Sobota pod znakiem PiS", "Partia Jarosława Kaczyńskiego ogłasza wielką mobilizację", "Kaczyński mówi: sprawdzam", "Prezes PiS kontra Bóg: kto da siłę swojemu ludowi" – tak "Gazeta Wyborcza" komentowała wielki marsz pod hasłem "Obudź się, Polsko!". Co te tytuły w pierwszym rzędzie oznajmiały czytelnikowi? Wielką aktywność największej opozycyjnej partii. Jej ofensywę i polityczne wzmocnienie.
"Wyborcza", tak jak inne stacje komercyjne i publiczne, skwapliwie pomijała główną przyczynę zgromadzenia. Widzowie relacji telewizyjnych mogli ją rozpoznać, jedynie czytając treść transparentów. To było jednak możliwe tylko podczas śledzenia relacji na żywo, bo treść transparentów następnego dnia także została przefiltrowana. "Gazeta Wyborcza" przywołała ją, stosując własny klucz, publikując ją jako: "Dekalog marszu, czyli 10 myśli z 10 transparentów": "1. KGB + PO = zamach. 2. Traktat lizboński grób dla Polski, (…) 7. Kopacz do łopaty. Ekshumacje czekają, itp., itd.". Żadne z haseł tego "dekalogu" nie informowało o clou sprawy. Więc postawmy kropkę nad "i" i dopowiedzmy.
Pół miliona manifestantów na warszawski plac Trzech Krzyży przywiodła skrajna niekompetencja, ostentacyjna arogancja ministrów – urzędników konstytucyjnego organu, regulatora rynku medialnego w Polsce pod nazwą Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, których zadaniem było dzielenie rzadkiego dobra publicznego, mianowicie koncesji na cyfrowe nadawanie telewizji.
Dzieląc takie dobro urzędnicy ci winni być jak żona Cezara – jawić się jako wolni od wszelkich zarzutów o niekompetencję czy stronniczość. Tymczasem ich decyzja była skrajnym zaprzeczeniem tego, niosąc w praktyce powolną śmierć i znikanie Telewizji Trwam z wizji. Jej widzowie, jako uświadomiona i medialnie wyedukowana wspólnota, rozpoznali ten fakt i postanowili się temu sprzeciwić.
Stanęli w Warszawie, by modlić się w intencji wolności słowa i pluralizmu mediów. Bez narzucania ani odbierania czegokolwiek komukolwiek. Dominowało jedynie pragnienie zachowania równości wobec prawa, w imię zasad podstawowej praworządności, która podobno w Polsce obowiązuje. Odbiorcy Telewizji Trwam płacą regularne podatki i są obywatelami Rzeczypospolitej jak wszyscy inni odbiorcy mediów.
Jednak w dniu manifestacji po raz kolejny dowiedzieli się, że są nieodmiennie obywatelskimi pariasami. Tę sugestię potwierdzili wcześniej nie tylko urzędnicy KRRiT, ale i wiodące media publiczne i komercyjne relacjonujące zgromadzenie. Świadczyła o tym ich wielka "troska", z jaką budowały nastrój niepokoju i wyczekiwania na manifestację, by po zakończeniu z ulgą, choćby słowami Jacka Żakowskiego, oznajmić: "I po strachu. Przyjechali, przemaszerowali, wyjechali. Świat się nie zawalił. Warszawa stoi, jak stała. Nawet szyby w oknach zostały. Rząd nie upadł. Ofiar w ludziach nie było". Odbiorcy Telewizji Trwam po raz kolejny mogli odczuć, że są przedstawiani jako dzika kohorta, która przyjechała zburzyć i spalić stolicę.
I choćby dlatego należy jasno i bezwzględnie nieodmiennie głosić: Nie ma możliwości, by dla Telewizji Trwam zabrakło miejsca na multipleksie cyfrowym. A jak to KRRiT sprawi – w obecnej skomplikowanej sytuacji, do której sama doprowadziła – to jest już problem samej Rady.