Pluralizm w służbie dyscypliny
26/07/2012
474 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Wprawdzie jedną z cech demokracji politycznej jest pluralizm, to znaczy – różnorodność poglądów i postaw – ale
– jak przytomnie zauważył partyjny buc, przedstawiony w filmie Krzysztofa Zanussiego „Kontrakt” przez Janusza Gajosa – „ktoś musi tym kierować”.
Dlatego też pluralizm, chociaż oczywiście jest – jakże by inaczej – jedną z charakterystycznych cech demokracji politycznej – jest zarazem elementem rzeczywistości podstawionej – również charakterystycznej dla współczesnych demokracji. Tę rzeczywistośc podstawioną fabrykują przede wszystkim media głównego nurtu, gdzie poprzebierani za dziennikarzy, przodujący w pracy operacyjnej, a także – w wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze, jeden przez drugiego uwijają się wedle kreowania takiej rzeczywistości – a wysiłki te uzupełnia przemysł rozrywkowy oraz system edukacyjny. Państwowy monopol edukacyjny sprawia, że biedne dzieci, a nawet młodzież informowana jest, iż głód wypędza wilka z lasu i o innych, podobnych rewelacjach – co czyni ją szalenie podatną na oddziaływanie mediów głównego nurtu. I o to właśnie chodzi – by milionowe rzesze niewolników utrzymywać w przekonaniu, że są suwerenami, kowalami własnego losu i w ogóle. Czasami jednak, zwłaszcza w naszym bałaganiarskim nieszczęśliwym kraju, daje o sobie znać niedostatek koordynacji, wskutek czego spuszczona szczelnie kurtyna na moment odsłania różne wstydliwe zakątki.
Okazuje się, że pluralizm – pluralizmem – ale świadoma dyscyplina jest jeszcze większa. Z czego ona wynika, to osobna sprawa, a snop światła na tę kwestię rzuca nie tylko miniona niedawno 20 rocznica nieudanej próby ujawnienia komunistycznej agentury w strukturach państwa, ale również książka „Sekrety szpiegów i książąt”, będąca wywiadem – rzeką, jaki przeprowadziła pani Christine Ockrent, prywatnie naturalna przyjaciółka byłego ministra spraw zagranicznych Francji Bernarda Kouchnera, a więc pani świetnie we francuskiej i nie tylko francuskiej polityce zorientowana – z hrabią Aleksandrem de Marenches, byłym szefem francuskiej razwiedki. Hrabia wspomina między innymi, jak to po wojnie Francja otrzymała coś około 10 ton dokumentów z archiwów Gestapo i wywiadu włoskiego, z których wynikało, że zdecydowana większość bohaterów „resistance” była – ma się rozumieć, że „bez swojej wiedzy i zgody” – jak nie na gestapowskim, to na włoskim garnuszku – a Włosi nawet lepiej płacili. Ale to jeszcze nic – powiada hrabia de Marenches – w porównaniu z Sowieciarzami, którzy przejęli prawie wszystko, toteż prawie wszystko wiedzieli. Można było się o tym przekonać w zabawny sposób; otóż kiedy ruscy szachiści chcieli we Francji wywołać odpowiadające im nastroje, uruchamiali „pudła rezonansowe”, to znaczy – rozmaite osobistości, często cieszące się reputacją wielkich autorytetów moralnych, które zaraz zabierały głos – oczywiście każda po swojemu, w czym wyrażał się sławny pluralizm – ale tak się jakoś składało, że dźwięki wydawane przez każde z osobna „pudło rezonansowe” układały się samoistnie w melodię mile brzmiącą dla uszu Leonida Breżniewa. Hrabia de Marenches twierdzi, że francuska razwiedka o tym wszystkim wiedziała, ale tolerowała w przekonaniu, że lepiej mieć do czynienia z agentami już rozpoznanymi, których, nawiasem mówiąc, można by w związku z tym eksploatować również dla potrzeb Francji aż do śmierci, niż uganiać się za jakimiś nowymi, o których niczego nie wiadomo. Skoro takie historie działy się w słodkiej Francji – kraju o nieposzlakowanej demokracji, to cóż dopiero mamy myśleć o naszym nieszczęśliwym kraju, od ponad 70 lat cwelowanym na wszystkie strony jak nie przez Gestapo, to przez NKWD, jak nie przez NKWD, to przez Informację Wojskową i SB, jak nie przez SB, to przez Wojskowe Służby Informacyjne, jak nie przez Wojskowe Służby Informacyjne, to przez Służbę Wywiadu Wojskowego, Służbę Kontrwywiadu Wojskowego, Centralne Biuro Śledcze, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencję Wywiadu, Centralne Biuro Antykorupcyjne, czy policję skarbową – nie mówiąc już o takim, dajmy na to, AWO, czyli Agenturalnym Wywiadzie Operacyjnym, do którego miał należeć m.in. pan Józef Oleksy? Ten AWO w czasie wojennym podobno miał przerzucać agentów na terytorium wroga – ale ja to spokojnie wkładam między bajki, skoro w korcu maku wyszukali sobie na agenta akurat pana Józefa Oleksego. Każdy, kto charakterystycznego pana Oleksego widziałby chociaż raz przelotnie, rozpoznałby go na końcu świata, a zwłaszcza – na terytorium wroga. To już prędzej to całe AWO mogło tworzyć ścisłą rezerwę kadrową razwiedki, która wyłaniała z niej i wyłania w razie potrzeby Umiłowanych Przywódców. Dzięki temu pogodzone są dwie, zdawać by się mogło – sprzeczne tendencje: świadoma dyscyplina i charakterystyczny dla demokracji pluralizm.
Toteż nie zaskoczyła nas decyzja Senatu, który pod przewodnictwem marszałka Bogdana Borusewicza, w zasadzie zaklepał nowelizacje ustawy o zgromadzeniach, wniesioną do Sejmu przez prezydenta Bronisława Komorowskiego w następstwie Marszu Niepodległości, pod każdym względem wykorzystanego przez razwiedkę w charakterze pretekstu dla ograniczenia swobody zgromadzeń na wypadek, gdyby z okupacja naszego nieszczęśliwego kraju poszło coś nie tak. Wprawdzie protest zgłosiło aż 167 organizacji z Helsińską Fundacją Praw Człowieka na czele, ale właśnie to przekonuje, by tych protestów nie traktowac tak do końca powaznie – bo Helsińska Fundacja Praw Czlowieka na co dzień kolaboruje z wiedeńską Agencją Praw Podstawowych, będącą unijną centralą paneuropejskiego gestapo, szpiegującą mniej wartościowe narody tubylcze, czy nie ulegają sprośnym błędom Niebu obrzydłym w postaci antysemityzmu, ksenofobii bądź homofobii. Już tam Helsińska Fundacja, podobnie jak kolaborujące z nią tubylcze organizacje delatorskie, nie mówiąc o koordynujących całą tę aktywność pierwszorzędnych fachowcach z MSW, co to z niejednego komina wygartywali i samego jeszcze znali Stalina – już tam wszyscy dobrze wiedzą, co trzeba, a czego nie trzeba. No dobrze – ale dlaczego protestowali? A co to komu szkodzi protestować, żeby było ładniej – podczas gdy tak naprawdę, to przecież wiadomo, że co zostało przygotowane panu prezydentu przez Siły Wyższe, to trzeba przekształcić w tak zwany „majestat prawa” – na użytek niezawisłych sądów, które potem, według wskazań nieubłaganego palca, będą sypać piękne wyroki. Zaaranżowano nawet prostest legendarnych postaci demokratycznej opozycji i Solidarności – i temu pewnie zawdzięczamy kosmetyczne poprawki, którymi zdyscyplinowani Umiłowani Przywódcy w Senacie udelektowali „legendy”. W podobny sposób starożytni Rzymianie sprawowali tzw. libacje – czyli ulewanie kilku kropel wina dla larów domowych i larów państwowych. Jestem przekonany, że Sejm te poprawki po cichu odrzuci, a jeśli nawet nie – to nie zmieniają one kagańcowego charakteru nowelizacji prawa o zgromadzeniach, które stanowi kolejne ogniwo w łańcuchu prawnych narzędzi terroru, przygotowywanych z udziałem prezydenta Komorowskiego właściwie od samego początku jego kadencji.
Stanisław Michalkiewicz