Podwójne standardy, relatywizm, inwektywy, groźby … Taki ma być współczesny polski prawnik, rozchwytywany przez Publiczne Osoby odczuwające potrzebę pomocy prawnej?
Afera Amber Gold zatacza coraz szersze kręgi, przekształcając się w amber gola a nawet u niektórych, w gola samobójczego. Wielu z niepokojem przygląda się wzburzonym falom krytyki, nie zastanawiając się już czy, ale kiedy przekształcą się one w tsunami i zmiotą, dotąd niezatapialną Platformę wraz z całą ekipą rządzącą, nie tylko Gdańskiem. Jednym z niewielu nie przejętych pogłębiającym się chaosem, zdaje się być wzięty adwokat, Roman Giertych, pokazując w "Kropce nad I" zadowoloną z siebie minę – widać, te rozedrgane fale stały się wodą na młyn jego prawniczego interesu. Jak bardzo pewnie musi się czuć w tej mętnej wodzie, skoro we wszechogarniającej atmosferze niepewności, także o własne jutro, on z niebywałą swobodą ocenia, stawia tezy a nawet już osądza. Może i nie dziwiłoby takie zachowanie – w końcu, w ostatnich latach, usilnie pracował na taką pozycję dla siebie w środowisku bliskim władzy – gdyby nie fakt, że jego opinie stają się prawie natychmiast wykładnią dla bezpośrednio zainteresowanych w danej sprawie. I tak, choć już było widać, że ciemne chmury zebrały się nad urzędami administracji państwowej, łącznie z prokuraturą, sądami i służbami i że za chwilę burza zacznie przewracać wygodnie wymoszczone fotele, to jakoś nikomu nie było spieszno, by być tym pierwszym, który "rzuci kamieniem". Czy było to powodowane poczuwaniem się do cząstki winy, czy innymi względami – nie wiadomo … przynajmniej na razie. Za to, mecenas Giertych, bez żadnych zahamowań uderzał zarówno w nieosądzonego jeszcze Marcina P., już nazywając go oszustem, jak i w najwyższe urzędy. Przy nim, Zbigniew Ziobro ze swoim "ten pan już nigdy nikogo …", jawi się wręcz amatorem w wydawaniu własnych sądów – zanim wypowiedzą się właściwe służby i inne organy państwa! Tam przynajmniej było tzw. złapanie za rękę a tu, pan mecenas – mimo swego doświadczenia prawniczego – nie wiadomo, czy ze swego czy cudzego paluszka, ale prawie od razu wyssał ewidentną winę Prokuratora Generalnego i przy sprzyjających okazjach głosił, że Andrzej Seremet musi odejść!!! Skąd czerpał swą wiedzę, skutkującą aż tak daleko idącymi wnioskami, trudno dociec nawet teraz, gdy już wiemy o wiele więcej, niż na początku tej całej afery. Faktem jest, że taka teza była wybawieniem dla koalicji rządowej, gorączkowo poszukującej jakiegokolwiek kozła ofiarnego, przynajmniej na razie. Potwierdza też to ochota, z jaką osoby z otoczenia premiera podchwyciły i od razu rozpowszechniły w mediach takie właśnie "rozwiązanie" z Prokuratorem Generalnym w roli głównego winnego. Sprawa była tym bardziej pilna, bo trzeba było przykryć medialnie dość nieudolne działania i niefortunne wypowiedzi ministra sprawiedliwości a więc członka rządu, rządu, który jakby z definicji wg nich samych jest złożony z wysokiej klasy nieomylnych, supersprawnych profesjonalistów. Nie można było dopuścić, by choćby kropelka krytyki spadła na ten Rząd Fachowców a tym bardziej na samego premiera, nieustannie i z poświęceniem pochylającego się nad ciężkim losem obywateli.
Jednak trudność polegała na tym, że praktycznie obie sytuacje w jakich znaleźli się i premier i Prokurator Generalny, były identyczne – i tu i tam mieliśmy do czynienia ze złożeniem pisma w kancelarii, które niekoniecznie dotarło bezpośrednio do rąk adresata. Właśnie tu znalazł dla siebie rolę mecenas Giertych, rolę której nie powstydziłby się ani Kali ani pani Dulska. Otóż uznał on, że w przypadku Prokuratora Generalnego, usprawiedliwianie swego braku działania faktem, że jakiś urzędnik niższego szczebla przejął wcześniej pismo, uniemożliwiając w ten sposób bezpośrednie zapoznanie się z jego treścią, jest na tyle niepoważne, że pan Andrzej Seremet powinien w trybie pilnym sam zrezygnować z posady Prokuratora Generalnego. Z kolei sytuację z podobnym pismem w kancelarii premiera – mimo że prawie identyczną – mecenas Giertych nawet nie raczył skomentować, uznając widocznie z góry, że postępowanie urzędników a w tym premiera, było wzorowe. Szkopuł jednak tkwił w tym, że w porównaniu z premierem, Prokurator Generalny nie miał syna uwikłanego w pracę u Potencjalnego Oszusta, dzięki czemu jemu nie groziła sytuacja podejrzenia o wykorzystanie poufnych informacji i przekazanie ostrzeżeń synowi. Drugim problemem Donalda Tuska może być ewentualny zarzut bezczynności jako premiera – mimo podjętej z notatki ABW wiedzy o grożącym daleko idącymi konsekwencjami dla klientów Amber Gold, upadku firmy. I tu znowu mecenas Giertych pospieszył z pomocą, podpowiadając, że jeśli w notatce jest informacja o podjętych działaniach przez prokuraturę, to premier już nic więcej nie musiał robić. Takie tłumaczenie ochoczo przyjął rzecznik rządu Paweł Graś i już od rana dnia następnego powielał w mediach taką właśnie wersję wydarzeń, tłumaczącą brak podejmowania decyzji przez premiera.
Na tym nie koniec tych dziwnych "akcji i reakcji", czyli najpierw wygłoszenia jakiejś tezy przez mecenasa Giertycha a później wykorzystania jej w konkretnym celu przez inne osoby – najczęściej przez "adresata". Podobnie było z pozwem ze strony Michała Tuska. Najpierw pan Roman Giertych rozgłaszał w mediach, że on na miejscu syna premiera pozwałby o ochronę dóbr osobistych te media, które według niego brały udział w medialnej nagonce. I oto nie upłynęło wiele czasu a już mamy pana Romana Giertycha w roli pełnomocnika Michała Tuska. Z tego co mówił Monice Olejnik pan Roman Giertych wynika, że linia oskarżenia będzie się opierała na koncepcji, że syn premiera nie jest osobą publiczną i że nie uczyniła z niego osoby publicznej ani praca dla Portu Lotniczego ani dla prywatnych linii lotniczych OLT. Tylko że Monika Olejnika – dość bojowo nastawiona tego dnia – nie dała się zbyć byle czym i przypomniała sprawę zięcia prezydenta, Marcina Dubienieckiego, którego jednak uznawano za osobę publiczną. Na wolty słowne, jakie usiłował wykonać w tej sytuacji mecenas Giertych, by z jednego zrobić osobe publiczną a z drugiego nie, lepiej chyba opuścic wstydliwą zasłonę milczenia, bo to co można było usłyszeć, było po prostu żałosne.
I nie był to jedyny przypadek. Równie żałośnie wypadła reakcja mecenasa Giertycha na przypomnienie przez Monikę Olejnik sytuacji sprzed lat, kiedy to Roman Giertych "zrobił" z prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, Aleksandra K. …
Wydaje się, że wypowiedzenie:
"Obiecuję, że się na pani Redaktor zemszczę."
choćby nawet z półuśmiechem, nie licuje z zawodem prawnika, adwokata a raczej może podpadać pod groźby karalne.
Podobnie można było odebrać – tym razem jako zastraszanie – usiłowania mecenasa Giertycha wmówienia Monice Olejnik, że nie mówi prawdy, że posuwa się do insynuacji wobec Michała Tuska. Słuchając tego, można było odnieść wrażenie, że mecenas Giertych próbuje stworzyć pole do kolejnych pozwów. Wymowne, że naciskany, by wykazał gdzie mogły być te insynuacje, wił się jak piskorz, ale i tak nie potrafił niczego udowodnić. Nic dziwnego, że pod koniec rozmowy napięcie rosło a frustracja pana Romana Giertycha, który zauważył wreszcie w pełni swoją medialną porażkę, stała się jeszcze bardziej widoczna. Doszło do tego, że Monika Olejnik pzypomniała mecenasowi, jak internauci drwią i nawiązując do jego drogi życiowej na jaką obecnie wstąpił mówią:
"Z wora do dwora"
na co mecenas Giertych już prawie na odchodne rzucił:
"Cytaty z internetowych blogów rzucone na koniec programu, nie wydają się mi się właściwym zakończeniem programu u tak poważnej dziennikarki."
Jakie będą konsekwencje tego spotkania, pewnie niedługo się przekonamy. W każdym razie internetowe komentarze wielbicieli Platformy Obywatelskiej i Romana Giertycha nie pozostawiają cienia wątpliwości, że mamy do czynienia z pokoleniem straconym … – dzięki nim.
Link do zdjęcia wprowadzającego:
Nie musisz komentować. Wystarczy, że przeczytasz ... i za to Ci również dziękuję.