Propagandowy przekaz musi trafić do jak największej ilości osób. Musi być więc płaski, wyprany z istotnych treści i łatwy do wchłonięcia
Propagandowy przekaz musi trafić do jak największej ilości osób. Musi być więc płaski, wyprany z istotnych treści i łatwy do wchłonięcia. Inaczej nie działa. Po tym właśnie poznajemy propagandystę, że ma do powiedzenia taką historię, którą już znamy. Nawet jeśli znamy ją pobieżnie i wyrywkowo nie ma to znaczenia. Coś gdzieś już słyszeliśmy, a ten facet przywołuje te wątki i nadaje im kształt pożądany przez niego, bo nie przez nas przecież. Propagandysta współczesny, działający w środowisku quasi demokratycznym musi konstruować swoją opowieść tak, by jak najmniej osób mogło przeciwko niej zaprotestować. Najczęściej więc odwołuje się do zdrowego rozsądku, do trzeźwości i przytomności umysłu. Te bowiem wartości zawsze są w cenie u ludzi leniwych i niechętnych myśleniu. Ludzie ci szukają uspokojenia i propagandysta im je daje. Propagandysta uwiarygodnia swój przekaz używając słów, które ludziom nieobytym kojarzą się z uniwersytetem, humanizmem i intelektualną głębią. Mówi na przykład; w książce tej nie ma klasycznej narracji. Ja nie wiem co to jest klasyczna narracja i czy ona w ogóle jest w jakiejś książce bo w moich na pewno jej nie ma. Po podniesieniu poprzeczki na poziom uniwersytecki propagandysta wyciąga rękę ku maluczkim i zaczyna swoje kłamstwa ubierać w metafory rodem z codziennego życia, sportu lub szeroko rozumianej rozrywki. O kim mówię? O Śmiłowiczu z Newsweeka.
Dawno temu kiedy pracowałem w niemieckich wydawnictwach, pomiędzy dziennikarzami krążyło takie powiedzenie; jeśli Niemiec zauważy w Polsce jakiegoś idiotę natychmiast go zatrudnia na kierowniczym stanowisku, daje mu dużą pensję, podwyżkę co trzy miesiące, pełny pakiet socjalny i zamyka drzwi jego gabinetu, żeby idiota mu nie uciekł. Człowiek taki jest dla niemieckiego wydawcy gwarancją spokoju, zysków, dyscypliny w zespole i pewności, że nie doniesie nań wyżej do jakichś ober-wydawców w Hamburgu, Berlinie czy gdzieś. Przykład redakcji Newsweeka dowodzi, że od tamtych czasów nie zmieniło się w niemieckich wydawnictwach nic a nic. A może wręcz się pogorszyło, bo za moich czasów kogoś takiego jak Śmiłowicz nie zatrudniono by na etacie ciecia, a co dopiero dziennikarza. Napisał ten cały dziennikarz tekst w salonie24 pod tytułem „ Smoleńscy bajkopisarze”. To jest oczywiście bezczelność, bo tekst jest o tym całym Szymowskim, a Śmiłowicz przecież wie, że największym bajkopisarzem smoleńskim jest jego kolega Osiecki. I to jest jeszcze jedna cecha propagandysty – skrajna bezczelność odporna na wszelkie racjonalne argumenty. Nie może być inaczej, bo propagandysta nie spełniałby swojej funkcji. Łamałby się inaczej mówiąc, miałby skrupuły i wahnięcia formy. Śmiłowicz zaś tego nie ma. On jest przez cały czas tak samo beznadziejny, tak samo bezczelny i tak samo źle wygląda na zdjęciu. Ma za to pewność stuprocentową, że kiedy będą z Newsweeka zwalniać ludzi on, Śmiłowicz, nie wyleci stamtąd nigdy. Będzie tam siedział do skończenia świata, bo znalezienie idioty w Polsce nie jest sprawą prostą. O wiele łatwiej znaleźć takiego w Austrii, o czym pisałem w poprzedniej notce. Co to jednak za sztuka wozić durniów znad Dunaju nad Wisłę. Tutaj trzeba takiego znaleźć. A to jest proszę państwa wyczyn.
Dokąd zmierza to wszystko? Do wielbłąda oczywiście. Pan kłamie – mówi Śmiłowicz Szymowskiemu. Szymowski nie odpowie, bo książka, którą napisał to sensacja na motywach. Nie to co Osiecki, który po prostu nakłamał i najbezczelniej w świecie twierdzi, że to prawda. Szumowski bronić się nie może, bo kierowały nim pobudki inne zgoła niż te stojące za Osieckim. Szymowski chciał zarobić trochę grosza, Osiecki zaś chciał zrobić wodę z mózgu ludziom niezorientowanym. Ten pierwszy dystrybuował swoją książkę poprzez redakcję „Warszawskiej Gazety”, ten drugi miał miejsce na półkach księgarskich i spotkania autorskie. Ten pierwszy będzie wyśmiewany, ten drugi dalej nazywany będzie dziennikarzem. Śmiłowicz i jego koledzy już o to zadbają. Wszak Osiecki to ich kumpel i „dobry dziennikarz” prawie tak samo dobry jak Maziarski.
Gdyby coś się zaczęło dziać, gdyby na przykład PiS wygrał wybory i jakiś zawzięty prokurator chciał rozliczyć Osieckiego z jego kłamstw, ten powie – chciałem dobrze, ale mi nie wyszło, pomyliłem się. Szymowski zaś nic nie powie, bo on po prostu rzecz całą zmyślił. Nie można przecież napisać poważnej książki o Smoleńsku na podstawie doniesień prasowych. Osiecki pozostanie tam gdzie jest choćby się waliło i paliło i dalej będzie pisał te swoje dyrdymały „z perspektywy dziennikarskiego stolika”. O Szymowskim zaś świat zapomni za dwa miesiące. Sensacja jest bowiem bardzo słabym sposobem na promocję swojego nazwiska.
Czy w ogóle możemy się jakoś bronić przeciwko takim Śmiłowiczom, Osieckim, przeciwko felietonom Maziarskiego i Cieślika. Przeciwko tej całej propagandzie rodem z niemieckiego zakładu dla obłąkanych w pomorskim mieście Passewalk? Póki co nie. Bo nie da się niestety przekonać ludzi, że gazeta wychodząca w tak wielkim nakładzie może zatrudniać ludzi nie mających kwalifikacji zawodowych, że o moralnych nie wspomnę. To nam się nie uda. Możemy oczywiście nie kupować Newsweeka, możemy nie czytać bloga Śmiłowicza i Maziarskiego, ale to ostatnie akurat będzie trudne. Powodowani bowiem zawodową solidarnością administratorzy salonu24 z uporem maniaka sytuują ich teksty na najwyższych miejscach. Czynią to być może również z wrodzonego okrucieństwa, pomieszanego z żądzą zysku, wiadomo wszak, że ludzie chętnie oglądają nieszczęśliwców dotkniętych maniami i gotowi są płacić za to by choć chwilę z nich poszydzić. Trudno więc będzie nam Śmiłowicza ominąć. Jeśli jednak się komuś uda, zapraszam na swoją stronę www.coryllus.pl Można tak kupić moje nowe książki. Książki o Polsce dawnej i tej całkiem nieodległej, którą wszyscy pamiętamy dzieciństwa. Zapraszam.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy