Polityka prorodzinna a wzrost gospodarczy
22/09/2012
472 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
w tygodniu byłem w jednym ze szpitali w Warszawie, tego dnia tylko jedno dziecko w nim się urodziło
Rodzina kołem zamachowym gospodarki
Lawrence Summers były sekretarz skarbu USA w tym tygodniu napisał w artykule Financial Times’a o niebezpieczeństwie wystąpienia efektu histerezy z powodu polityki schłodzenia gospodarki brytyjskiej. O ile powyższe rozważanie jest ciekawym przyczynkiem błędnych założeń „planu Balcerowicza”, o tyle oddziaływanie na wielkość rodziny może również wykazywać efekt ekonomicznej histerezy. W sytuacji kiedy wiadomo, że wzrost gospodarczy i innowacyjność generują dwudziesto- i trzydziestolatkowie podczas gdy czterdziesto i pięćdziesięciolatkowie jedynie podtrzymuje aktywność gospodarczą kluczowym dla państwa powinno być wspieranie polityki prorodzinnej, aby utrzymać wzrost gospodarczy i zapobiegać zapaści finansów publicznych. Już obecnie wiadomo że z powodów starzenia się polskiego społeczeństwa projekcje wzrostu gospodarczego w Polsce, już w drugiej połowie obecnego dziesięciolecia, wskazują jego niższe tempo niż krajów wysokorozwiniętych i to mimo braku ukończenia procesu konwergencji. Również optymistyczne, w aspekcie zakładanego wzrostu produktywności, projekcje wzrostu PKB w połowie obecnego wieku, zakładają zaledwie 1%-owy wzrost gospodarczy w naszym kraju. Środowy Bloomberg konfrontując perspektywy gospodarcze krajów starych do których zalicza zwłaszcza Japonię i Koreę, w której ponad 40% ludzi w 2050 r. przekroczy 60 lat, jak i Europę w której 60-latków będzie prawie 35% (22% w 2009 r.), zwraca uwagę na już olbrzymie koszty starzenia się. Otóż już obecnie Japonia musi posiadać przeciętnie 2,2 lekarzy i 9,5 pielęgniarek na 1000 mieszkańców i staje się światowym importerem tych usług, podczas gdy w krajach młodych takich jak Indie i Indonezja potrzeby powyższe są dziesięciokrotnie niższe – odpowiednio 0,7 i 0,2 lekarzy i 0,9 i 1,4 pielęgniarek. Wprawdzie część tej dysproporcji należy przypisać wyższemu poziomowi życia, niemniej znaczna część jest efektem kosztów jakie niesie brak dzietności, który przejawia się również w kryzysie gospodarczym krajów starych, przy jednoczesnej ekspansji krajów młodych – wzrost PKB Filipin to 6,1% a Indii 7,7% przeciętnie w ciągu ostatnich 10 lat.
W nauce ekonomii uznaje się że wyniki eksportu podlega silnemu efektowi histerezy, gdyż z powodu stałych kosztów transportu dużym impulsem wzrostowym staje się staje się samo jego rozpoczęcie. Możliwe, że również w polityce prorodzinnej kluczowe jest przekroczenie efektu początkowego wzrostu rodziny, w rezultacie którego wystąpi oczekiwane przyspieszenie gospodarcze. W Polsce niska dzietność jest efektem drastycznego opodatkowania rodzin. Badania dotyczące podatków i składek w naszym kraju wskazują że przeciętnie na członka rodziny płacimy podatków i składek ok. 1 tyś. złotych miesięcznie, dlatego brak ulg podatkowych na dzieci w zbliżonej wielkości, należy uznać jako prowadzenie błędnej polityki opodatkowującej źródła przyszłych dochodów podatkowych. I to w sytuacji kiedy wiemy, że zobowiązania emerytalne ZUS-u w wielkości ponad dwóch bilionów złotych są spłacalne jedynie w przypadku wzrostu dzietności naszych rodzin. W tej perspektywie ostatnie propozycje rządowe wyglądają na czystą prowokację zmierzającą do nasilenia naszych problemów gospodarczych w przyszłości. Bo jak inaczej można nazwać propozycje odebrania obecnie funkcjonującej stuzłotowej ulgi podatkowej najbogatszym małodzietnym rodzinom, tylko po to aby ją przekazać super bogatym, ale mającym więcej dzieci. Wszystko przypomina wypróbowane scenariusze działalności antyrodzinnej z przeszłości. Przecież do 1995 roku w Polsce przyznawano na każde dziecko tzw. rodzinne w postaci dodatku. Była to znacząca kwota wynosząca ok. 8% przeciętnej pensji, ale w 1995 r. uznano że jest to niesprawiedliwe aby i najbogatsi uzyskiwali to świadczenie, więc wprowadzono kryterium dochodowe. W efekcie obecnie zasiłek na dziecko, o wartości już zaledwie równoważnej 2%, otrzymuje się jeśli dochód na członka rodziny nie przekracza 504 zł. Nikt nie zwraca uwagi na to że wysokość tego kryterium dochodowego jest najniższa w Europie, gdyż od 2004 r. nie podlegała ona waloryzacji. W efekcie tak przeprowadzonego procesu obecnie w porównaniu z rokiem 2004 pomoc uzyskuje o dwa miliony dzieci mniej. A gdy poczekamy jeszcze trochę to inflacja doprowadzi do tego że uprawnionych w ogóle nie będzie, a jeśli będą to będą się kwalifikowali do przeprowadzenia śledztwa z urzędu. Oczywiście nie wynika to z tego że rodzinom wielodzietnym żyje się lepiej, wprost przeciwnie głównym wyznacznikiem ubóstwa w Polsce jest właśnie przynależność do rodziny wielodzietnej. Okazuje się że wg aktualnych danych GUS-u aż 24,6% rodzin mający co najmniej czwórkę dzieci żyje poniżej minimum skrajnego którym jest 300 zł miesięcznie na osobę w rodzinie. Oraz że zubożenie polskich rodzin się pogłębia o czym świadczy fakt że jest to jedyna(!) grupa społeczna wśród których odsetek biednych się poszerzył w zeszłym roku w porównaniu z rokiem 2010. Summers podkreśla że najlepszym programem strukturalnym wzrostu potencjalnego produktu w przyszłości jest wzrost PKB obecnie. Gdyż silniejsza gospodarka oznacza więcej inwestycji i oznacza zachowanie kwalifikacji zawodowych, jak i pozyskania ich przez młodzież wychodzącą na rynek pracy i nakierowanie energii na ekspansję.
Taką strukturę w optymalny sposób generują jedynie rodziny wielodzietne w przypadku których wydatki ponoszone na dzieci w rachunkach narodowych nie tylko podtrzymują popyt wewnętrzny kraju przeciwdziałając schładzaniu gospodarki przed czym ostrzega Summers, lecz mają charakter inwestycji zwracającej się w przyszłości wzrostem gospodarczym. Gdyż w przeciwieństwie do konsumpcji „singli” zwrócą się poprzez powiększenie bazy podatkowej w przyszłości, podczas gdy wydatki tych pierwszych nie mają tego charakteru. Dlatego należy uznać że rachunkowość państwa jest w tym zakresie błędna i może prowadzić do błędnych decyzji gdyż traktuje jednakowo wydatki na utrzymanie dzieci z innymi wydatkami o charakterze wegetatywnym. Podczas gdy nakłady na wychowanie dzieci należy traktować na równi z nakładami infrastrukturalnymi, gdyż jeśli właściwie ukierunkowane to ulegną zwrotowi w przyszłości, w postaci podatków dla państwa i wzrostu innowacyjności i przyspieszenia gospodarczego. Dlatego tak ważne są nakłady na wykształcenie młodego pokolenia, jak i realizacja postulatu zwrotu podatków obciążających nadkłady na utrzymanie dzieci ponoszone przez ich rodziny. Obecne działania traktujące posiadanie dzieci na równi z luksusową konsumpcją, którą trzeba opodatkować może być porównywalne z opodatkowaniem inwestycji w przedsiębiorstwie. Wcześniej niż później skończy się tym samym – bankructwem. Gdyż już niedługo okaże się że sześćdziesięciolatkowie i starsi nie będą generować wzrostu gospodarczego, lecz domagać się będą wzrostu świadczeń. A nakłaniając przedsiębiorców, żeby zatrudniali 60-latków, a nawet 67-latków, zmuszamy ich tym samym do ponoszenia ogromnych nakładów na stanowiska pracy, których utrzymywanie się nie opłaca. Globalizacja ma to jednak do siebie, że jeśli przedsiębiorcy będą mieli do wyboru – zatrudniać starszych ludzi w Polsce czy młodych w innych częściach świata (Indie, Indonezja, czy Filipiny) to wybiorą tę drugą opcję, i przeniosą miejsca pracy za granicę.
To nie żaden przypadek że Polska od 20 latach przeżywa jeden z najgorszych swoich okresów w okresie pokoju, na przestrzeni swojej tysiącletniej historii. Dzieje się dlatego że elity kraju dopuściły one do niebywałej zapaści demograficznej w wyniku której do prostej zastępowalności pokoleń brakuje nam 3,5 mln dzieci a w efekcie milionowej emigracji Polska już obecnie się wyludnia. Wyludniają się nie tylko miasta stutysięczne, ale już całe województwa. Wyludnianie będzie powodowało zmniejszenie aktywności gospodarczej nasilając jeszcze zapaść społeczno-polityczną Polski. Obecnie jesteśmy w końcowym okresie, kiedy kobiety z wyżu solidarnościowego mogą biologicznie mieć jeszcze dzieci, gdyż za dosłownie parę lat gdy się zestarzeją to następna kohorta aby zapewnić prostą zastępowalność pokoleń musiałaby mieć nie 2 ale przeciętnie 4 dzieci. Wiadomo że Polacy chcą mieć dzieci tylko ich na nie stać. Otóż połowa „Kowalskich” chciałaby mieć dwójkę potomstwa, a co czwarty – trójkę, a co dwudziesty – czwórkę.
Co należałoby zrobić aby uczynić z polityki prorodzinnej koło zamachowe gospodarki? Pozwolić na zadziałanie efektu histerezy, zwracając rodzinom tylko połowę tego co płacą państwu utrzymując dzieci w postaci podatków i składek – ryczałtowo 500 zł miesięcznie na dziecko. A więc kwotę podobną do tej co obiecywano w programie gospodarczym PiSu w 2005 r, a czego nie zrealizowano. Obecnie obłudnie stwierdzamy, że nie mamy pieniędzy na ulżenie doli rodzin wielodzietnych. Za chwilę jednak usłyszymy że gospodarcza tragedia bezdzietności narodu jest tak duża, że nie tylko należy zgodzić się na eutanazję nieproduktywnych staruszków, ale należy przeznaczać olbrzymie kwoty z naszych podatków wsparcie dzietności w postaci moralnie wątpliwych zabiegów in vitro.
Za www.naszdziennik.pl/wp/10526,rodzina-ko-lem-zamachowym-gospodarki.html