Od dłuższego czasu biorę udział w dyskusjach blogowych na temat miejsca i charakteru tragedii 10 kwietnia. Rewolucji w podejściu do tego tematu dokonał bloger Free Your Mind, który poddał w wątpliwość miejsce upadku Tupolewa na Siewernym. Za hipotezą fałszywego miejsca w Smoleńsku, mającego być tylko teatrem dla publiczności i mediów, przemawia wiele przesłanek. Pierwszą z nich jest wygląd miejsca pokazanego nam jako miejsce katastrofy , gdzie znajdujemy fragmenty samolotu, mniejsze kawałki, słynne odwrócone koła, ogon i w zasadzie nic poza tym. Na żadnym filmie i na żadnym zdjęciu nie można dostrzec kokpitu, większej części kadłuba, foteli czy elementów poszycia wewnętrznego samolotu, choć jak pamiętamy na miejscu było mnóstwo ekip telewizyjnych, fotoreporterów i zwykłych gapiów, z których niejeden zabrał ze […]
Od dłuższego czasu biorę udział w dyskusjach blogowych na temat miejsca i charakteru tragedii 10 kwietnia. Rewolucji w podejściu do tego tematu dokonał bloger Free Your Mind, który poddał w wątpliwość miejsce upadku Tupolewa na Siewernym. Za hipotezą fałszywego miejsca w Smoleńsku, mającego być tylko teatrem dla publiczności i mediów, przemawia wiele przesłanek. Pierwszą z nich jest wygląd miejsca pokazanego nam jako miejsce katastrofy , gdzie znajdujemy fragmenty samolotu, mniejsze kawałki, słynne odwrócone koła, ogon i w zasadzie nic poza tym. Na żadnym filmie i na żadnym zdjęciu nie można dostrzec kokpitu, większej części kadłuba, foteli czy elementów poszycia wewnętrznego samolotu, choć jak pamiętamy na miejscu było mnóstwo ekip telewizyjnych, fotoreporterów i zwykłych gapiów, z których niejeden zabrał ze sobą aparat fotograficzny, bądź telefon z funkcją aparatu. Ani jednej migawki z kokpitem w tle, ani jednego fotela, to zastanawia najbardziej. W pierwszych dniach mówiono, że kokpit wbił się w ziemię, rozpadł się, co okazało się nieprawdą, gdyż Rosjanie przyznali, ze mają kokpit w jednym ze swoich hangarów. Jak i kiedy zabrali ten kokpit z miejsca katastrofy, skoro nikt tuż po upadku samolotu go nie widział? Kokpit to najbardziej charakterystyczna część samolotu, dość sporych rozmiarów, tak więc, gdyby był na miejscu 10 kwietnia z pewnością znalazłby się na jakimś ujęciu. Chyba, ze Rosjanie działają tak profesjonalnie, że nikt nie zauważył jak dziarscy chłopcy na plecach wynoszą najważniejszą część samolotu, mózg maszyny?
Druga sprawa, która dziwi i skłania ku hipotezie dwóch miejsc to manipulacja czasem 10 kwietnia. Oficjalnie ogłoszono, że katastrofa miała miejsce o 8.56 czasu polskiego, by po trzech tygodniach przyznać, ze miała miejsce o 8.41. Co ciekawe z rozmów między kontrolerami lotu wynika, że Tupolewa z polską delegacją spodziewano się o 8.30 na miejscu. Pojawiają się też na lokalnych forach informacje o upadku samolotu już o 8.25.
Skąd takie rozbieżności? Przecież w przypadku tzw zwykłej katastrofy, kiedy wszyscy na lotnisku oczekują przylotu Prezydenta niemal z zegarkiem w ręku można od razu, precyzyjnie określić moment katastrofy, zwłaszcza, że miało do niej dojść kilkaset metrów od płyty lotniska. Spadła blisko 100 tonowa maszyna, roztrzaskując się na drobne kawałki i nikt z oczekujących ani nie słyszał jakiegoś wielkiego hałasu, ani nie wiedział, gdzie się zdarzyła katastrofa! W filmie „Mgła” urzędnicy Lecha Kaczyńskiego wspominają, że zorientowali się, że coś jest nie tak po reakcjach żołnierzy, ale nic nie słyszeli, ba, nawet nie wiedzieli w którym kierunku biec. Czy było możliwe, aby nikt nie usłyszał huku upadającego Tupolewa? Ostatnio doszło do katastrofy kolejowej w Niemczech i świadkowie mówią, ze było ją słychać w odległości aż 7 kilometrów. Roztrzaskującego się TU 154M nie słyszał nikt w odległości 500 metrów. Kolejną przesłanką ku hipotezie dwóch miejsc jest sprawa samego miejsca katastrofy. Wszyscy pamiętamy relacje „na gorąco” Sławomira Wiśniewskiego, który miał dobiec na miejsce jako pierwszy, gdzie ku swojemu zdumieniu odkrył, ze spadł polski samolot. Dlaczego był zdumiony? Otóż on ocenił, że leciał mały samolot, bez pasażerów, a samo miejsce w jego odczuciu wyglądało tak, jakby zdarzyła się tam „taka przeciętna katastrofa”. Przy okazji powołał się na swoje doświadczenie zawodowe w tej kwestii, mówiąc, ze filmował miejsce katastrofy w lesie kabackim. Od razu dodał, że w przeciwieństwie do Smoleńska, w Kabatach było widać rozmiary katastrofy, nikt nie miał złudzeń, ze rozbił się samolot pasażerski – widział ciała ofiar, mnóstwo rzeczy osobistych. 10 kwietnia S. Wiśniewski miał duże wątpliwości, co do charakteru katastrofy.
Następna sprawa, która budzi zdziwienie to zakres zniszczeń miejsca upadku samolotu. Tupolew ważący blisko 100 ton w 70% zniknął, a otaczająca go flora, poza kilkoma złamanymi drzewkami pozostała nienaruszona. Przypomnę, ze według MAK samolot miał zahaczyć o brzozę, wykonać obrót i szorując górną częścią kadłuba pozbawić od razu życia wszystkich pasażerów. Pytanie jednak jest następujące: skoro samolot upadł, wbijając się w ziemię, po czym „szorował” swoim kadłubem po powierzchni to gdzie jest ślad tego działania? Na dostępnych zdjęciach satelitarnych widzimy jedynie łączkę, na której są porozrzucane małe fragmenty samolotu, ale nie ma w ogóle śladu zetknięcia tej ogromnej maszyny z ziemią. Dla porównania można obejrzeć zdjęcia dowolnej katastrofy, choćby pod Lockerbie, gdzie owszem, samolot upadł z dużej wysokości, lej jest ogromny, niemniej jednak w Smoleńsku jakiś tego typu ślad po upadku, nawet w nieco mniejszej skali powinien być. Mało tego mityczna brzoza, która miała wytłumaczyć natychmiastową śmierć wszystkich pasażerów, jak i ogromny stan zniszczeń samolotu ,stała nadłamana, a wokół niej pełno różnych śmieci, które nie zostały po przelocie tak wielkiego samolotu nawet lekko zdmuchnięte, co dokumentują zdjęcia wykonane tuż po katastrofie(13 kwietnia). Czuć na odległość fałszem.
W ostatniej notce jeden z blogerów Tommy Lee dokonał analizy ściętych drzew przez Tupolewa, które stały się głównym dowodem MAK-u na przelot naszego samolotu na miejsce katastrofy. W bardzo ciekawy sposób, za pomocą szczegółowych analiz, wykresów, dokumentacji fotograficznej, wykazał, że nie ma śladów przelotu w okolicach brzozy , która miała urwać skrzydło, a kąt obrotu samolotu w chwili uderzenia w ziemię nie jest spójny ze ścięciami drzew przy autokomisie. W związku z tym tor przelotu naszego Tupolewa zaprezentowany przez MAK jest bardzo nieprawdopodobny(http://tommy.lee.salon24.pl/275251,trajektoria-tu-154-od-brl-do-miejsca-upadku).
I tu rodzą się pytania. W jakim celu władze rosyjskie zadały sobie trud, aby udowodnić, że właśnie w tym miejscu, przed lotniskiem Siewierny upadł nasz samolot? Skoro faktycznie tam leciał i tam dokonała się katastrofa to po co tworzyć fikcje, ścinać drzewa, pozorować tor lotu? W jakim celu dokładano 11 kwietnia elementy samolotu na ścieżce schodzenia Tupolewa, co widać na zdjęciach satelitarnych?
Na zdrowy rozum, jeśli dochodzi do katastrofy to nie trzeba nic już pozorować, ani uprawdopodabniać, fakty mówią same za siebie. Pojawia się coraz więcej pytań i wątpliwości nie tylko, co do charakteru samego wydarzenia, ale i jego miejsca.
Wczoraj pojawił się w sieci film ze Smoleńska, podarowany jednemu z mieszkańców Ostrołęki przez życzliwego Rosjanina. Cóż na tym filmie możemy dostrzec? Nic szczególnego, poza ospałymi mundurowymi, snujących się po tym miejscu jak na jakimś nudnym szkoleniu, kilku gapiami, wyglądającymi jak na jakimś widowisku ulicznym. Brak jakiegoś przejęcia, emocji, jakiejś organizacji, ci ludzie wyglądają jak statyści na planie filmu, a raczej w przerwie kręcenia tego filmu. Jeden jest jednak element, który wstrząsa i odróżnia ten materiał od pozostałych – widok dwóch ciał, przygniecionych fragmentami samolotu.
Co o tym myśleć? Sam moment pojawienia się tego dokumentu budzi podejrzenia. Oto 10 miesięcy po tragedii ktoś podrzuca filmik, który nic nie wnosi do dyskusji poza jednym – widokiem ciał zabitych osób. Akurat dzieje się to w chwili, kiedy trwa już mocno zaawansowana dyskusja na temat hipotezy dwóch miejsc, której jednym z elementów jest właśnie brak ciał na miejscu katastrofy 10 kwietnia, co przewijało się w relacjach świadków.
Prokuratura polska przyznała, że nie dysponuje tym film w swoim materiale dowodowym.
Po co ktoś tworzy smoleńskie fikcje, skoro katastrofa miała wydarzyć się naprawdę, w realu?