Polacy mają cztery biliony złotych długu?
14/06/2011
354 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Ogromne zadłużenie Polski i Polaków jest tylko ciszą przed nadchodzącą burzą. Czy po wyborach okaże się, w jakim stanie naprawdę są finanse państwa?
Owszem to cud, ale za pożyczone pieniądze
Według danych Banku Rozrachunków Międzynarodowych z Bazylei, na koniec czerwca 2010 roku zagraniczne zobowiązania irlandzkich banków sięgały nieobliczalnej sumy 508,6 miliardów dolarów (384,5 mld EUR), która jest 2,5-krotnością irlandzkiego PKB. Na każdego z 4,4 miliona Irlandczyków przypada 85,4 tysiąca euro bankowego długu do spłacenia (źródło: portal Pit.pl). Na koniec 2010 roku całkowity dług publiczny Irlandii wyniósł 98 miliardów euro (tj.63 proc. PKB). W listopadzie Irlandia dostała gwarancję pożyczek od MFW i UE na kwotę 67,5 mld euro, tym samym zwiększając swe zadłużenie o 42 proc. PKB. Problemem Irlandii jest więc również ogromne zadłużenie obywateli.
A jak pożyczano w Polsce?
Na koniec roku 1989 zadłużenie PRL wynosiło ok. 42,2 miliardy USD. Przy ówczesnych 430 dolarach za uncję złota, dług wyniósłby dzisiaj niecałe 170 miliardów dolarów. Ówcześnie to bardzo dużo, biorąc pod uwagę przelicznik złotego do dolara. Do 2001 roku dług publiczny Polski rósł powoli i wynosił 71,2 miliardów USD, a od tego roku zaczyna gwałtownie rosnąć. W 2002 roku dług publiczny był już obliczany w złotówkach i wynosił 352,6 mld zł.
Na chwilę obecną dług publiczny wynosi już ponad 771 (DługPubliczny.org), a roczne odsetki od niego wynoszą około 30 miliardów złotych. Należy wiedzieć, jak w połowie 2010 roku oceniał Janusz Jabłonowski – pracownik Departamentu Statystyki NBP, że łącznie Polacy mają trzy biliony długu (Bankier.pl. Według niego realne zadłużenie obejmuje również takie elementy jak zaległe płatności w systemie ochrony zdrowia czy ubezpieczeń społecznych, co łącznie w 2010 roku wyniosło 220 proc. PKB czyli ok. 3 biliony zł (nie jest to oficjalne stanowisko NBP, ale traktowane z powagą przez analityków).
Przypominam, że w lipcu 2010 r. dług wynosił „jedynie” 644 miliardy zł. Intryguje mnie z skąd Polska weźmie środki aby go spłacić.
Mój kolega pracujący w Sanepidzie skarżył się niedawno, że pracownikom brakuje papieru do drukowania, a znajoma pracująca w Urzędzie Marszałkowskim musiała sprzedać 10 letni samochód, bo nie miała za co go utrzymać. Sytuacja w urzędzie też jest nienajlepsza. Jak mówił w Opolu Bogdan Święczkowski, finansowanie dla urzędów wojewódzkich obniżono o 40 proc. może to oznaczać tymczasowo niewidoczne przez społeczeństwo (do wyborów parlamentarnych) radykalne obcięcie inwestycji. Nie będzie to zauważalne, bo kontynuowanych będzie wiele projektów już rozpoczętych.
Przyznam, że zmniejszone finansowanie administracji publicznej nie jest powodem mojego żalu, ponieważ od wejścia Polski do UE 1 maja 2004 roku przybyło kilkadziesiąt tysięcy stanowisk w urzędach, choć od tego czasu nie zwiększyła się liczba zadań w sektorze publicznym. Rozrośnięte lecz nie dofinansowane urzędy, będą dzięki temu gorzej wykonywać swoje obowiązki, a więc utrudniać życie ciężko i uczciwe pracującym ludziom oraz również ciężko pracującym, aczkolwiek niezbyt uczciwie, bo zatrudnionym w szarej strefie (która jest często jest ich jedyną możliwością zarabiania pieniędzy).
Rozdawanie pieniędzy
Jednym z cudów o którym sam Donald Tusk mówił w „Tomasz Lis na żywo” (to w nim Premier stwierdził, że chce być zapamiętany jako „spoko gość”) było gwarantowanie Polakom odpowiedniego poziomu życia. Na pytanie red. Lisa jak to zrobi skoro Polska jest tak bardzo zadłużona, stwierdził, że ma na to sposób, o którym to widzom jednak nie chciał powiedzieć. Nawet Tomasz Lis spoglądał na niego jak na człowieka oderwanego od rzeczywistości.
Jednym z zawsze w takich wypadkach postulowanych projektów oszczędnościowych jest obniżka wysokości emerytur i rent; nakładów na ochronę zdrowia czy likwidacja przywilejów socjalnych i emerytalnych wielu grup społecznych (słusznie). Wątpię jednak, że „liberalny” rząd Donalda Tuska sięgnie do kieszeni swojego elektoratu. Przypuszczam więc, że tak jak z ostatnią podwyżką VAT, „po kieszeni” tradycyjnie dostaną najbiedniejsi.
Jednym ze źródeł rozdawnictwa są bezzwrotne pożyczki z UE, Urzędów Pracy, Urzędów Marszałkowskich itd. na otwarcie czy prowadzenie własnego biznesu (dotyczy to także firm już działających), na finansowanie przeróżnych inicjatyw, fundacji czy imprez kulturalnych. Swoją drogą, co to za kapitalizm, który rozdaje pieniądze prywatnym firmom i kto za to zapłaci. Zawsze myślałem, że na rynku powinny istnieć te firmy, które względnie dobrze sobie radzą. Parę lat temu mój znajomy opowiadał historię o swoim koledze, który nie mogąc po socjologii znaleźć dobrej pracy, przyparty do muru założył własną fundację.
Proszę zauważyć, ale z perspektywy Donalda Tuska nie było to głupie posunięcie. Pieniądze szły do osób, którzy z wdzięczności zrobią dobrą reklamę „darczyńcy”. Inna sprawa, że nie jest to wcale kapitalizm, lecz socjalistycznie sprytny sposób dystrybucji pieniędzy podatników. Zbudowano więc kapitalistyczny etatyzm tworzący wdzięczne rządowi prywatne synekury. Proszę się rozejrzeć wokół, ilu znajomych Szanownego Czytelnika dostało pieniądze na rozwój własnej firmy. Wszystko wygląda bardzo fajnie, bo Ojczyzna pomaga własnym obywatelom, ale skąd rząd ma na to pieniądze? Ktoś kiedyś w końcu musi je oddać. Albo dotowanie przez państwo stanowisk pracy, np. tzw. staży dla absolwentów, gdzie o przez wiele lat fundowano pracodawcom darmowego pracownika, który w kilka miesięcy ma zdobyć rzekomo wystarczające do samodzielnego poruszania się po rynku pracy doświadczenie. Obecnie staże nie są rozdawane tak łatwo jak dawniej, ale rynek pracy został już popsuty.
A więc jedną z przyczyn zbliżającego się „finansowego kłopotu Polski” jest rozdawanie pieniędzy: przedsiębiorcom, młodym rencistom i emerytom, przeróżnym „zaradnym”. Tak samo robił rząd Irlandii nie kontrolując systemu bankowego, gdy utrwalaniem systemu i łatwością przyznawanych kredytów przyczynił się do ogromnego zadłużenia sektora bankowego, który musiał przecież skądś pożyczyć pieniądze, aby dalej pożyczać je ludziom. Sądzę, że Tusk wiedział na czym polega „Irlandzki cud na kredyt” i uważał, że to samo bez żadnych negatywnych konsekwencji uda się w Polsce.
Jak wiadomo, większość pieniędzy z jakiejkolwiek dotacji pochodzi od anonimowego podatnika. W momencie uzyskania pieniędzy przez firmę, wydawanie ich jest praktycznie poza kontrolą. Niektórzy wydają je lepiej, inni „gorzej”. A jeśli czeka nas „prawdziwy kryzys”, to co zrobią ludzie, którzy brali „uczciwe” kredyty na zakup mieszkań po bajońskich cenach (tanich mieszkań jak nie było tak nie ma) i obecnie pracują po kilka etatów by spłacać drogie raty?Co będzie z ich mieszkaniami jeśli stracą pracę i pozostaną z ratami bankowymi do spłacenia? Czy pomimo takich wątpliwości możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość, bo żadnego kryzysu przecież nie będzie, a Polsce uda się bez szwanku wyjść z tej sytuacji?