Jeść musimy codziennie, a jakby tak jeszcze zdrowo, po polsku i z ‘głową’?
Ośmielam się zaproponować (komuś, komu?), projekt inicjatywy, która może zrewolucjonizować nasz handel i zdrowe odżywianie, a może też zatrzymać w kraju wielu bezrobotnych.
Projekt „Polecam – na śniadanie, na obiad, na kolację” to szansa na powrót polskich małych osiedlowych sklepików, które giną jak mrówki pod obcym butem wielkich dyskontów.
W mojej okolicy zniknęły te małe punkty sprzedaży, w których szybko, bez wielkiego kosza na kółkach (i wielkiej kolejki) mogłam kupić podstawowe i świeże produkty. Nie ma już też sklepu rybnego, mleczarni, warzywniaka… W ich miejsce pojawiły się punkty dla ubezpieczeń i oddziały banków wszelkiej maści. Pozostało mi robić zakupy tylko w pobliskiej Biedronce, w trochę dalej, Lidlu, a jeszcze dalej, Kauflandzie i Carrefour. Mogę też podreptać na „rynek” dwa razy w tygodniu, żeby kupić coś świeżego, ale tylko w godzinach pracy wszystkich, którzy pracują.
Polski biznes nie widzi zabieganych i zatroskanych kobiet, które nawet, jeśli lubią gotować, to nie mają czasem pomysłu, a najczęściej czasu, żeby codziennie z pełną starannością o zdrowie rodziny, przemyśleć jadłospis. Kupujemy wtedy w dyskoncie jakieś gotowe/mrożone dania i coraz częściej trenujemy program żywieniowy pt. „Jakoś tak to leciało”, czyli rodzinka ma ‘pełen brzuch’ i może zasiąść ‘spokojnie’ przed tivi.
Polski biznes nie widzi też osób żyjących w pojedynkę, ani studentów z dala od dobrze gotującej mamusi, ani ludzi pracujących w różnych wariantach godzin, też z dala od domu.
Obcy biznes zapycha brzuszki Polaków różnej maści hot dogami. Zdrowe to jest tylko dla ich (obcych) kieszeni, choć ja nikogo nie zmuszam, żeby tego nie jadał. Myślę tylko o alternatywie dla takich rozwiązań.
Mnie się marzy (sądzę, że nie tylko mnie), żebym np. obok pobliskiej Biedronki, miała taki mały sklepik pod szyldem: „ Na śniadanie, na obiad, na kolację”, w którym każdego dnia, towar wykładany na półkach, będzie ustalany przez dietetyka, dowieziony przez sprawdzonego w okolicy rolnika, producenta mięsa, piekarza itd., itp.
W takim sklepiku oferta dnia ułożona na trzech regałach/ladach, właśnie z takim podziałem (śniadanie, obiad, kolacja), pozwoli każdemu szybko zdecydować, co i ile chce kupić danego dnia. I wcale tu nie chodzi o gotowe dania, (choć nie wykluczam), ale o zestaw produktów na dany dzień.
Na tym nie koniec. Nasuwają mi się porównania do placówek zbiorowego żywienia, gdzie wywieszany jest jadłospis, a tu, w takim sklepiku byłby wywieszony wykaz planowanego asortymentu na każdy dzień danego tygodnia.
Mogłabym wtedy doraźnie kupić „coś na obiad”, ale też mogłabym zamówić sobie na określony dzień/dni proponowane produkty na śniadanie, na obiad, na kolację, zgodnie z potrzebami zdrowego organizmu.
Wcale nie muszą to być drogie produkty z tzw. certyfikatem „Zdrowej żywności’, wystarczyłyby mi produkty okolicznego rolnika, co i tak będzie zdrowsze, niż masowa produkcja.
Codziennie świeże produkty, codziennie blisko i bez specjalnych wyjazdów do ‘fabryki zakupowej’, a blisko domu i bez łażenia po długich ‘drogach’ dyskontu.
Codziennie witałabym się z sąsiadami i poznawałabym nowych sąsiadów z okolicy.
To nie jest zmuszanie kogokolwiek, żeby jadł to samo, co sąsiad dzisiejszego dnia, to jest alternatywa, którą można wybrać.
W tak zaprojektowanej sprzedaży, któregoś asortymentu w jakimś dniu może zabraknąć, bądź może nie być sprzedany. I tu pole dla pracy dla menedżerów, żeby „nie zabrakło” i dla przetwórstwa, kiedy towar niesprzedany, czyli kolejne miejsca pracy. Że nie wspomnę o transporcie. Proszę spojrzeć ile osób o różnych talentach i profesji, znalazłoby zatrudnienie w takiej sieci sklepików.
Marką dla takiej sieci sklepików powinna być świeżość i zbilansowanie dietetyczne proponowanego menu.
Byłoby to nasze, polskie i zdrowe. I jak się postarać, byłoby korzystne ekonomicznie dla wszystkich stron.
Przepisy kulinarne cieszą się popularnością z wielu powodów, a być może najczęstszym jest to, że nie mamy czasu lub pomysłu na szybki i zdrowy posiłek.
Która z pań nie zadała sobie kiedyś tego pytania:, „co dzisiaj zrobić na obiad?” No, która?
Czas przedświąteczny to też czas ‘żniw’ dla handlu, a nasza tradycja i coraz mniejszy czas na przygotowanie tradycyjnych uszek, czy mazurków, to też cudowna okazja dla obu stron takich polskich transakcji biznesowych.
Jeść musimy codziennie. Wiem, truizm. Tylko, dlaczego ten truizm jest oczywisty dla obcych, a nie dla nas?
Żeby kupić taniej jakiś but, czy kwiatek do butonierki, możemy się czasami przejść do Biedronki;-)
Wiem, wiem, założyć teraz w Polsce polski biznes dla zdrowia i interesów Polaków jest tak samo trudno, jak założyć Nowy Ekran i przetrwać, w niesprzyjającym dla zmian otoczeniu. Same schody.
Jeśli ktoś przeczyta ten niekonwencjonalny post, uzna jego wartość i skorzysta z propozycji, to w nagrodę poproszę o jednorazową nagrodę za pomysł i uruchomienie takiego sklepiku w pobliżu ‘mojej’ Biedronki;-)
Zdjęcie śniadania (wprowadzające):
Zdjęcie obiadu: http://2.bp.blogspot.com/-S-fk_d71-L0/Tsv9f-n3O1I/AAAAAAAABZQ/PGixmfiO7SQ/s1600/DSCF3574.JPG
Zdjęcie kolacji http://images.photo.bikestats.eu/zdjecie,600,85785,20100224,kolacja.jpg
PS. W jakiej kategorii powinnam umieścić ten post?