój w promieniu do 6-9 km, wokół polskich baz w prowincji Ghazni. Znałem go i wiedziałem że nie rzuca słów na wiatr. Po powrocie do Polski poinformowałem o tym ministra Klicha i ludzi z jego gabinetu. Zero reakcji. Jakiejkolwiek. A przecież,

 

GURKHOWIE MOGLIBY NAS OCALIĆ.

W 2008 roku, podczas jednej z moich podróży do Afganistanu przypadkiem, a może nie przypadkiem trafiłem w ręce Gurkhów. Gurkhowie to lud zamieszkujący himalajskie doliny w Nepalu. Choć są małego wzrostu, niepozorni, z pozoru łagodnego charakteru to jednak uchodzą za najlepszych żołnierzy, duchem walki przewyższających wiele elitarnych formacji wojskowych na całym świecie. Podobno zwykła śmierć w łóżku z powodu choroby czy starości, to hańba dla całej rodziny. Kafar hunnu bhanda marnu ramro” czyli Lepiej umrzeć niż żyć jako tchórz to motto Gurkhów. Gurkha MUSI zginąć w walce, najlepiej z dłonią zaciśniętą na swoim kukri (nożu) a kukri jest takim symbolem Nepalu co w Japonii samurajski miecz..

http://dpm-soldier.pl/british_army/brigade_of_gurkhas.html

 

Przypomnieć wypada, że Gurkhowie walczyli ramię w ramię z naszymi chłopcami pod Monte Cassino w 1944 roku a w ciągu ostatnich trzydziestu lat m.in. wzięli udział w Wojnie Falklandzkiej (1 batalion z 7 regimentu), w czasie I Wojny w Zatoce, w Iraku, Afganistanie a także brali udział w operacjach w Kosowie, Bośni, Sierra Leone oraz Wschodnim Timorze.

Wystarczy?

Dla polskiego rządu, generałów być może to wciąż zbyt mało.

W  Kabulu  mieszka ich prawie 25 tysięcy. Skąd tak wielu? To proste. Gurkhowie migrują tam gdzie toczy się wojna. Wojna daje im pracę, daje chleb. Do stolicy Afganistanu przybyli z rekomendacjami od arabskich szejków, rządu Jego Królewskiej Mości, władz Singapuru, firm z Hongkongu. Wiedzieli, że w Ghazni nie dajemy rady i że mogą się nam przydać. Pamiętam jak ich lider i mój cichy przyjaciel, przywódca jednego z głównych nepalskich rodów Gurung przekonywał mnie że z pewnością ich suport dla Polski to pestka w porównaniu do ceny nowych wozów bojowych albo śmigłowców.

I jeszcze coś, pewnie znacznie ważniejsze. Mój Gurkha nie miał wątpliwości że jego ludzie będą skuteczniejsi niż nasze rosomaki, humwee , czy Mi – 24.

Mówił prawdę. W Afganistanie Gurkhowie nie tylko walczą z Talibami. Utrzymują z nimi całkiem dobre kontakty. Rozmawiają ze sobą. Szanują się wzajemnie za waleczność, za wiarę. I najważniejsze. Gurkhowie nie są biali, a przez to, choć są obcy dla Afgańczyków to przecież nie aż tak – jak, my albo Amerykanie, czy Brytyjczycy. Talibowie nie muszą uczyć się geografii by wiedzieć że do Nepalu jest bliżej niż  Nowego Jorku, Londynu czy Warszawy.

 

W IRAKU CHCIELI POMÓC SZYICI

Nie wiem czy ministrowie Klich, Siemoniak zdają sobie sprawę kim byli i kim do dzisiaj są Gurkhowie. Wystarczy zajrzeć co prawda do wikipedii. Banalne? Tak. Jak to, że już kiedyś próbowałem naiwnie,na miarę swoich skromnych sił, pomóc polskiej armii, pomóc Polsce. 

Był 2003 rok, tuż po interwencji amerykańskiej. W Iraku panował chaos. Amerykanie rozwiązali iracką armię, policję… Zaczęło dochodzić do pierwszych zamachów. I nagle gruchnęła wieść że Polacy trafią na szyickie południe Iraku. Akurat byłem tam wtedy.

Któregoś dnia poprosili mnie szejkowie z bagien okolic Divaniji na południu kraju, bym sprawił żeby polski prezydent, premier zaprosili ich delegacje do Warszawy. Chcieli pogadać o przyszłości Szyitów w Iraku. Chcieli się dogadać. Ich lider  szejk Hatim Sha’lan Abu al-Joun właśnie wrócił do Iraku z emigracji. Gdy w 1991 r. Saddam Husajn zatopił wew krwi powstanie szyitów , które z inspiracji USA  wybuchło w Nadżafie, szejk uciekł do Kanady. Teraz chciał odbudować swoje feudalne imperium, położone na południe od Bagdadu. Trafiłem akurat na jego uroczysty powrót do rodzinnej wioski. Starszyzna plemienia Sha’lan biła przed nim czołem. Na jego cześć zabito kilkanaście baranów. W czasie uczty w wielkim zbudowanym z trzciny namiocie szejk mówił, że plemię którego jest przywódcą liczy około 450 tysięcy ludzi, że dwadzieścia tysięcy  z nich może mieć pod bronią. Choćby jutro. Wiem, że Polacy nas  potrzebują a my potrzebujemy was – mówił. 

Skarżył się, że Amerykanie nie rozumieją specyfiki Iraku. Pozwolili mu wrócić z emigracji, dali satelitarny telefon i pozostawili samemu sobie. On i jego ludzie obiecali im,  że nie będą atakować. wojsk koalicji. Szyici wywiązali się z przyrzeczenia ale Amerykanie ich zlekceważyli i w strachu przed fundamentalizmem szyickim postawili na kogos innego. Narazili tym samym na szwank dumę i honor szejków z południa, starożytnych, arabskich gospodarzy tych ziem.  Teraz, gdy było jasne, że polskie wojska trafią na ich ziemie szejkowie mieli nadzieję że Polska… Sam też się łudziłem.

http://www.atsc.army.mil/crc/ISO6C46L/Iraq_Tri.pdf

 

W tamtym czasie premierem był Leszek Miller a prezydentem Kwaśniewski. Trudno – pomyślałem – w końcu to mój kraj i „uderzyłem” do ówczesnego szefa BBN Marka Siwca. Dzwoniłem. Pisałem. Prosiłem. Reakcji żadnej. Wiele miesięcy później Polska wysłała żołnierzy do Iraku. Na tarpanach, odkrytych, rolniczych samochodach mieli pacyfikować Irak. Zakończyli misję po pięciu latach w 2008 roku, tylko dlatego, że obiecał to w kampanii wyborczej szef zwycięskiej partii Donald Tusk. Zginęło 22 żołnierzy.

Platforma zapowiada na 2014 rok wycofanie wszystkich wojsk polskich z Afganistanu. Na kolejne wybory w 2015 roku będzie jak znalazł.

 

MEDIA WYTŁUMACZĄ RZĄD ZE WSZYSTKIEGO 

My jesteśmy dziennikarzami obiektywnymi, my przedstawiamy to, co widzimy na własne oczy mówił kiedyś, na spotkaniu z uczniami w Zespole Szkół nr 4 w Jaśle reporter Wiadomości Dariusz Bohatkiewicz. Dla uczniów z Jasła i Wojciecha Piękosia, naczelnika Wydziału Edukacji i Spraw Społecznych w Starostwie Powiatowym w Jaśle reporter Wiadomości to prawdziwy bohater, obiekt westchnień i szczerej zazdrości. Nawet nie dlatego, że korespondent wojenny i trochę świata widział. Ważne że on, chłopak z Gorlic przebił się. Udowodnił że "osoby z prowincji mają w sobie wolę walki, tę zadziorność, chęć osiągnięcia sukcesu". Może dlatego Bohatkiewicz sam przyznaje że najbardziej mu zależy,  żeby ktoś kiedyś powiedział „fajne rzeczy pan robi”. Czy od politruków z MON często to słyszy? 

http://www.jaslo4u.pl/news/pokaz/5172/

 

Dziennikarz „Wiadomości”  dając twarz i podpisując się pod newsem o wycofaniu wojsk z południa strefy Ghazni musi znać prawdę. Doświadczył  jej  w Iraku i Afganistanie, gdzie w polskich bazach spędził wiele dni. Mimo to  nazywa „spekulacjami” głosy, że powodem przenosin” – jak chce płk Piotr Łukasiewicz – był „brak naszych sukcesów w Afganistanie” . Jego zdaniem to sami talibowie wymusili na Amerykanach taką decyzję. Rebelianci zimą rozpraszają się i przenoszą w głąb kraju z pogranicznych rejonów a  w pościgu za nimi do Ghazni zapuścili się Amerykanie – sugeruje reporter Wiadomości TVP. Na dowód tego pokazuje mapkę Afganistanu z zaznaczonymi  czerwonym kolorem prowincjami, gdzie właśnie teraz – zimą – dochodzi do ponad 200 ataków talibów tygodniowo. Tylko, że wbrew temu co mówi,  na mapie, którą sam prezentuje najbardziej czerwono – czyli najgorzej – jest nie tylko w Ghazni, ale właśnie w  prowincjach przygranicznych, gdzie zimą powinien – według tej logiki – być spokój. W Kandaharze, Helmandzie, Nimrozie… 

Czym  różni się zatem  Ghazni od pozostałych prowincji również nie graniczących z Pakistanem,  i nie zaznaczonych na mapie na czerwono? 

Odpowiedź jest banalnie prosta. Różnica jest tylko jedna. W Ghazni odpowiedzialność za bezpieczeństwo spoczywa na barkach polskich żołnierzy. W pozostałych walczą wojskakoalicji NATO z innych krajów. Bohatkiewicz jednak to przeoczył.

Mapka znika. Pojawia się mjr WP Sławomir Kaczor, który służył już na czterech zmianach w Afganistanie. Major mówi to, co jest wiadome od lat, że nocą rządzą w Afganistanie talibowie, a w dzień koalicja NATO, i że zwykli mieszkańcy nie chcą pomagać okupantowi bojąc się odwetu ze strony partyzantów. 

Pierwsze słowa prawdy w materiale… Lepiej późno niż wcale, ktoś powie… Ale jest już za późno. 

Ułamek prawdy tym razem służy propagandzie. Tutaj wypowiedź dzielnego polskiego oficera znaczy tyle: Jeśli w tak trudnym i nieprzyjaznym miejscu przyszło walczyć Polakom to dobrze że przyszli z odsieczą Amerykanie. Pointa taka, użyta przez reportera pod koniec newsa, odwraca uwagę od głównego problemu: odpowiedzialności Wojska Polskiego za stan bezpieczeństwa w prowincji.

 

KTO RZĄDZI PROWINCJĄ GHAZNI ?

Gdybym starał się zrozumieć dlaczego minister Bogdan Klich nie zainteresował się ewentualną pomocą Gurhów w utrzymaniu spokoju w polskiej prowincji w Afganistanie, gdybym próbował bronić go,  powiedziałbym tak:

Klich nie mógł wynająć „tanich” Gurków na ochroniarzy polskiego kontyngentu,bo w Afganistanie trwa wojna a na wojnie przede wszystkim się walczy, a nie chroni własny tyłek. Walczymy więc z okrutnym, przebiegłym i silnym przeciwnikiem. 

Brzmi nieźle, prawda?

Tyle, że taka teza nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Polacy od dawna są krytykowani przez sojuszników, że unikają walki i oddają pole talibom. 

Jednym z kluczowych zadań polskiego kontyngentu w Ghazni od samego początku była ochrona biegnącego na odcinku ok. 250-300 km przez prowincję fragmentu jednego z głównych szlaków komunikacyjnych Afganistanu – drogi z Kabulu do Kandaharu. 

http://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-afganistan-polacy-przejeli-odpowiedzialnosc-za-prowincje,nId,229941 

 

Rok, a może dwa lata temu znalazłem przypadkiem na jakimś forum dyskusyjnym link do filmu propagandowego nakręconego przez talibów. Niestety link gdzieś mi się zapodział i mimo wielu prób nigdy nie udało mi się ponownie go zlokalizować. Film nosił w sieci tytuł: „Kto rządzi w prowincji Ghazni”. Składał się z dwóch scen:

SCENA I.

Kamera filmuje z ukrycia, na długim obiektywie jadącą kolumnę wozów pancernych.. Jadą bardzo szybko. Tak jakby uciekały… To cuda naszej techniki wojennej; wozy opancerzone, rosomaki. Widać przypięte do anten małe polskie flagi. Ostatnie ujęcie: talib, w turbanie, z kałasznikowem na pierwszym planie. Na drugim, znikająca w pyle kolumna. Widać teraz, że Talibowie są naprawdę bardzo blisko, w zasięgu strzału…

SCENA II. 

Talibowie zatrzymują samochody na drodze Kabul – Kandahar, którą pilnować mają Polacy. Sprawdzają kierowców, pasażerów. Robią to metodycznie, dokładnie. Nie spieszą się. Zatrzymują autobus… Są przyjaźni dla pasażerów ale stanowczy i pewni siebie. Wiadomo. Oni tu rządzą. Okupanci zniknęli… Wrócili do swoich baz otoczonych zasiekami z drutów kolczastych, murów; z betonu, koszów hesko, polami minowymi.  

 

JAK WIDZĄ NAS AMERYKANIE

Polacy w Afganistanie unikają walki ujawnił rok temu prestiżowy amerykanski Tygodnik Time. Efekty? Tereny, które wojsko USA spacyfikowało przed przekazaniem Polakom kontroli w 2008 roku, ponownie przejęli talibowie. Najspokojniejsza kiedyś, na południe od Kabulu prowincja, stała jedną z najbardziej niebezpiecznych w całym Afganistanie. Praktycznie trzeba tu zaczynać od początku – mówi gazecie anonimowy amerykański wojskowy. Według Time’a to, co sześciuset Amerykanów  zdobyło w ciągu ośmiu miesięcy ciężkich walk, dwa tysiące sześciuset Polaków straciło w niecałe dwa lata. ..

Polacy nic dla nas nie zrobili– potwierdza wersję ameryńskiego oficera Faiz Muhammad, szef policji w dystrykcie Deh Yak, na pólnocy Ghazni. Z każdym dniem było coraz gorzej, aż do momentu jak wrócili Amerykanie – dodaje Afgańczyk.  

Według Amerykańskich fachowców Polacy muszą zmienić anachroniczny sposób prowadzenia wojny, nie przystający do działań antypartyzanckich. Oficerowie średniego i niskiego szczebla muszą wykazywać inicjatywę na polu walki. Niedostateczna liczba patroli powoduje, że drogi w prowincji są usiane pułapkami a polscy żołnierze za dużo czasu spędzają w ufortyfikowanych bazach. Polacy za mało walczą– twierdzą rozmówcy "Time’a"…Boją się strzelać, bo boją się kar i procesów w kraju, po powrocie z misji.

http://www.time.com/time/world/article/0,8599,2035859,00.html

 

Polski żołnierz, w przeciwieństwie do amerykańskiego, z reguły nie wysiada z opancerzonego pojazdu i nie patroluje pieszo wioski. To zbyt ryzykowne. Jest wtedy zdecydowanie bardziej narażony na kule przeciwnika. Kiedy dochodzi do ataku, Polacy wycofują się i wzywają patrol szybkiego reagowania, najczęściej z transporterami opancerzonymi i śmigłowcami. Amerykanie od razu podejmują walkę. Tę "polską" taktykę też skrytykował także Egon Ramms, szef Dowództwa Połączonych Sił NATO i jedyny niemiecki generał trzygwiazdkowy, który mimo niebezpieczeństwa sam szedł niejednokrotnie razem z patrolem, pieszo przez wioskę. 

http://wyborcza.pl/1,7547…_przetrwac.html

 

Rzecznik kontyngentu odrzucił zarzuty sojuszników a minister interweniował politycznie, na tzw. górze i Amerykanie przeprosili. Wszystko wróciło do normy.

 

CO ZOBACZYŁEM SAM

Po raz pierwszy spotkałem naszych żołnierzy w Afganistanie jeszcze zanim dostaliśmy tzw. swoją prowincję.  Zobaczyłem ich w górach, na przełęczy, odległej o kilka kilometrów od Gardez – stolicy prowincji Paktia. Nieźle wyglądali. Jak Amerykanie… Rozstawieni, skupieni,  profesjonalni, ukryci wśród głazów  wokół dwóch opancerzonych humwee.  

http://pl.wikipedia.org/wiki/Humvee

 

Czekali na nas…  

W pobliżu Gardez na liczącym ok. 2000 metrów n.p.m kamienistym płaskowyżu Amerykanie wybudowali dużą bazę.  Polaków było tam niewielu. Mniej niż stu. Może 60 – 80 żołnierzy. Ich zadaniem było szkolenie afgańskich rekrutów. Kilkunastu pozostałych stacjonowało w o oddalonym o 20-30 kilometrów od Gardez  –Zermat – małej bazie ogniowej.

Całym oddziałem dowodził pułkownik. Inteligentny, wykształcony, przystojny. W drewnianym kontenerze nad jego łóżkiem orzeł w koronie i portret marszałka Piłsudskiego. Swój chłop. Pomocny, uczynny. Na powitanie otworzył kluczykiem szafę w swojej kwaterze. Na półkach równiutko poukładane mała butelki 0,33 litra. Z wodą mineralną? Ależ nie. To spirytus. Owoc zakazany w amerykańskiej bazie wojennej. Pomyślałem: ma chłop jaja i od razu go polubiłem.

Być może nigdy bym o tym nie napisał gdyby nie podwładni pułkownika. To świetni polscy oficerowie: porucznicy, kapitanowie, majorzy z prawdziwie ułańską fantazją. Rwali się do walki. Czekali na dzień, w którym pokażą  Amerykanom, Afgańczykom, całemu światu co potrafią. Wieczorami w bojowych tunelach – schronach z betonu odpalali nerwowo papieros od papierosa  i niemal płakali mi w ramię, bo już stracili nadzieję…

Pułkownik bowiem bardziej pilnuje swoich spraw – gwiazdek na pagonach – przez telefon,w Warszawie i niż faktycznie dowodzi. Jak ma dowodzić skoro codziennie pije – skarżyli się… Wszyscy zarzekali się, że po powrocie do Polski odejdą z wojska. On zrobi, już zrobił karierę– mówili – My nie mamy szans. Kariera jest tam w Warszawie, a tu jedynie pył, pot i czasem łzy.

Nie miałem zamiaru siedzieć dłużej w bazie Gardez. Raz że nuda. Dwa, że to nie było fajne … Słuchać ciężkich oskarżeń podwładnych na swego dowódcę. Wydawało mi się, że tak nie można, że lojalność, że przysięga… Z drugiej strony – po ludzku – doskonale ich rozumiałem, popijając wieczorami czysty spirytus z pułkownikiem. Widzieli to. Było mi przed nimi, zwyczajnie głupio.


Wkrótce uciekłem z bazy. Wyruszyłem w stronę miasta Khost położonego blisko granicy z Pakistanem. W  bezludnych usianych pojedynczymi drzewami górach (Ponoć tam Rosjanie kręcili zdjęcia do słynnego filmu "9 kompania"), na murze jedynego w okolicy pustego i zrujnowanego budynku znalazłem napis nabazgrany sprayem : Tu zginął 14 sierpnia 2007 śp. porucznik Łukasz Kurowski… Zapaliłem świeczkę. To była pierwsza polska ofiara wojny w Afganistanie… Dzisiaj, Polacy  w te rejony już się nie zapuszczają…

http://pl.wikipedia.org/wiki/Łukasz_Kurowski



WOJSKO BEZ KOMENDANTA

Przyjaciół z Gardez spotkałem jakieś dwa lata później. Pułkownik – jak zwykle zadowolony z siebie – dostał przydział do  główneji sennej polskiej bazy w Ghazni. Na dwóch jego podwładnych natknąłem się jakiś czas potem, na tranzytowym lotnisku pod Biszkekiem w Kirgistanie. Jednak nie odeszli z wojska. Z czegoś żyć trzeba – tłumaczyli. 

Trwała właśnie tzw. operacja rotacji kontyngentu. Najpierw, przez kilka tygodni, żołnierze nie mogli się doczekać aż Amerykanie (Polska nie ma lotnictwa) łaskawie ich przerzucą z Bagram w Afganistanie do Biszkeku. Potem przez długie godziny w letnich mundurach czekali na zmrożonej płycie kirgiskiego lotniska na kolejny amerykański samolot – tym razem do Polski. W tym samym czasie jankesi w ciepłych hangarach oglądali na telebimach hity z Holywood…  

Chłopców z Gardez zobaczyłem  nagle,  podczas przeładunku bagaży… Zrobił się wtedy totalny chaos. Nikt nie wiedział, gdzie i na jaką ciężarówkę załadować swój dobytek. Nikt, nad niczym nie panował. Dostrzegli to natychmiast Amerykanie. Kto tu dowodzi? – dopytywali ale nie dostali żadnej odpowiedzi. Zareagowali tylko moi przyjaciele: Kto jest najwyższy stopniem niech wystąpi! – jeden z nich krzyknął. Nikt się nie zgłosił. Wyszło na to, że oni.

Błyskawicznie opanowali sytuację.

 

***

 

DOWÓDCA SIĘ NIE ODNALAZŁ.

A  MOŻE NIGDY GO NIE BYŁO.

TAK JAK NIE MA GO DZISIAJ W AFGANISTANIE

I CHYBA W CAŁEJ  POLSCE…

 

A gdy jest klęska to płakać się… 

0

Myszka and Miki

32 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758