Ubawiłam się, nie powiem. Tak zwany śmiech przez łzy. Pierwsze, co mnie ubawiło przez łzy wielkości grochów, to Orzeł Może. Wszystko zaczęło się od tego, że nadszedł piątek i z racji kiepskiej pogody nie miałam ochoty na żadną poza domową aktywność, dlatego czytałam blogi, oglądałam filmiki, kupowałam muzykę- zwyczajnie korzystałam ze wszystkich dobrodziejstw internetu.
Na tej fali postanowiłam odsłuchać czwartkowej audycji Martina Lechowicza z internetowego radia Kontestacja. Kontestacja to taki twór radiopodobny dla wolnościowców, ale niestety poza Martinem nie ma tam żadnej myślącej jednostki, za to jest sporo gadaczy, przekonanych o swojej wyjątkowości i mądrości, nie wiadomo z jakiego paragrafu (tzn. na jakiej podstawie). Jest kilka podcastów na bardzo wysokim poziomie, ale to tylko te, które są outsourceowane (np. cudowny AgenTomasz). Z tej przyczyny ciekawy pomysł znajduje się w fazie wiecznego raczkowania i w zasadzie ciężko to określić „radiem” – wspólna platforma dla podcastów jest bardziej adekwatną definicja. Jeden z założycieli chwali się non stop (już tak od paru lat, z tego co zauważyłam), że rzucił etat w pewnym serwisie internetowym po to, aby prowadzić „radio” i tak je teraz prowadzi, że raz w tygodniu ma ok 1,5h audycji, do której zazwyczaj jest nieprzygotowany. Trochę jest śmieszne, ale skoro jest z siebie zadowolony i ma publiczność… Wracając, jednak do Martina to przeprowadził on audycje na temat głośnej akcji „Orzeł Może”. Akcja, z tego co zauważyłam ma głównie na celu rozpromowanie radiowej trójki i wypłacenie wysokich honorariów jej koordynatorom, oczywiście za nasze ciężko zarobione pieniądze. To, co napiszę na temat tego kolejnego przykładu paranoi systemów na-wpół-socjalistycznych będzie przetworzeniem słów Martina, ponieważ zgadzam się z nim w 100%. Sytuacja przedstawia się tak: państwo, okradło ciężko lub mądrze pracujących ludzi z jakiejś części dochodu. Nie przeznaczyło tego na drogi, mosty, wiadukty, czy inne usprawnienie życia tym ciężko lub mądrze pracującym ludziom, a na jakąś „akcję społeczną”. Nie chce mi się wyliczać, ile co kosztowało, bo po pierwsze zrobił to Nasz Dziennik http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/31980,ile-kosztuje-polakow-akcja-orzel-moze.html, a po drugie nie jest to sednem sprawy. Cała kwestia rozbija się o to, iż najpierw okradli nas na 185 tysięcy złotych, później przekazali to gościom, którzy mówią nam „cieszcie się, no czemu się nie cieszycie?”. No nie wiem, być może (przypuszczam) jest to spowodowane tym, że zabraliście nam pod przymusem kupę kasiory! To jakby ktoś strzelił mi w mordę, ukradł telefon, a na końcu zapytał „co Ty taka smutna jesteś? Uśmiechnij się”. Hasło „Orzeł może” wpajają nam ludzie, którym nawet się nie chciało zebrać pieniędzy na swoją akcje- kiedy wpadli na pomysł „słuchajcie, fajnie by było Polaków rozweselić, zróbmy taki projekt…” nie poszli ze skarbonką w tłum, albo na www.polakpotrafi.pl, tylko do państwa, bo państwo wydaje nie swoje i nie patrzy na jakość, czy sens. Bilans jest taki: jesteśmy ubożsi o prawie 200 koła, ci którzy nas o nie zubożyli każą nam się cieszyć, a nieudacznicy wmawiają, że „orzeł może”. No ja chyba k… śnie!
Drugi temat jaki mnie ubawił, a raczej ubawia mnie od dłuższego czasu. Ludzie twierdzą, że jeśli spędzili nad czymś dużo czasu, to to jest już wartością samą w sobie. I nie ma bata, musi być to dobre, bo „spędziłem dużo nad tym czasu”. Co z tego, że „spędziłeś nad tym dużo czasu”, skoro efekt jest do dupy, mierny, albo do poprawki? Krytyka nie jest przyjemna, ale wartościowa. Lepiej chyba się dowiedzieć, co zawaliłeś, aby następnym razem nie zmarnować tyle czasu, uzyskując znowu ten sam kiepski efekt? Taka paranoja myślowa to chyba przyzwyczajenia szkolne. W szkołach jest tak, że jak jakieś dziecko poświęci na coś dużo czasu, to trzeba to docenić. Na przykład, kiedy Zosia wykona gazetkę szkolną, która jest nudna, nic nie wnosi, a poza tym jest brzydka i krzywo przyczepiona, nauczyciel nie powie Zosi, co jest źle i co należy poprawić, tylko bije Zosi brawo i każe innym dzieciakom to doceniać, „bo Zosia się napracowała”. Później wychodzą tacy ludzie w świat i są zdziwieni, że za ich dzieła nikt nie chce zapłacić, a przecież się tyle napracowali! Fajnie, że coś zrobiliście, bo jest to jakaś baza, na podstawie której możecie dalej się rozwijać, możecie to poprawić zrobić lepiej, albo wyrzucić do kosza bogatsi o wiedzę, jak należy to zrobić poprawnie/lepiej. Nie wszystkie z dzieł rąk naszych nadają się do publiczności. Czasem warto coś zrobić i wyrzucić do kosza. I ten wrzut do kosza nie jest „zmarnowaniem”, bo nauczyło nas to czegoś. Bardziej się opłaca zdać sobie sprawę, że nasze czasochłonne dzieło jest tragiczne (albo po prostu wymaga poprawek) i dlaczego, niż brnąć w przekonanie o własnym geniuszu, ponieważ… oszczędzimy więcej czasu, za sprawą tego, że w przyszłości zmarnujemy go mniej na wytwarzanie czasochłonnego badziewia, a spędzimy go na robieniu czegoś dobrej jakości. Ale może to jest jakiś pomysł. Też zacznę ze wszystkimi się kłócić, że szmira jaką wytworzyłam jest dużo warta, bo poświęciłam temu dużo czasu. Mam tylko jedną obawę, że w następnym miesiącu nie będę mieć na chlebek… (ale co się pokłócę to moje)
Czyżbym powinna niniejszym (niemniejszym, jak mawiają niektórzy absolwenci polonistyki) usunąć ten wpis po upublicznieniu zdania na temat, że szmirę lepiej wrzucić do kosza?