Dobre państwo powinno się rządzić tak jak dobra firma – czyli dążyć do maksymalizowania swoich dochodów.
Były takie czasy, w których wręcz zachwycałem się pomysłami lansowanymi przez Janusza Korwina Mikke. Ów człowiek głosi ciekawą koncepcję opierającą się na tym, że podatki dochodowe powinny zostać zniesione, a państwo nie powinno nic dawać, ale również i nie zabierać (oczywiście w dużym uproszczeniu, bo \w rzeczywistości pan JKM chciałby wprowadzić minimalny podatek na policję, kilku ministrów itp, a tym samym dać nam podstawowe poczucie bezpieczeństwa, administrację państwową itp).
Jednakże jaka jest różnica pomiędzy dawaniem, a braniem? Okazuje się, że głównie to czysto techniczna – w pierwszym przypadku dar jest w ręku przed jej wyprostowaniem, a w tym drugim po wyprostowaniu i zgięciu jej na nowo. Lecz niestety często bywa tak, że jak jakaś ręka i daje i zabiera, to skutek jest niemalże ten sam, co w ogóle by nic nie robiła. Jeśli państwo nie zabierze mi 1000 zł należnego im podatku, to efekt jest podobny, jakbym te 1000 zł od nich dostał. A więc nie zabieranie w takim przypadku też jest pewną formą rozdawnictwa.
A więc jaki jest problem z tymi podatkami. Według mnie przede wszystkim zarówno nasi rządzący, jak i JKM popadają w dwie skrajności. Obydwie strony tak jakby zupełnie zapomniały o istnieniu rozwiązania optymalnego. Pan Janusz słynie z przedstawiania prostych i klarownych przykładów obrazujących swoje pomysły. Spróbuję pójść w jego ślady i zobrazować to również w sposób łatwy i przejrzysty dla zwykłego zjadacza chleba. Wyobraźmy sobie, że sprzedajemy telewizory w cenie 4000 zł za sztukę. Koszt jego wytworzenia to 2000 zł. Nasz produkt sprzedaje się raczej słabo, nie mniej jednak jakiś nabywców znajduje. W pewnym momencie firma dochodzi do wniosku, że przydałoby się zwiększyć dochody. Co może zrobić? Podnieść cenę telewizora o 1000 zł – w ten sposób zwiększa zysk z jednego egzemplarza o 50%. Wszystko fajnie – za każdy sprzedany telewizor zarobimy 50% więcej. Jest tylko jeden problem… O ile za każdy egzemplarz dostaniemy 1.5 razy więcej, to jednak ich sprzedaż spadnie 10-krotnie. Widzimy więc, że nie jest to dobry pomysł. Możemy pójść w drugą stronę i obniżyć cenę telewizora do 2100 zł. No… teraz będą rozchodzić się jak świeże bułeczki, a my nie nadążymy z produkcją. Telewizory będą się rozchodziły 10 razy szybciej, ale my na każdym egzemplarzu tracimy 20-krotnie. Który z tych dwóch pomysłów jest właściwy? Otóż żaden. Cena telewizora powinna być tak wyliczona, aby iloczyn sprzedanych egzemplarzy i zysku za jeden egzemplarz był jak największy – i to jest właśnie cena optymalna. Podobnie jest z jazdą samochodem. Jeśli będziemy jechać 120 km/h to spalanie będzie ogromne. Jeśli jeszcze szybciej będziemy jechać, to chociaż czas jazdy będzie się skracał (np. o 10%), ale spalanie będzie wzrastać np. o 30% – wszystko wskutek tego, że opór powietrza rośnie z kwadratem przyrostu prędkości. Jeśli natomiast będziemy jechać z prędkością 10km/h, to również do niczego mądrego to nie doprowadzi. Opór powietrza będzie co prawda znikomy, ale liczba cykli silnika na każdy przejechany kilometr wzrośnie drastycznie. Także widzimy, że jeśli zależy nam na oszczędnej jeździe, to powinniśmy dostosować swoją prędkość do tej optymalnej dla danego modelu samochodu.
Dlatego uważam, że nasze państwo powinno dążyć do tego, aby przychód z podatków był największy – powinno funkcjonować jak sprawna firma, której właścicielem jesteśmy my wszyscy. Zwróćmy uwagę na tę subtelną różnicę – to dochód z podatków a nie same podatki powinny być największe! Nasi rządzący prują z prędkością 180 km/h, a pan JKM chciałby jeździć z prędkością 8km/h – skutek byłby ten sam. Podwyższanie podatku oziębia koniunkturę, skutkuje paraliżem gospodarczym, upadaniem przedsiębiorstw, handlu, usług. W wyniku tego każdy z nas zaczyna oszczędzać, wydawać pieniądze wyłącznie na to, co niezbędne. A wiadomo – upadną przedsiębiorcy, to automatycznie przestaną płacić podatki, pozwalniają ludzi, a ci przestaną zarabiać i tym samym stanie konsumpcja, a jak stanie konsumpcja, to stanie produkcja i padną usługi. Ten stan będzie się sam nakręcał i może nas w końcu wpędzić w ruinę finansową (wtedy to może się okazać, że będziemy zmuszeni sprzedać np. polskie lasy, koleje i Bóg wie co jeszcze, aby ratować te finanse). Więc co prawda są większe podatki – ale ich wpływy są nieporównywalnie mniejsze.
W wizji pana JKM to gospodarka rozkwita, wszystko trafia w nasze prywatne kieszenie, a po pewnym czasie ludziom zacznie odbijać szajba, zaczną pieniędzmi tyłek podcierać, bo nie zechce im się iść do sklepu po papier toaletowy. Tylko co z tego będzie miało państwo?
A przecież mamy dług publiczny do spłacenia, mamy przestarzałą armię (a jest to kluczowy krok do osiągnięcia niezależności i suwerenności), słabą infrastrukturę itp. I dla paraolimpijczyków też musiałoby starczyć! To wszystko to są wydatki publiczne, są one ogromne, jest to worek bez dna, a troska o zadbanie o nie leży w naszym własnym interesie.
Niestety nie jest tak, że im ludzie są bogatsi, tym jest dla nas lepiej. Pewien poziom bezrobocia ma również swoje dobre strony – wtedy to właśnie ludzie dbają o pracę, szanują pracodawcę, a pieniądze pożytkują racjonalnie. Natomiast im więcej pieniędzy ma państwo, tym bardziej jest silne, stabilne, tym lepiej się rozwija itp. Więc nie zapomnijmy o tym, że najgorsze w życiu to są skrajności, oraz że wszystko ma swoje rozwiązanie optymalne.