Nie idźcie tą drogą !
href=”
>
Opadł już pył bitewny po meczu z Czechami i zwolna zaczynamy się oswajać z goryczą klęski, jaką niewątpliwie było odpadnięcie Polski z rozgrywek i zajęcie ostatniego miejsca w najsłabszej grupie eliminacyjnej na Euro 2012.
Dlatego dzisiaj będzie o groźnych dla Polski zabiegach propagandowych premiera i partii rządzącej, które na czas mistrzostw odebrały ludziom zdolność racjonalnego postrzegania rzeczywistości i zdrowy rozsądek. Mam na myśli tych, którzy uwierzyli w wykreowany przez media mit o naszej wielkości.
Otóż, mam bliskiego przyjaciela Niemca, którego poznałem przed trzydziestu laty. Bardzo zamożny człowiek, elegancki, inteligentny, dobrze wykształcony, o nadzwyczajnej kulturze. Wspaniały dom, przemiła rodzina, urokliwe dzieci i morze bezinteresownej życzliwości. Wielokrotnie mnie gościł jak członka własnej rodziny.
Jednakże za każdym razem jak wracałem od niego do Polski męczyło mnie pytanie, jak podobni mu Niemcy w czasie Drugiej Wojny Światowej mogli dokonać tego, czego dokonali.
Świat już zna odpowiedź. Otóż, pijarowcy Adolfa Hitlera zdołali wmówić Niemcom, że są lepszymi od innych nad-ludźmi. W efekcie Hitler uzyskał władzę absolutną zbudowaną na kanwie dyskryminacji rasowej. Paliwem była nienawiść do Żydów i mniejszości narodowych oraz sen o potędze Niemiec. Skutki wszyscy znamy.
Ostatnio uświadomiłem sobie, że mniej więcej od pięciu lat coraz częściej wracałem myślami do mojego niemieckiego przyjaciela, ale nie tyle z tęsknoty za nim, co z powodu przychodzących mi na myśl niepokojących skojarzeń stosunkowo nieodległych wydarzeń historycznych z tym, co się teraz dzieje w Polsce.
Pierwszy raz dzwonek alarmowy zabrzęczał mi w uszach, gdy nasz Premier nazwał ludzi opozycji prawicowej pogardliwym mianem „moherowe berety”, dając do zrozumienia, że ta kategoria obywateli jest „gorszą” od „lepszej” częścią społeczeństwa polskiego. A więc, nie bójmy się tego głośno powiedzieć, że tym samym rozpoczął się w Polsce proces dyskryminacji społecznej, a w tym przypadku paliwem była umiejętnie podsycana nienawiść do wszystkiego, co się mogło kojarzyć z katolicką opozycją prawicową, którą potraktowano, jako szkodliwą dla państwa „gorszą” od „lepszej” "mniejszość narodową".
Ktoś teraz może się oburzyć na to porównanie mówiąc, że Polacy to nie Niemcy i nie z nami takie numery Bruner.
A jednak numer przeszedł. Kluczową rolę w procesie segregacji społecznej Polaków odegrał rezydujący przy ulicy Czerskiej redaktor poczytnej gazety nie na darmo nazwanej „Wyborczą”. Bowiem pan redaktor doskonale znał odbierającą rozum moc utwierdzenia popleczników „liberalnej” Platformy w przekonaniu o przynależności do rządzących elit. Wiedział, że jak im powie, że stanowią crême de la crême III RP, czytaj, że są „lepsi” od „gorszej” reszty, to oni nie dość, że w to głęboko uwierzą, ale zrobią wszystko, co im pan redaktor każe, byleby nie utracić statusu „elitarności”. Moim zdaniem tu leży sekret irracjonalnie wysokich notowań Platformy Obywatelskiej.
Po raz drugi dzwonek alarmowy odezwał się, gdy po tragedii smoleńskiej przed Pałacem Prezydenckim banda rozwydrzonych zwyrodnialców oddawała mocz na płonące znicze gasząc pety na karkach modlących się ludzi, przy biernej postawie rządowych służb porządkowych. Wtedy stanęły mi przed oczami sceny z kultowego filmu „Kabaret” pokazujące nazistowskie bojówki z czasu ostatnich dni Republiki Weimarskiej, tuż przed dojściem Adolfa Hitlera do władzy. Wiem, że to kontrowersyjne porównanie, ale zastanówcie się Państwo nad tym, że nic się nie dzieje bez przyczyny, że w obu przypadkach ktoś tych bojówkarzy podpuścił i zorganizował, utwierdzając ich w przekonaniu, że jako bardziej oświeceni, a więc „lepsi” od „ciemnej” reszty, służą dobru państwa.
Po raz trzeci dzwonek się odezwał w kwietniu ubiegłego roku, gdy reporterka Radia TOK FM przedstawiała relację z wizyty premiera Tuska na stadionie „Gdańsk Arena” wznoszonym na Euro 2012. Rozćwierkana złotousta panna obwieszczała na falach eteru radosną nowinę, iż pan premier raczył się przespacerować po prawie gotowej stadionowej płycie. Ale to jeszcze nie koniec, bowiem rozradowana „dziennikarka” łamiącym się ze wzruszenia głosem obwieściła radiosłuchaczom, iż kilka grudek błota oderwanych od butów premiera zostało „symbolicznie” złożone pod budowę stadionowej murawy (przysięgam, że nie ściemniam, można zresztą sprawdzić w radiowych archiwach). Wtedy zrozumiałem, że doktrynerzy Platformy Obywatelskiej postanowili wykreować premiera Tuska na charyzmatycznego przywódcę narodu polskiego. Powiem więcej, wtedy pierwszy raz pomyślałem, że w głowie premiera rodzą się jakieś chore urojenia o polskiej potędze. Oszczędzę sobie stosownego odniesienia do historii z tak zwanych oczywistych względów.
Dzwonek alarmowy odezwał się po raz czwarty, tym razem już bardzo głośno, gdy pewny swojej bezkarności rząd premiera Tuska rozpoczął uliczne łapanki i aresztowania kibiców, (nie kiboli!!!), jedynie za to, że się ośmielili rozwinąć nieprzychylny władzy transparent. Wtedy uświadomiłem sobie, że jakość polskiej demokracji niebezpiecznie się zdewaluowała. Że zastrasza się młodych ludzi i zdusza wolność słowa. Że w obronie coraz bardziej butnej władzy używa się broni. Na razie gładko lufowej. A gdy i to nie pomogło, premier zaczął zamykać stadiony.
A mniej więcej od roku, dzwonek alarmowy brzęczy mi w uszach praktycznie bez przerwy. Bowiem wyzuci z elementarnego poczucia obciachu pijarowcy Platformy zaczęli coraz bardziej bezczelnie propagować doktrynę „Wielkiej Polski” pod wodzą Donalda Tuska. Polski, która jest lepsza od reszty Europy, bo tylko nas ominął kryzys. Przyznacie Państwo, że jakby poszukać w historii podobnych przykładów to ciarki przechodzą po plecach.
Przez cały ten czas, mozolną pracę nad ogłupieniem narodu polskiego wykonywał spec-majster od propagandy i oświecenia publicznego niejaki Sławomir Nowak, a sposobami otumaniania ludzi były: prowokacje, czyli bezustanne drażnienie PISu i Jarosława Kaczyńskiego; wielokrotnie powtarzane kłamstwa, albo, jak kto woli cuda, jakie obiecywał premier; i pokazówki, jak choćby słynny tuskobus, czy wizytacja autostrad z pokładu helikoptera. Nie mówię już o bezustannych konferencjach prasowych zwoływanych głównie po to, żeby przykryć kolejne wpadki nieudacznego rządu. Pan minister Nowak i sfora usłużnych mu „dziennikarzy” mainstreamowych rozpoczęli medialną ceremonię namaszczania Donalda Tuska na niezastąpionego wodza narodu umiejętnie rozbudzając wokół niego atmosferę kultu jednostki. Monopol na informację pozwalał doktrynerom Platformy na dowolne kształtowanie nastrojów społecznych. Nie powiem, kto stosował podobne praktyki w nieodległej historii, bo nie chcę mieć sprawy w sądzie. Nie ukrywam jednak, że liczę na inteligencję Internautów.
Ministerstwo propagandy i oświecenia publicznego przy współpracy z premierem i ministrem od kreatywnej księgowości wciskało Polakom do głowy ciemnotę o rzekomo odpornej na kryzys „polskiej zielonej wyspie wiekuistej szczęśliwości”. Docelowo chodziło o przeprowadzenie na nienotowaną dotąd skalę kampanii propagandowej mającej na celu utwierdzenie ludzi w przekonaniu, że Polska jest lepsza od pozostałych krajów europejskich, bo tylko nam rośnie. Oczywiście nie omieszkano od rana do nocy przypominać ludziom, że kryzysowej katastrofy uniknęliśmy wyłącznie dzięki panu premierowi i jego Platformie.
No i Polakom odbiło. Poczuliśmy się wschodzącym tygrysem Europy. Zaczęliśmy wierzyć, że rzeczywiście jesteśmy lepsi od innych, choć nadal w rankingu pkb per capita zajmujemy jedno z ostatnich miejsc na starym kontynencie. Sprawdziła się, więc raz jeszcze doktryna, że nawet mądrzy ludzie wielokrotnie powtarzane kłamstwo uznają w końcu za prawdę.
Ale Polskę jednak dopadł kryzys i zaczęły się schody z monstrualnym zadłużeniem państwa, bezrobociem, służbą zdrowia, kolejnictwem, szalejącą korupcją, budżetem, niewypłacalnością spółek i pozorowanymi reformami.
W tej krytycznej dla rządu sytuacji, dla odwrócenia uwagi od gwałtownie narastających problemów zarządzania państwem sięgnięto po chwytliwe hasło autorstwa starorzymskiego poety Juwenaliasa „panem et circenses”, co po polsku znaczy: „chleba i igrzysk”, a w wolnym tłumaczeniu „grillowanej karkówki, piwa i haratania w gałę” – i rozpętano obłąkańczą, ogólnonarodową histerię wokół Euro 2012.
Z Franciszka Smudy zrobiono selekcjonera stulecia. Przez wiele miesięcy media wciskały Polakom kit, że mamy jedną z najlepszych drużyn narodowych w Europie, w co nasi kibice w końcu uwierzyli. I zaczęło się: „tylko my”, „nasi są najlepsi”, „mistrzostwo Europy jest w naszym zasięgu”, „Polak potrafi, „wyjście Polaków z grupy to formalność” – oto tylko niektóre hasła jakimi nas karmiono mniej więcej od roku. I ludzie zaczęli wierzyć w te brednie, gdyż są tylko ludźmi.
W efekcie, w przeciwieństwie do innych ekip zgrupowanych w Polsce, nasi reprezentanci zamiast trenować w spokoju i odosobnieniu koncentrując się na czekających ich meczach, byli bez przerwy ciągani po studiach telewizyjnych i konferencjach prasowych, gdzie robiono z nich mega-gwiazdorów futbolu. Nie mówię już o stresujących i rozpraszających wizytach „troskliwego” premiera.
A dlaczego? Bo ogarnięty paniką Premier widząc spadające na łeb na szyję notowania rządu i jego Platformy postanowił zagrać miłością Polaków do piłki, licząc w skrytości ducha na przypadkowy sukces naszej jedenastki. Założył, że nasze wyjście z grupy wprowadzi Polaków w euforię, która im odbierze rozum na tyle, że stracą zdrowy rozsądek i mimo katastrofalnego stanu państwa będą nadal śnić beztrosko o polskiej potędze.
Ale życie zweryfikowało bezlitośnie te mrzonki i nie tylko, że nie wyszliśmy z grupy, ale zajęliśmy ostatnie miejsce. Mit o wielkości polskiej drużyny prysł jak bańka mydlana.
Natomiast, w przeciwieństwie do premiera Tuska, pani kanclerz Merkel zostawiła swoich chłopców w spokoju pod opieką fachowców. I co? Niemcy grają dalej z dużym prawdopodobieństwem zdobycia mistrzowskiego tytułu. I to jest ta różnica między Świętami Wielkiej Nocy, a Świętami Bożego Narodzenia, jak zwykł mawiać śp. profesor Jan Tadeusz Stanisławski.
Ale nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre. Dlatego choć serce mi krwawi i strasznie mi żal polskich kibiców, którzy się tak pięknie zachowali podczas mistrzostw, to suma sumarum chyba dobrze się stało żeśmy przegrali ten mecz o wszystko z Czechami.
Co pan wygaduje!!! Oburzą się teraz miliony kibiców.
Proszę mi dać skończyć. Już tłumaczę.
Otóż, historia uczy, że marzenia o potędze śnione przez przywódców owładniętych niezdrowymi ambicjami zawsze się źle kończyły. Dlatego uważam, że kubeł zimnej wody wylany na polskie głowy po przegranej naszej jedenastki ściągnie nas z obłoków na ziemię i pomoże zrozumieć, że po prostu życie nam pokazało właściwe miejsce w szeregu, na miarę naszych rzeczywistych możliwości.
Bo znowu skołowane przez rządowe media społeczeństwo dało się nabrać na sen o potędze polskiego futbolu. Sam nie spałem całą noc przed meczem z Czechami. A prawda jest taka, że wystartowaliśmy w tych mistrzostwach, bez gry w eliminacjach, w wyniku szczęśliwego losu. W rankingu FIFA Czechy są o trzy dziesiątki wyżej niż polska drużyna. Więc mimo cudów, jakie po raz któryś z rzędu obiecywał premier, na Euro 2012 nie wygraliśmy żadnego meczu, zdobywając w sumie zaledwie dwie bramki. Czesi mają zgrany i wyrównany zespół, a my „zbieraninę” kilku europejskich gwiazdorów bez lidera, którzy muszą grać z zawodnikami przeciętnymi. W efekcie, nie wyszliśmy z grupy, z której, jak powiedział były reprezentant Radosław Majewski „łatwiej było wyjść, niż nie wyjść”.
Najgorszym jest jednak, że dokładnie to samo można niestety odnieść do stanu naszego państwa pod rządami Tuska. Bo choć kraj bez wątpienia wypiękniał, a kupić można wszystko, oczywiście pod warunkiem, że się ma pieniądze, trzeba sobie powiedzieć jasno, że nie jesteśmy żadnym tygrysem Europy, lecz zadłużonym po uszy ubogim krewnym krajów rzeczywiście rozwiniętych. Gorzej! Że dziewięćdziesiąt procent z tego, co jest robione przez tę nieudaczną ekipę za nasze i unijne pieniądze służy wyłącznie poprawie wizerunku rządu i Platformy Obywatelskiej na zasadzie: „najważniejsza jest władza, a po nas choćby potop”.
Żywię tedy głęboką nadzieję, że po tym prysznicu na Euro 2012 Polacy wreszcie przetrą oczy i pojmą jak się dali zrobić w konia propagandzistom Platformy.
A jak niebezpieczną mogłaby być droga Polski pod rządami Tuska, gdyby nam się udało wyjść z grupy, uświadomiła mi scena z ostatniego posiedzenia Gabinetu Rady Ministrów przed rozpoczęciem mistrzostw. Bo jak zobaczyłem źle kojarzącą się scenę, gdy nasz lekkomyślny premier wykrzykiwał wojenne hasła, a jego pajacowaci ministrowie wznieśli nad głowami szaliki bojowe, które jakaś urzędniczka zakupiła na bazarze za nasze pieniądze, uświadomiłem sobie, że Polską rządzą niepoważni i nieodpowiedzialni ludzie. Bo ta scena przypominająca odprawę w Kwaterze Głównej przed rozpoczynającą się wojną nie była do śmiechu. Gorzej. Ta scena mnie przekonała, że nasz premier być może rzeczywiście uwierzył w spełnienie schizofrenicznego snu o polskiej potędze.
A prawda jest taka, że Polska pod rządami Platformy to, jak ta drużyna Smudy, ciągle dopompowywany pijarem pstrokaty balon nadmuchany kłamstwem i bezzasadnym poczuciem wielkości. Balon, który nigdy nie uleci w górę, bo mu coraz bardziej ciąży rosnący z każdym dniem balast o fachowej nazwie „dług publiczny”.
Ale jest też dobra wiadomość.
Euro 2012 zapaliło dla Polski światełko w tunelu. Mam na myśli fantastyczną postawę polskich kibiców złączonych w narodowej jedności niezależnie od profesji, wyznania i preferencji politycznych. Ministerstwo propagandy i oświecenia publicznego rządu Donalda Tuska, które ostatnimi laty wszczepiało w polskie mózgi zakłamany stereotyp, że „patriotyzm to obciach, a lewactwo to cnota” nie przewidziało, że nie da się zabić naszej polskiej duszy, która przy okazji tych mistrzostw odżyła z impetem wprawiającym ekipę rządzącą w osłupienie.
Polacy przez chwilę byli znowu Polakami. Jak jeden mąż. Zakopano rowy podziałów politycznych. Polskę spowił gigantyczny całun flag biało czerwonych, a na wszystkich meczach naszej reprezentacji na trybunach widniał wielki sztandar z wyrosłym z naszej wiekopomnej tradycji narodowym credo BÓG! HONOR! OJCZYZNA! I nikt kibicom nie kazał tego sztandaru rozwijać. Zrobili to sami. Z głębi serca. I nic nie pomogło, że odpowiednio przeszkolony kamerzysta w czasie, gdy kibice śpiewali Mazurka Dąbrowskiego sprytnie ten sztandar omijał, a ogromną polską flagę uszytą przez polskich patriotów pokazał zaledwie przez ułamek sekundy.
Ale uwaga! Bo już perfidni spin doktorzy partii Donalda Tuska zaczęli w mediach mainstreamowych propagandowy drybling próbując raz jeszcze okiwać Polaków i zapisać ich spontanicznie odrodzony patriotyzm na własny rachunek. Ten sam patriotyzm, który ostatnimi laty wyśmiewali pospołu z Palikotem próbując go w niewybredny sposób ośmieszyć, upodlić i zdematerializować.
Dlatego uważam, że nadszedł już ten moment by w sposób demokratyczny, Polacy odrzucili dętą i obłudną propagandę polskiej mocarstwowości i zeszli z drogi prowadzącej do tragedii. Rządowi Donalda Tuska należy już podziękować, bo jeszcze raz się dowiódł, iż nie umie rządzić. Gorzej, że nas może zawieść na manowce historii.
I zamiast dąć w trąby o polskiej wielkości trzeba się wziąć do roboty, zastanowić nad tym, co zepsuto i spróbować stworzyć ogólnonarodowy program naprawy Rzeczpospolitej w kompletnie nowej odsłonie.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Patrz również: http://salonowcy.salon24.pl/381058,errare-humanum-est-list-do-szeregowco…
http://salonowcy.salon24.pl/385683,basn-o-dobrym-donaldzie-i-zlym-jarosl…
http://salonowcy.salon24.pl/414830,koko-euro-spoko-czyli-przyganial-glab-burakowi