Internetowa mutacja „gazety upadłej” znana jako „OKO PRESS” wylewała iście krokodylowe łzy nad „nieludzką decyzją rządu” jeszcze w styczniu 2017 roku. Bo przecież szczęściem największym każdego polskiego dziecka jest zagraniczna adopcja, na dodatek tak przeprowadzona, by raz na zawsze pamięć o dziecku i jego rodzinie została w kraju wymazana.
OKO Press, 24 stycznia 2017 roku:
.
… procedura adopcji zagranicznych działa dobrze. Poza jedną kwestią. „Brakuje instrumentów, które pozwoliłyby sprawdzać, co się z dziećmi dzieje po adopcji..”
A zatem po adopcji zagranicznej Polska traci ze swojej optyki dziecko, polskie dziecko, które równie dobrze może znaleźć szczęście w nowej rodzinie jak też stać się ofiarą pedofila bądź też zostać użyte „na części” dla jakiegoś kolejnego Davida Rockefellera.
Tymczasem stan faktyczny, a nie ten wydumany zza laptopów dziennikarzy „upadłych” jest diametralnie inny.
Od lat niezależne stowarzyszenia, fundacje, organizacje i działacze społeczni alarmowali, że adopcje zagraniczne przeprowadza się w Polsce z pogwałceniem wszystkich przepisów krajowych i międzynarodowych – że do adopcji tych trafiają dzieci zdrowe, którym można znaleźć dom w Polsce, że rozdziela się rodzeństwa, że wręcz łatwiej jest spełnić wymogi w procesie adopcji zagranicznej niż tej krajowej. Liczne dramaty do których w ten sposób dochodziło wielokrotnie opisywała Monika Rozpędek na portalu Wirtualna Polska (1, 2, 3). Historie te pokazują, że przepisy Ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej w rzeczywistości są furką do licznych nadużyć, których ośrodki adopcyjne dopuszczają się nagminnie mimo głośnych sprzeciwów działaczy społecznych, czy nawet samych dzieci.
http://przeczywistosc.pl/adopcje-zagraniczne-przemilczany-skandal/
.
.
Zdaniem Pawła Bednarza z Fundacji im. Dobrego Pasterza w dużej mierze winne stanowi rzeczy jest złe prawo, normujące adopcje w Polsce.
Przede wszystkim zastrzeżenia budzi termin, w jakim polski urząd szuka w Polsce rodziców adopcyjnych.
Zgodnie bowiem z art. 164 u.10 ustawy z dnia 9 czerwca 2011 roku o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej jeśli odpowiedni ośrodek nie znajdzie kandydatów na rodziców w ciągu 55 dni dziecko kwalifikowane jest do adopcji zagranicznej.
W tym czasie zdaniem ustawodawcy ludzie, którzy dziecko (często również rodzeństwo) widzą na oczy po raz pierwszy powinni podjąć decyzję o adopcji.
Wydaje się więc pewne, że tego typu uwarunkowanie prawne sprzyja oddawaniu dzieci rodzinom adopcyjnym zagranicznym.
Polskie prawo (niestety, jak najbardziej teoretycznie) za zasadę nadrzędną przyjmuje dobro małoletniego dziecka.
Art. 4 cytowanej wyżej ustawy nakazuje m. in.:
– ochronę przed arbitralną lub bezprawną ingerencją w życie dziecka;
– prawo do informacji i wyrażania opinii w sprawach, które dziecka dotyczą, odpowiednio do jego wieku i stopnia dojrzałości;
– ochronę dziecka przed poniżającym traktowaniem i karaniem;
– poszanowania tożsamości religijnej i kulturowej;
– prawo dziecka do dostępu do informacji dotyczących jego pochodzenia.
Również Kodeks rodzinny i opiekuńczy nakłada w tym względzie obowiązki na Państwo.
Jednak praktyka organów RP już na pierwszy rzut oka pozostaje w sprzeczności z zapisem ratyfikowanej przez III RP Konwencji o prawach dziecka (Dz. U. z 1991, nr 120, poz. 526).
Otóż adoptacja zagraniczna, tak ochoczo stosowana przez wyspecjalizowane instytucje, tak naprawdę jest jedynie zastępczym środkiem opieki nad dzieckiem.
Zgodnie z art. 21 lit. b Państwa-Strony uznające i/lub dopuszczające system adopcji zapewnią, aby dobro dziecka było celem najwyższym, i będą traktować adopcję związaną z przeniesieniem dziecka do innego kraju jako zastępczy środek opieki nad dzieckiem, jeżeli nie może być ono umieszczone w rodzinie zastępczej lub adopcyjnej albo nie można mu zapewnić w żaden inny odpowiedni sposób opieki w kraju jego pochodzenia.
Tymczasem w Polsce art. 21 lit. b Konwencji jest pomijany. Rodzina zastępcza, nawet w przypadku przebywania w niej dziecka przez 7-10 lat przez urzędy traktowana jest jako swego rodzaju hostel, z którego dziecko można wyprowadzić, jeśli tylko znajdzie się na nie chętny.
Taka jest powszechna praktyka urzędów.
Ba, urzędy wiedząc, że łatwiej „upchnąć” pojedyncze dziecko świadomie rozbijają rodziny, choć zgodnie z obowiązującym prawem nie powinny tego robić.
Ale przecież już dawno temu dobry wojak Szwejk powiedział, że choć nie wolno, to przecież można.
Wytrych, umożliwiający rozbijanie rodzeństw, jest rangi ustawowej.
To art. 166 a wspomnianej już ustawy z dnia 9 czerwca 2011 roku o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej.
Art. 166a [Umieszczenie rodzeństwa w jednej rodzinie]
Rodzeństwo powinno być umieszczane w jednej rodzinie przysposabiającej, chyba że:
1) ośrodek adopcyjny odpowiedzialny za kwalifikację dziecka do przysposobienia krajowego, na podstawie opinii, o której mowa w art. 139a ust. 1 pkt 4, uzna, że wspólne umieszczenie dziecka wraz z rodzeństwem w rodzinie przysposabiającej nie leży w najlepszym interesie dziecka lub
2) ośrodek adopcyjny odpowiedzialny za kwalifikację dziecka do przysposobienia krajowego, na podstawie opinii, o której mowa w art. 139a ust. 1 pkt 5, uzna, ze względu na najlepiej pojęty interes dziecka, że z powodu nie znalezienia kandydata do przysposobienia rodzeństwa na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz nie znalezienia kandydata do przysposobienia rodzeństwa poza granicami Rzeczypospolitej Polskiej jest możliwe umieszczanie rodzeństwa w różnych rodzinach przysposabiających.
Jak mawiał mój nieżyjący już kolega Jurek S.: – Będziemy dzisiaj trzeźwi, chyba że kupimy sobie jakąś flachę.
.
W krajowym procesie adopcyjnym przestrzega się zasady nie rozdzielania rodzeństw – dlatego rzadko kiedy udaje się znaleźć osoby chętne do przysposobienia licznego rodzeństwa – a jeśli w ciągu 55 dni wojewódzki bank danych nie znajdzie im rodziców adopcyjnych rozpoczyna się proces kwalifikacji tych dzieci do adopcji międzynarodowej. Tam jednak zasada nie rozdzielania rodzeństw nagminnie jest łamana – czego przykładami są historie 3 sióstr – Wiktorii, Natalii i Darii (lat 10, 7, 4) i dwóch braci – Mariusza i Patryka (lat 12 i 9) – których proces adopcji zagranicznej przeprowadzał Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. W jaki sposób do tego dochodzi tłumaczy na łamach portalu WP.pl Paweł Bednarz:
.
– Domy dziecka dorabiają papiery, by wszystko się zgadzało. Zwykle orzekają brak więzi między rodzeństwem i to wystarczy, by jedno z dzieci trafiło do adopcji zagranicznej. Wystarczy opinia zwykłego psychologa. Na podstawie takiego stwierdzenia, teoretycznie dla dobra dziecka, sąd decyduje o rozdziale rodzeństwa.
.
Artykuł 166a Ustawy o wsparciu rodziny i systemie pieczy zastępczej zamiast wzmacniać zasadę nie rozdzielania rodzeństw, jest więc podstawą do jej obejścia – to na jego podstawie bowiem ośrodki adopcyjne stwierdzając „zerwanie więzi” pomiędzy rodzeństwem w oparciu o opinię psychologa wysyłają dzieci do różnych krajów, a ich kontakt ze sobą jest nie tylko zerwany, ale wręcz blokowany – dzieci mają zmieniane imiona, nazwiska, numery pesel, a jeśli po latach próbują się nawzajem odnaleźć urzędnicy odmawiają im udostępnienia informacji o rodzeństwie powołując się na ustawę o ochronie danych osobowych. Punkt 2 art. 166a zaś wprost zezwala na rozdzielanie rodzeństw w przypadku, gdy nie sposób znaleźć im wspólnego domu ani w kraju ani zagranicą. Czy wciąż jest to zgodne z nadrzędną zasadą wyrażoną w art. 114 KRiO stanowiącą, że „przysposobić można osobę małoletnią, tylko dla jej dobra„? Czy proces adopcyjny w którym odbiera się dzieciom wychowującym się już i tak bez rodziców jedyne bliskie im osoby może być uznany, za proces który służy ich dobru? Jak wskazują psychologowie – więzi między dziećmi z rodzin rozbitych, patologicznych, czy dzieci osieroconych – czyli dokładnie tych dzieci, które szukają rodziców adopcyjnych są znacznie głębsze niż więzi między rodzeństwem, z którym los obchodzi się łaskawiej. Odbieranie im siebie nawzajem jest niczym innym, jak okrucieństwem.
.
O wszystkim tym od lat alarmowały m. in. Fundacja „Zerwane Więzi”, Stowarzyszenie Wolne Społeczeństwo i Fundacja im. Dobrego Pasterza – nikt jednak ich nie słuchał. Dwie ostatnie fundacje mówią wprost nie tylko o tym, że rozdzielanie rodzeństw i inne nadużycia jakie mają miejsce w procesie adopcji zagranicznej nie są w interesie dzieci – ale mówią też o tym, że służą interesom innych osób – że mamy do czynienia z bezwstydnym handlem dziećmi – sprzedażą ich za granicę, że po zakończeniu procesu adopcyjnego kontakt z nimi się urywa i ośrodki adopcyjne nie mają żadnej kontroli ani nawet świadomości tego, co potem z tymi dziećmi się dzieje. To z kolei rodzi obawy, że dzieci te mogą trafiać w złe ręce – do osób które mogą się nad nimi znęcać psychicznie lub fizycznie, że mogą być wykorzystywane seksualnie, trafiać do burdeli, czy też może się pobierać od nich materiał biologiczny.
.
http://przeczywistosc.pl/adopcje-zagraniczne-przemilczany-skandal/
.
.
Zwolennikom adopcji udało się „wdrukować” społeczeństwu mit o chorych i upośledzonych dzieciach, jakie w przeważającej większości trafiają zagranicę.
Psycholog Izabela Rutkowska kierownik Sekcji ds. Adopcji Zagranicznej Krajowego Ośrodka Adopcyjnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w natemat.pl niedawno powiedziała (20 stycznia 2017 roku):
Najczęściej są to dzieci z dużymi problemami zdrowotnymi, które w Polsce nie miały szans na adopcję. Wprawdzie w ministerialnych statystykach wygląda to tak, że dzieci niepełnosprawne stanowiły tylko 20 proc. adoptowanych. W rzeczywistości było tak, że np. dziecko miało diagnozę, iż ma padaczkę, ale nie miało orzeczenia o niepełnosprawności. W statystyce więc było tak, że dziecko było zdrowe.
Ale fakt, czasami do adopcji przeznaczaliśmy dzieci zdrowe. Jeśli była czwórka rodzeństwa, to robiliśmy wszystko, aby to rodzeństwo trafiło do jednej rodziny. I w tej czwórce były też dzieci zdrowe.
Czyli zdaniem pani kierownik Rutkowskiej statystyki są do kitu, gdyż nie odzwierciedlają stanu faktycznego. Jednak nie podaje, jaki w rzeczywistości procent stanowią dzieci chore. Nie wspomina natomiast ani słowem o innych danych statystycznych, udostępnionych przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.
Otóż w roku 2016 rozdzielono ok. 71 proc. rodzeństw, wobec których została wydana zgoda na dalsze procedowanie w procedurze adopcji międzynarodowej. „Adoptowane dzieci w większości przypadków bezpowrotnie tracą szansę na utrzymywanie kontaktów z rodzeństwem w kraju.”
Zapytać panią kierownik Rutkowską należałoby także o los dzieci niepełnosprawnych, których ułomność często natury psychicznej (np. FAS) uniemożliwia nawiązanie kontaktu i sprawne formułowanie zdań w języku polskim, który jest dla nich ojczystym.
W wyniku adopcji zagranicznej upośledzony 10-11 latek nagle ląduje w Belgii, gdzie wokół wszyscy używają języka flamandzkiego.
Do końca swoich dni skazany jest na niezrozumienie otoczenia poza najprostszymi gestami sygnalizującymi podstawowe potrzeby.
Pamiętać również należy, że niepełnosprawny stanowi dobrą inwestycję dla rodziny. Otóż w wielu krajach jego rodzice otrzymują specjalny dodatek – zapomogę w wysokości 1200-1800 euro miesięcznie.
Nadto można zgłosić go jako ochotnika do leczenia eksperymentalnego, pod którym to eufemizmem ukrywa się testowanie nowych leków na ludziach.
A to już zarobek sięgający czasem kilkudziesięciu tysięcy euro rocznie.
Niestety, to nie wyczerpuje niebezpieczeństw, jakie czyhają na adoptowane dzieci.
.
W roku 2014 dwie polskie dziewczynki – siostry w wieku 3 i 5 lat, zostały wysłane w drodze adopcji zagranicznej do Stanów Zjednoczonych. Proces adopcyjny po polskiej stronie prowadził Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, który już kilkukrotnie przewinął się w tym wpisie, po stronie amerykańskiej zaś odpowiedzialna była agencja European Adoption Consultants (EAC).
.
Siostry miały trafić do tej samej rodziny, jak się jednak okazało – zaraz po przylocie do Stanów, już na lotnisku, zostały rozdzielone i starsza trafiła do innej rodziny niż uzgadniano z polskim ośrodkiem adopcyjnym. W sierpniu 2016 roku przewieziono ją do szpitala z okaleczeniami wskazującymi na to, że była wykorzystywana seksualnie. Dziewczynka miała liczne rany na ciele, siniaki, krwawiła też z miejsc intymnych. Obrażenia były na tyle poważne, że dziewczynka wymagała natychmiastowej operacji narządów intymnych, jak też założenia worka kolostomijnego. Niestety mimo interwencji lekarzy uszkodzenia ciała jakich doznała dziewczynka są trwałe, będzie też wymagać ona kolejnych operacji w przyszłości. (…)
.
Została zawiadomiona amerykańska prokuratura, aresztowano oboje rodziców adopcyjnych – Johna i Georgianę Tufts – jego, jak wskazują śledczy pod zarzutem spowodowania poważnego uszczerbku na zdrowiu dziecka, ją zaś za zaniechanie udzielenia dziecku pomocy – kobieta przez dwa dni zamiast zaprowadzić dziewczynkę do szpitala w związku z obfitym krwawieniem z miejsc intymnych zakładała jej podpaski. W trakcie trwającego śledztwa wyszło na jaw, że jeden z pracowników EAC odpowiedzialnych za przebieg adopcji dziewczynek po stronie amerykańskiej był spokrewniony z rodziną do której trafiła 5-latka. Już we wrześniu amerykańska policja poinformowała o losie dziewczynki Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci – ten jednak nie zdecydował się zawiadomić o tej sytuacji ani polskiej prokuratury ani odpowiedniego ministerstwa, kontynuował też współpracę z amerykańską agencją EAC.
.
http://przeczywistosc.pl/adopcje-zagraniczne-przemilczany-skandal/
.
Zarzuty, jakie strona amerykańska wysunęła przeciwko organizującej m.in. wyżej opisaną adopcję agencji EAC nie tylko ja dyskwalifikują, ale i tych, którzy z nią współpracowali:
.
Brak adekwatnego nadzoru wobec zagranicznych placówek z którymi EAC współpracowało, co do tego czy przestrzegały one praw kraju w którym operowały i czy nie uczestniczyły w praktykach niezgodnych z zasadami chroniącymi interes dziecka – by zapobiegać sprzedaży, porwaniom, wykorzystywaniu i przemytowi dzieci. Nie sprostanie tym wymogom przyczyniło się do wielu wskazanych wyżej nadużyć.
.
Namawianie do wręczania łapówek; nieuczciwe uzyskiwanie zgody rodziców biologicznych jak też zakłamywanie przed rodzicami biologicznymi rzeczywistych skutków i znaczenia wyrażanej przez nich zgody; posługiwanie się fałszywymi dokumentami i wypaczanie informacji celem oddziaływania czy wpływania na decyzje i działania rządu amerykańskiego i rządów innych państw w kwestii ustalenia czy dane dziecko kwalifikuje się do adopcji międzynarodowej, czy też wpływanie na decyzje instytucji akredytujących na decyzje związane z akredytacją.
.
.
.
Sprawa Johna i Georgiany Tufts, jednoznacznie o charakterze pedofilskim, była jednym z powodów decyzji, nad która to krokodylowe łzy wylewali „upadli” dziennikarze.
Tymczasem wieść gminna niesie, że za tzw. adopcję zagraniczną wpływy do kieszeni urzędników sięgają nawet 70.000,- zł (ok. 17.000 euro).
Biorąc pod uwagę, jak duży zespół musi być zaangażowany oznacza to mniej więcej średnio 10.000,- zł na osobę zaangażowaną.
Za jedno dziecko.
Mój informator twierdzi, że problemem przy takich adopcjach nie jest brak dzieci, gdyż te w polskich domach dziecka, rodzinach zastępczych itp. ciągle są w wystarczającej ilości.
Problemem jest odpowiednie wypranie pieniędzy tak, aby nagłe wzbogacenie nie budziło podejrzeń.
Również przyszli rodzice adopcyjni, wychowani w krajach o nieco innej kulturze, środki przeznaczone na „polską sierotkę” chcieliby ujmować w zeznaniach podatkowych.
Sposobów na oficjalne przekazania pieniędzy do Polski jest sporo, jednak jednym z najpopularniejszych jest założenie Fundacji w Polsce i w kraju, gdzie ma nastąpić adopcja.
Oficjalnie zebrane dobroczynnie pieniądze (odpis od podatku na cele charytatywne sięga w niektórych krajach nawet 13% rocznego dochodu) są przekazywane polskiej Fundacji.
A w niej już następnie giną, rzekomo przekazywane potrzebującym, bądź tez wyprowadzane poprzez zakup ruder jako pełnowartościowych domów oficjalnie za kwotę wielokrotnie przewyższającą ich faktyczną cenę transakcyjną.
Wobec pieniędzy (urzędnik zaangażowany w proceder w skali roku osiąga dodatkowy dochód rzędu 100- 150 tys. zł) jakiekolwiek moralne obiekcje muszą ustąpić.
To, co dzieje się z naszymi dziećmi, fakt uczynienia z Polski eldorada adopcyjnego, urzędnicy zarabiający na handlu dziećmi, gdyż inaczej nie da się tego procederu nazwać, ginie w powodzi cynicznych tekstów i materiałów publikowanych przez media głównego ścieku.
Gazeta upadła i OKOPRESS ani słowa nie poświeciły parze amerykańskich pedofilów.
Co więcej, podejrzane fundacje na terenie kraju, ni stąd ni zowąd otrzymujące pieniądze w wielkiej wysokości od zagranicznych Fundacji powoływanych tylko po to, aby móc te pieniądze przelać, nie tylko pozostają poza zainteresowaniem naszych służb, ale jeszcze ścigają sądownie tych, którzy odważyli się zapytać, na co przeznaczają otrzymane środki.
Wokół dzieci, a raczej coraz bardziej widocznego przemysłu adopcyjnego ma bowiem panować cisza.
Tak przynajmniej było do tej pory.
24.03 2017