Bez kategorii
Like

„Podstawowe pytanie o granice władzy jest w gruncie rzeczy pytaniem o bojaźń bożą.” V. Orban

17/08/2011
462 Wyświetlenia
0 Komentarze
28 minut czytania
no-cover

„Szatan idzie na Pabianice”

0


O lęku, strachu i bojaźni Bożej

"Szatan idzie na Pabianice"

Określenie "bojaźń Boża" często budzi wiele nieporozumień. Według niektórych mędrców starożytnych i oświeceniowych, bogów zrodził strach przed naturą, przed życiem i samym sobą. Ale trzeba powiedzieć, że były też okresy, kiedy duszpasterze bardzo skrupulatnie i skwapliwie posługiwali się strachem, jako narzędziem swej duszpasterskiej posługi. Nie trzeba być wielkim znawcą dziejów homiletyki, aby przytoczyć liczne przykłady takiego właśnie, świadomego wzbudzania strachu przed piekłem i wszystkimi innymi ostatecznymi sprawami, aby dostatecznie wstrząsnąć sumieniami wiernych. Mój duchowy mistrz, ojciec Joachim Badeni, jako bardzo młody jeszcze kapłan wyjechał na rekolekcje, które głosiły z innym jeszcze dominikaninem. Wieczorem rozmawiali z proboszczem, który stwierdził:
– No tak, widać, że uczyliście się, ale tego ognia nie ma.
Zapytali więc, o jaki ogień chodzi.
– Ano, w zeszłym roku był tu taki kaznodzieja, zgasił światło, wziął łańcuchy i mówił: "Szatan idzie na Pabianice! Szatan idzie na Pabianice!" Proszę ojców, największe partyjniaki się spowiadały.

Być może był to dobry sposób w tamtych czasach, ale za bardzo "barokowy". Mówię o tym nieco żartobliwie, choć uważam, że problem jest bardzo poważny. Spotkałem bowiem bardzo wielu ludzi, dla których lęk, strach przed Bogiem był tak paraliżujący, że wręcz bali się wejść do kościoła, żeby od razu nie zdrętwieć z przerażenia. Na wszelki wypadek trzymali się z daleka od sług Bożych i miejsc, w których oni przebywają. Chcę od razu powiedzieć, iż w moim głębokim przekonaniu, owa bojaźń Boża nie ma nic wspólnego z taką, z lekka demagogiczną pedagogiką strachu, czyli straszenia ludzi Panem Bogiem. Intuicyjne znaczenie terminu "bojaźń Boża" to nie jest strach przed Bogiem, lecz bojaźń O BOGA, o miejsce, jakie On zajmuje w moim życiu.     Mówimy, że nadzieja jest wielkoduszna, czyli odważna. Spróbujmy zapytać, w jaki sposób bojaźń o Boga czyni nas ludźmi wielkodusznymi?
Na początek trzeba dokonać kilku rozróżnień, by intuicja tego, czym naprawdę jest bojaźń Boża, stała się dla nas wyraźniejsza.

Najpierw należy odróżnić bojaźń od strachu i lęku. Strach jest uczuciem naturalnym:

boję się zagrażającego mi niebezpieczeństwa. Człowiek, który leci samolotem i nagle zorientował się, że maszynie grozi awaria, prawidłowo reaguje – strachem na tę sytuację. Strach jest nam konieczny, bo jest to zmysł orientacji w świecie, który pozwala reagować w sposób proporcjonalny do zagrożenia, to sposób, w jaki dochodzi do głosu instynkt samozachowawczy. Owszem, śmiejemy się z dziewczynki, która na widok małej myszki wskakuje na stół, ale ze zrozumieniem traktujemy myśliwego, który umyka na drzewo przed gniewem rannego odyńca. Ta reakcja jest proporcjonalna.

Czym innym jest lęk. Powiedziałbym, że lęk nie ma twarzy. Nie ma konkretnego przedmiotu, który krystalizowałby i orientował to moje, jakże trudne doświadczenie.

Lęk nie wynika z konkretnego zagrożenia, jest jakąś tonacją emocjonalną, która towarzysząc człowiekowi, paraliżuje go w sposób straszliwy, często odbierając mu możliwość jakiegokolwiek działania. Człowiek czuje się zaszczuty tym lękiem, który zupełnie zakłóca jego relacje ze światem i otoczeniem, często uniemożliwiając normalne życie.
Czymś innym jest bojaźń. To słowo raczej rzadko funkcjonuje w naszej współczesnej polszczyźnie, ale chciałbym zarezerwować je dla tego uczucia czy przeżycia, które jest odmienne zarówno od strachu, jak i od lęku.

Rozumiem bojaźń jako troskę o coś. Przeżywam bojaźń wtedy, gdy niepokoję się o coś bardzo dla mnie ważnego.

Boję się o dziecko, boję się o naród. Ojciec Święty podczas jednej z wieczornych rozmów z młodzieżą na Jasnej Górze, tłumacząc słowa Apelu Jasnogórskiego powiedział, że "czuwać" to znaczy "strzec wielkiego dobra". Dokładnie o to chodzi w bojaźni, która wymaga czujności i czuwania. Jeżeli będziemy rozumieli ją w ten sposób, to chyba zgodzicie się ze mną, że taka bojaźń jest bardzo mocno związana z miłością. Tylko ten, kto kocha i jego troska jest przy tym, kogo kocha, wie, co znaczy bojaźń o człowieka i jego dobro.

Bojaźń, w przeciwieństwie do strachu i lęku, jest przeżyciem twórczym, uskrzydlającym człowieka.

Bywa, że gdy zagrożone zostanie dobro, do którego przywykliśmy w codziennym posiadaniu, tak, że już go prawie nie dostrzegamy – potrafimy zdobyć się na heroiczny wręcz wysiłek, aby je ocalić. Rzekłbym wręcz, że tak jak miłość, tak i bojaźń potrafi "zjadaczy chleba przerobić w aniołów".

 

O bojaźni Bożej

Korzenie oczu są w sercu

A teraz "bojaźń Boża", czyli inaczej bojaźń o Boga, o Tego Najwyższego. Bojaźń, która bardzo mocno ujawnia mi, czyni jawnym, jakie miejsce Bóg zajmuje w moim życiu. Bóg, czyli Ten Najwyższy, który całkowicie przekracza moją zdolność pojmowania i wysławiania. Mieszka w niedostępnej ciemności, która jest światłością. Możemy Go opisywać tylko poprzez język paradoksów, żeby nie powiedzieć: sprzeczności. Jeśli chcemy Boga zobaczyć, musimy zmienić całe nasze życie. Ta podstawowa zasada poznania religijnego najprościej została sformułowana przez św. Augustyna: "korzenie oczu są w sercu". Tyle widzisz – jakie masz serce. Aby wznieść się ku Bogu, trzeba najpierw przemienić swoje serce. To właśnie znaczą słowa "w górę serca", otwierające Modlitwę Eucharystyczną podczas każdej Mszy św., które nazywamy "kanonem". Przemieńcie wasze serca tak, żeby wasze oczy mogły zobaczyć Boga. Boga, którego nie można zobaczyć twarzą w twarz, bo wtedy człowiek umarłby.

Nawet wielki Mojżesz na Świętej Górze mógł Pana widzieć tylko z tyłu. Możemy natomiast przemieniać nasze serca po to, by wznieść się ku Temu, który nas przerasta, ale który jawi się w świecie przez różne dziwne znaki. Aby widzieć Pana, trzeba mieć wzniesione serce i być gotowym na przyjęcie Go z uwielbieniem i radością. To jest właśnie owo wyczucie świętości, jeden z elementów bojaźni Bożej. Wyczucie świętości nie w znaczeniu doskonałości etycznej, ale świętości, z jaką zetknął się Mojżesz, kiedy usłyszał od Jahwe: zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą (Wj 3, 5), bo tu jest Bóg. Człowiek, który nie wzniósłby swego serca, przeszedłby obok tego płonącego krzewu, nie widząc go. Jakże często przechodzimy obok, nie widząc, bowiem nasze serca nie są wzniesione, nie są przemienione. Mówiąc już bez żadnych upiększeń, serca nie nawrócone nie są w stanie uzdolnić oczu do tego, by widzieć Pana.

Bojaźń Boża początkiem mądrości

Czytajmy Psalmy – które stanowią modlitewny komentarz do wszystkich wydarzeń w Biblii, są podsumowaniem i jednocześnie wielką szkołą wznoszenia serc – w ten sposób, by widzieć świętość Pana, który jest wokół nas:
Oddawajcie Panu cześć Jego Imienia; kłaniajcie się Panu obleczeni w świętość.
Głos Pański skręca dęby, z kory odziera lasy, a w przybytku Jego wszyscy mówią: chwała.
Pan zasiada na tronie nad wodami potoku i Pan zasiada jako Król na wieki
(Ps 29, tłum. Czesław Miłosz)

Bojaźń Boża to ten wzrok przemienionego serca, które widzi chwałę Bożą w otaczającym nas świecie. Ale też widzi ją z zachwytem. Bojaźń Boża jest rodzajem zachwytu. Czy w kontakcie z czymś naprawdę pięknym nie macie wrażenia, że tego nie można dotknąć, że to jest porażająco piękne? Dlatego mądrzy Grecy mówili, że Piękno oczyszcza (katharsis). Oczyszcza, bo wznosi nasze serca. Ta bojaźń boska, która czasem towarzyszy ciemności tragizmu, też oczyszcza, wyprowadza człowieka wyżej. Dlatego Psalm mówi: Bojaźń Pańska początkiem mądrości (Ps 111,10). Starzy filozofowie u źródeł swego myślenia umieszczali zdziwienie. Mądrość rodzi się z bojaźni; jest bowiem czymś innym niż wiedza. Mądrość płynie bardziej z miłości do tego, co postrzega oczyma duszy moje przemienione serce. To pozwala mi widzieć Boga chwały. Mądrość to nie jest wiedza, którą pracowicie zdobywam. Mądrość jest postacią wiedzy, którą Bóg ma o sobie i której zechciał udzielić człowiekowi. To widzenie siebie, swoich spraw, całego życia w świetle Boga, tak, jak On to widzi. W tym sensie mądrość jest po stokroć bardziej radykalnym przewartościowaniem wszystkich wartości niż to, które proponował Fryderyk Nietzsche w swoich rewolucyjnych tekstach. To przewartościowanie jest przede wszystkim dziełem Pisma Świętego i tych wszystkich, którzy przyjęli je do wiadomości.

Zło jest nudne i banalne

Pascal pisał: "Pierwszą rzeczą, jaką Bóg obdarza duszę, którą naprawdę tknąć raczy jest zgoła niezwyczajna zdolność poznawania i widzenia sprawiająca, że dusza rozważa rzeczy i samą siebie w zupełnie nowy sposób. To nowe światło budzi w niej lęk (bojaźń) i przynosi jej niepokój niwecząc pociechy, które dawały jej to wszystko, w czym znajdowała upodobanie" (O nawróceniu grzesznika w: Rozprawy i listy). Co to znaczy, że nowe światło niweczy pociechę? To nie tak, że nam tę pociechę zabiera, jak mama cukierki niegrzecznemu dziecku. Zabiera w ten sposób, że nas już to przestaje bawić. Zaczynamy rozumieć, że wiele rzeczy, do których tęskniliśmy i których pragnęliśmy, będące w pewnym momencie naszego życia niesłychanie ważne i istotne, staje się właściwie mało znaczące i nudne.

Zdaniem Simone Weil, jednej z najmądrzejszych myślicieli minionego XX stulecia, kłamstwo literatury polega na tym, że w literaturze to co złe, wydaje się ciekawe, bogate, interesujące, a to co dobre – jawi się jako mdłe i szare. W życiu natomiast jest dokładnie odwrotnie.

Myślę, że współczesne środki masowego przekazu, które nazywam czasami "środkami masowego rażenia", też odwracają ten porządek. Zło podobno jest ciekawsze, ale przemiana serca powoduje, że pokazuje swoją prawdziwą twarz i zaczyna cię nudzić. Zło jest nudne i banalne.

Pamiętam, że będąc jeszcze uczonym na księdza, strasznie się bałem jak to będzie, kiedy siądę w konfesjonale. Wyobrażałem sobie naiwnie, że będzie to jak doświadczenie lekarza, który w każdym widzi jakąś chorobę. Nie będę więc widział w ludziach nic prócz grzechów i jak ja wtedy dam sobie radę? Muszę wam powiedzieć, że najbardziej dotkliwym doświadczeniem spowiednika jest doświadczenie potwornej nudy grzechu. Naprawdę, kiedy grzeszymy, jesteśmy tak banalni, jak romanse dla nastolatek. Wiemy jak to się skończy, ale grzeszymy z nudów lub braku wyobraźni, z braku błysku tej iskry Bożej, która pozwoliłaby nam zrobić czasem coś dobrego. I powiem więcej: z braku bojaźni Bożej. Nie z lęku przed Bogiem, ale z braku bojaźni Bożej, która ma moc przemiany serca i postawienia rzeczy na nogach, tak, jak jest naprawdę, czyli tak, jak widzi je Bóg. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą (Mt 5,8) – a więc już znamy istotny, wyjściowy warunek mądrości: czystość serca.

Zbyt wiele trosk

Bojaźń Boża ma bardzo fundamentalne znaczenie w życiu, bowiem ustawiając prawidłowo hierarchię ważności sprawia, że nasza troska ogniskuje się na tym, co naprawdę jest ważne. Przypomnijmy sobie opis Jezusowego cudu uciszenia burzy na morzu, zapisany u świętego Marka. Jezus wracał na drugą stronę Morza Galilejskiego, zerwała się burza, uczniowie walczą z falami, a w tyle, u wezgłowia łodzi Jezus wypoczywa. Budzą Go, a On jednym słowem uspokaja wrogi żywioł. Wtedy – ciekawa uwaga zanotowana przez Ewangelistę – "ogarnęła ich bojaźń". Przedtem się b a l i, ogarnął ich s t r a c h, bo Morze Galilejskie było bardzo niebezpieczne. Ale bojaźń ogarnęła ich wtedy, kiedy zobaczyli Jego moc, gdy zorientowali się z kim, tak naprawdę są, kto im towarzyszy. Człowiek, który rzeczywiście rozumie, co to jest Bojaźń Boża, wyzbywa się niepotrzebnego strachu i lęku, przestaje się bać: Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną (Ps 23, 4), Pan światłem i zbawieniem moim: kogóż mam się lękać?" (Ps 27, 1).

Być może, tyle jest wśród nas depresji, nerwic, bo zgubiliśmy gdzieś to doświadczalne dotknięcie bojaźni Bożej. Nasze troski są rozsypane. Troszczymy się o wiele i te troski często wykluczają się wzajemnie. A żyć kilkoma troskami, to dokładnie oznacza: żyć w duchowej schizofrenii. I nic dziwnego, że wtedy nadzieja, ten główny pręt, wokół którego organizują się dążenia w naszym życiu, niszczeje i zupełnie się rozsypuje. Można podejść do tego jeszcze inaczej, quasi eksperymentalnie: zapytaj siebie, czego najbardziej boisz się w swoim życiu, czego najbardziej chciałbyś uniknąć? Bardzo trudno jest odpowiedzieć od razu. Tych lęków i strachów każdy z nas ma bardzo dużo. Ale jedno jest pewne – gdy odpowiesz sobie na to pytanie, będziesz wiedział, co jest twoim skarbem. Powiedziano bowiem, że gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje (Mt 6,21). Co jest moim skarbem najwyższym? Czego najbardziej bałbym utracić się w życiu? Czy rzeczywiście jest to Bóg? Jesteśmy dorośli, musimy więc zadawać sobie dorosłe i trudne pytania. Czy Bóg jest rzeczywiście pierwszą troską naszego życia czy też jedną z rozlicznych i nie najważniejszą? Nie mów sobie, że to problem tylko dla księży i zakonnic czy dewotów. Te pytania każdy dorosły, wierzący chrześcijanin powinien sobie postawić: jakie jest miejsce Boga w moim życiu? Czego boję się najbardziej? Czy rzeczywiście Bóg jest dla mnie tak ważny i drogi, że bojaźń o Boga, o miejsce Boga w moim życiu jest tym cantus firmus, który nadaje cały ton mojemu życiu, sprawiając, że staje się ono zwarte, mocne i bez lęku?

Gdy Boga nie ma, lęk paraliżuje

Rok temu na łamach prasy polemizowałem z panem doktorem Bohdanem Chwedeńczukiem, filozofem z Warszawy, który był łaskaw napisać, że religia wprawia ludzi w lęk przed śmiercią. Wynika z tego, że tak naturalnie, to nikt nie lękałby się śmierci, tylko księża straszą ludzi tymi wszystkimi sądami itp. Wydaje mi się, że jest dokładnie odwrotnie; właśnie gdy Boga nie ma, wtedy strach paraliżuje. Myślę, że w sensie archetypicznym można rozważyć śmierć pewnej starej wieśniaczki, która pracując w polu poczuła się źle, wróciła do domu, położyła się na łóżku, kazała sprowadzić księdza, ustaliła datę pogrzebu i pożegnała się ze wszystkimi. Wszystko uporządkowała i bez lęku przechodziła na drugą stronę. Opowiadano mi o śmierci pewnego naukowca (nie z Krakowa), który u kresu swych dni bardzo wyraźnie zbliżył się do Pana Boga. Żona pytała go, czy się boi, a on, przeżywając to po swojemu, odpowiedział jej: "wiesz, to jest bardzo ciekawe, co będzie po tamtej stronie". Przechodził bez lęku, bo jego troska znalazła się już po tamtej stronie.

Przestać straszyć w kościołach

Bojaźń Boża początkiem mądrości. Bojaźń Boża szkołą widzenia życia i świata takimi, jakimi one są naprawdę, bez złudzeń. To chyba bardzo ważne, abyśmy my – duszpasterze przestali (a może nawet już przestaliśmy?) straszyć ludzi w kościołach. Ale też nie zawsze traktujemy te problemy poważnie. Być może stawiamy sobie i innym za małe wymagania. Papież w posłaniu skierowanym do Kościoła po zakończeniu Roku Jubileuszowego przywołał taką scenę z Ewangelii św. Jana, kiedy to Grecy przybyli do Jerozolimy i powiedzieli Apostołom: chcemy widzieć Jezusa. Zdaniem Papieża mamy nie tylko mówić o Jezusie, ale i pokazywać Go. Trzeba skończyć z wizją chrześcijaństwa, według której te wielkie bogactwa duchowe będą zarezerwowane dla wybranych, co zamykają się za klasztornymi murami czy na parafiach, a dla ludu pozostaną tylko takie "budujące" opowiastki. Wszyscy jesteśmy wezwani do świętości. Wszyscy jesteśmy wezwani do tego, aby na miarę sił każdego z nas, czyli na miarę czystości naszych serc, na miarę pokory, czyli umiejętności przyjęcia daru – Bóg był najważniejszy w naszym życiu. Na miejscu pedagogiki czy duszpasterstwa strachu, trzeba postawić pedagogikę dojrzałości; pełnej ludzkiej i chrześcijańskiej dojrzałości, którą każdy z nas powinien wciąż na nowo odkrywać. I bojaźń Boża jest tym, co czyni człowieka dojrzałym i odważnym.

Zachować bojaźń Bożą do końca życia

Bojaźń Boża jest też potrzebna po to, żeby sprawy Boże nie stały się dla nas – w złym tego słowa znaczeniu – bliskie. Moim młodym braciom wyświęconym w poprzednim roku, składałem życzenia, żeby na zawsze, do końca swego życia zachowali bojaźń Bożą przy sprawowaniu Eucharystii. Nie chodzi oczywiście o podejście nerwicowe i dbałość o to, żeby zostały zachowane wszystkie przepisy liturgiczne zaznaczone w książkach czerwonym kolorem. Miałem kiedyś za współbrata bardzo czcigodnego, nieżyjącego już księdza, który tak się bał odprawiać Mszę św., że pięć razy podchodził do słów Konsekracji i nie mógł zdobyć się na odwagę wypowiedzenia ich. Nie o tę rzecz chodzi, ale o to, aby w pozornie bardzo zwyczajnych warunkach działy się rzeczy wielkie, nieskończenie przerastające człowieka, jego ręce, usta, wszystko. Tu jest misterium. Nie można jednak po czterdziestu czy pięćdziesięciu latach kapłaństwa za każdym razem przeżywać Mszy tak, jak robią to prymicjanci. Oni są pełni uroku, jak wszystkie małe zwierzątka, dopóki nie zaczną łysieć i linieć.

Ważne, żeby nie stracić bojaźni Bożej. Ale to samo dotyczy relacji w domu do dzieci, do rodziców. Bojaźń, która musi towarzyszyć miłości, objawia się pod postacią szacunku, którym mamy też obdarzać drugiego człowieka. Jakże często nasze miłości rodzinne, przyjacielskie schną, gdy brakuje im tego wymiaru szacunku, wymiaru bojaźni. Przyzwyczaimy się do siebie i "już nam się nie chce". Żeby nam się chciało, potrzeba odwagi. Żeby nam się chciało, potrzeba tej wielkodusznej nadziei, która naprawdę nas także może w aniołów przemienić.

Jan Andrzej Kłoczowski OP
tekst pochodzi z numeru 9/2002 Miesięcznika 'List’
Redakcja zaprasza na swoje strony:
www.list.media.pl

~o~

Redakcja, czyli: http://www.katolik.pl/

Tytuł pochodzi z notki http://luktons.salon24.pl/

0

DelfInn

Domena: eukarionty, Królestwo: zwierzeta, Typ: strunowce, Podtyp: kregowce, Gromada: ssaki, Rzad: walenie, Podrzad: zebowce, Rodzina: delfinowate, Rodzaj: Delphinus, Gatunek: delfin zwyczajny (na zdjeciu d. butlonosy)

274 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758