Po wyroku na Andersa Breivika
24/08/2012
355 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
Ach, cóż byśmy zrobili bez niezawisłych sądów! Dostarczają one coraz więcej wesołych miejsc pracy dla „młodych, wykształconych”, podobnie zresztą, jak niezależna prokuratura, coraz bardziej wpływając na coraz ciaśniej otaczającą nas rzeczywistość.
Zauważa to nawet były sędzia, a obecnie polityk Janusz Wojciechowski stwierdzając z ubolewaniem, że „prawo wyzionęło ducha”. Skoro tak twierdzi były sędzia, to oczywiście nie wypada zaprzeczać, chociaż dobrze byloby pokusić się o wskazanie jakiejśc przyczyny tego stanu rzeczy. Czy, dajmy na to, „duch” zmarł śmiercią naturalną, czy też został przez kogoś zamordowany? Osobiście skłaniam się do tej drugiej możliwości. Uważam bowiem, że nasze „demokratyczne państwo prawne, urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej”, jest tylko atrapą, za osloną której nasz nieszczęśliwy kraj jest okupowany i bezlitośnie rabowany przez bezpieczniackie watahy, w dodatku najwyraźniej niepewne trwałości okupacji. Widocznie skądś lepiej od nas wiedzą, że scenariusz rozbiorowy jest tak zaawansowany, iż nie ma co bawić się w jakieś pozory, że trzeba nakraść się, nakraść – a potem oddalić w nieznanym kierunku, by w jakimś bezpieczniackim, to znaczy – bezpiecznym azylu spokojnie zrabowane łupy przetrawić. Zresztą już pobieżna analiza konstytucyjnego sformułowania o „demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej” przekonuje nas, że to jeden bełkot, w którym nic nie trzyma się kupy. Cóż bowiem znaczy przymiotnik „demokratyczny”? W tym przypadku oznacza, że rację każdorazowo przyznaje się większości na zasadzie: im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja. Jest to oczywiste odejście od podstawowej zasady cywilizacji łacińskiej, według której Prawda istnieje obiektywnie, niezależnie od tego, co Większość na ten temat sądzi. Zatem państwo demokratyczne nie może być „państwem prawnym” – bo w państwie prawnym system prawny kształtowany jest według słusznych i niezmiennych Zasad – które jako słuszne i niezmienne, nie poddają się żadnemu, choćby nie wiem jak „większościowemu” głosowaniu. Dlatego między innymi nasi okupanci, wykonując zresztą zadanie zlecone im przez sanhedryn nadający ton Eurokołchozowi, tak uporczywie dążą do wyrugowania z terenu publicznego etyki chrześcijańskiej – trzeciego obok Prawdy i zasad Prawa Rzymskiego filaru cywilizacji łacińskiej – jako podstawy systemu prawnego i zastąpienia jej demokratyczną etyką sytuacyjną, według których słuszne i dobre jest to, co doraźna większość akurat za takie uznała. Zatem jednego dnia za słuszne i dobre może być unane noszenie Żydów na rękach, a drugiego – pędzenie ich do gazu. No i wreszcie ta nieszczęsna „sprawiedliwość społeczna”. Ulpian Domicjusz twierdził, że „iustitia est firma et perpetua voluntas suum cuique tribuendi” – co się wykłada, że sprawiedliwość jest to niezłomna i stała wola oddawania każdemu tego, co mu się należy. No a „sprawiedliwość społeczna”? Na czym polega „sprawiedliwość społeczna” – skoro musi czymś istotnym różnić się od zwyczajnej sprawiedliwości, która – jak już wiemy – jest „stałą i niezłomna wolą…” – i tak dalej? Musi się czymś istotnie różnić, skoro opatruje się ten rzeczownik wyróżniającym przymiotnikiem. Ale skoro „sprawiedliwość społeczna” od zwyczajnej sprawiedliwości czymś istotnym się różni, to znaczy, że nie jest ona sprawiedliwością. A skoro nie jest sprawiedliwością, to znaczy, że musi być jakąś formą niesprawiedliwości. I rzeczywiście – wyobraźmy sobie, że jako człowiek biedny idę do bogatszego od siebie i pod groźbą natychmiastowego użycia siły żądam, by podzielił się ze mną częścią swego majątku. W każdym kodeksie karnym taki czyn jest uznawany za przestępstwo – albo rabunku, albo kradzieży zuchwałej. Jeśli jednak nie dokonam tego sam, tylko wynajmę sobie w tym celu urzędnika panstwowego, to taki sam czyn nie jest już przestepstwem, tylko aktem „sprawiedliwości społecznej” – bo przecież na tym właśnie ona polega. W mniemaniu zwolenników „sprawiedliwości spolecznej” wynajęcie do mokrej roboty urzędnika państwowego, nadaje mokrej robocie pozory legalności, a właściwie nie żadne tam „pozory”, tylko odziewa ją w „majestat prawa”. Skoro tak, skoro najważniejszy akt prawny, jakim jest konstytucja, operuje takim złowrogim bełkotem, to nieomylny to znak, że jej twórcom musiała przyświecać intencja zamordowania „ducha” prawa przy zostawieniu jedynie pustej skorupy w postaci „litery”. W takiej sytuacji nie dziwi nas już spostrzeżenie Janusza Wojciechowskiego, że aparat skarbowy stoim po stronie mafii – w opisywanym przez niego przypadku – paliwowej – a niezawisłe sądy – po stronie aparatu. Jednak stojac po stronie aparatu skarbowego, stojącego po stronie mafii, niezawisłe sądy siłą rzeczy również stają po stronie mafii. Uważam, że to nie jest żaden wypadek przy pracy, tylko rezultat – konsekwencja okupacji naszego nieszczęśliwego kraju przez bezpieczniackie mafie, które w ten własnie sposób nie tylko morduja „ducha” prawa, ale również deprawują wszystkie organy państwowe, a nawet te struktury, które są od państwa konstytucyjnie oddzielone. Mafie te podobne są w tym do króla Midasa, który – czego się tylko dotknął – zamieniał w złoto. One też zamieniają wszystko, czego tylko się dotkną – ale nie w złoto, niestety.
Nic dziwnego, że działające w takich uwarunkowaniach niezawisłe sądy coraz częściej są pakowane w sytuacje groteskowe. Oto na przykład niezawisły sąd orzekł, że Zbigniew Ziobro musi przeprosić posła Grzegorza Schetynę z PO za nazwanie go „ciemną postacią w rządzie”. Z tego orzeczenia wynika a contrario, że poseł Schetyna jest w rządzie postacią jasną. Ale czy aby na pewno, zwłaszcza w sytuacji, kiedy poseł Schetyna w ogóle nie jest w rządzie, bo został stamtąd wyrzucony podczas apogeum afery hazardowej, kiedy to premier Tusk, gorączkowo próbując uwiarygodnić się w oczach bezpieczniackich watah, którym wcześniej zagrał na nosie godząc się na aresztowanie Petera Vogla, wyrzucał z rządowej pirogi na pożarcie krokodylom różnych murzyńskich chłopców, m.in. wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych Grzegorza Schetynę z osobliwym uzasadnieniem, że „ma do niego pełne zaufanie”. He, he! Znowu inny niezawisły sąd nakazał redakcji „Naszego Dziennika” przeproszenie TVN za opinię, iż stacja ta jest „wrogiem polskiego patriotyzmu” – chociaż występujący na antenie tej stacji celebryta Kuba Wojewódzki expressis verbis wyrażał poglad, iż „boi się patriotyzmu” i demonstrując przeraźliwe nieuctwo, wygadywał głupstwa na temat Romana Dmowskiego. Najwyraźniej z niezawisłymi sądami musi dziać się coś niedobrego, skoro zaczynają ingerować w opinie. Tak było w sprawie prof. Andrzeja Zybertowicza i Jarosława Marka Rymkiewicza – a prawdopodobnie liczba tego rodzaju ingerencji jest znacznie większa. Czy niezawisłe sądy dokazują w ten sposób spontanicznie, czy też dlatego, że otrzymały taki rozkaz – doprawdy trudno zgadnąć. A odpowiedzią na to pytanie jestem zainteresowany również osobisci, jako że 1 października o godzinie 13.00 przez Sądem Okręgowym w Warszawie p-rzy Al. Solidarności 127, w sali 212 odbędzie się kolejna odsłona w sprawie wytoczonej mi przez TVN. Ano – zobaczymy.
Na tle coraz bardziej ponuro rysującej się sytuacji w tubylczym wymiarze – chciałem odruchowo napisać: „sprawiedliwości” – ale właściwszym okresleniem będzie: w tubylczych organizacjach realizujących politykę represyjną w tak zwanym „majestacie prawa”, inspirowaną w naszym nieszczęśliwym kraju przez jakichś ponurych totalniaków – należy z pewnym uznaniem odnotować wyrok norweskiego niezawisłego sądu w procesie Andersa Breivika. Uznanie to siłą rzeczy musi być powściągliwe w sytuacji, gdy pamiętamy, ileż to rozterek i wątpliwości miał tamtejszy niezawisły sąd w sprawie poczytalnosci oskarzonego. Widać było, że uznanie, iż Anders Breivik jest poczytalny, byłoby zdecydowanie źle przyjęte przez tamtejsze, to znaczy – norweskie i w ogóle – europejskie postępactwo. Postępactwo bowiem wolałoby wrócić do sprawdzonych, sowieckich wzorów, według których poglądy, które nie mieszczą im się w mokrocefalnych głowach, są jedynie objawem sławnej „schizofrenii bezobjawowej”, którą na polecenie tamtejszej partii wykryli sowieccy wracze. Postępacy bowiem, to w gruncie rzeczy totalniacy, którzy bez cenzury długo wytrzymać nie mogą i jeśli nawet trochę jeszcze wstydzą się występować z pomysłem reaktywowania instytucji cenzury, to przecież intensywnie przywracają ją za pośrednictwem niezawisłych sądów, którym najwyraźniej w to graj i w poskokach wprost odgadują życzenia Cadyka. Z drugiej jednak strony uznanie, że Breivik miał po prostu fioła uniemożliwiłoby ukaranie go za zabójstwa, jakich rzeczywiście się dopuścił, a więc – pośrednie przyznanie, iż zabijanie z przyczyn ideowych jest dowodem choroby psychicznej. No dobrze – ale jak w takim razie pogodzić taką opinię z żywym wśród postępactwa kultem rewolucjonistów w rodzaju Włodzimierza Lenina, czy teoretyków rewolucji komunistycznej w rodzaju Karola Marksa, a zwłaszcza – Lwa Trockiego? Przecież każdy z tych jasnych idoli nawoływał do zabijania i to w skali zupełnie nieporownywalnej do Breivikowego chałupnictwa – pod pretestem komunistycznej rewolucji? I tak źle i tak niedobrze – więc nic dziwnego, że niezawisły norweski sąd zostawił sobie tempus deliberandi do czasu, aż połączone sanhedryny uradzą, jaka formuła wyrażać będzie najmniejsze zło i zakomunikują swoje ustalenia niezawisłemu sądowi. Widzimy tedy, że zdecydowano, iż nie ma co poświęcać kultu jasnych rewolucyjnych idoli dla jednego Andersa Breivika, dzięki czemu niezawisły sąd mogł wreszcie uznać go za poczytalnego i wymierzyć karę 21 lat więzienia. Więc chociaż odnotowuję wyrok niezawisłego norweskiego sądu z uznaniem, jako że uznał on, iż zabijanie z powodów ideowych nie jest, a w każdym razie – nie musi być objawem choroby psychicznej, to znaczy – uznał w osobie Andersa Breivika człowieka obdarzonego wolną wolą i z tego tytułu – odpowiedzialnego za swoje czyny, to jednak uznanie to jest umiarkowane ze względu na ów niezwykle długi tempus deliberandi, jaki sobie wyznaczył. Niezależnie od opisanych wyżej wątpliwości natury ideowo-politycznej, świadczy on bowiem także o rozterkach, jakie targają współczesnych europejsów. Czy mianowicie człowiek jest istotą rozumną i obdarzoną wolną wolą, a w związku z tym – odpowiedzialną, czy też jest jedynie „ślepym narzędziem przyrody” – kłębowiskiem sił, których istnienia nawet sobie nie uświadamia, więc nie ma nawet mowy, by nad nimi panował i którego postępowanie jest efektem chwilowej przewagi jakiejś siły, popychającej go akurat tam, a nie gdzie indziej. Taka wizja człowieka nazywana jest nie wiedzieć czemu – „humanistyczną” – chociaż w gruncie rzeczy sprowadza istotę ludzką do poziomu bydlęcego. Nikt normalny nie urządzałby bowiem procesu przed niezawisłym sądem koniowi, który kopnie i zabije furmana – ponieważ przyjmuje się, że koń nie ma ani rozumu, ani wolnej woli, przeto nie jest w stanie dokonać rozróżnienia między dobrem, a złem, ani kierować swoim postępowaniem. Uznanie, że Anders Breivik jest poczytalny i skazanie go na 21 lat więzienia świadczy, że niezawisły norweski sąd stanął na gruncie antropologii chrześcijańskiej – niezależnie od pobudek, dla których to uczynił.
Stanisław Michalkiewicz