Jak zakończyło się zaproszenie do kolegi na wieś.
Kolega zaprosił mnie do siebie na wieś. Świeże powietrze, ciekawa okolica, ładna pogoda. To wystarczyło, bym poczuł się jak nowo narodzony. Rano obudziło mnie ze snu pianie koguta. Wyszedłem na podwórze, rosa na trawie, łagodne słońce poranka; przeciągnąłem się z zadowoleniem. Nigdy tak wcześnie nie wstawałem, a na dodatek byłem wypoczęty jak nigdy. Obserwowałem przelatujące po bezchmurnym niebie gołębie. Sielanka. Usłyszałem za sobą skrzypnięcie drzwi. To wyszedł kumpel. Chwilę staliśmy w milczeniu napawając się pięknem chwili. Zaczęliśmy niezobowiązująco rozmawiać o błahych sprawach. Tematy były przeróżne, nic ciężkiego.
– Wiesz – powiedziałem w pewnym momencie-mam kolegę, który tak daleko rzuca, że to się w pale nie mieści. Przerzuciłby bez problemu kamieniem to całe twoje podwórko.
– To tak jak ja. W wojsku nie było ode mnie lepszego w rzucie granatem.
– Mogę się założyć, że mój kolega byłby lepszy – upierałem się – Kiedyś przerzucił kamieniem, w dodatku lewą ręką, szeroką na jakieś sto metrów rzekę.
Ambicja kolegi nie pozwoliła mu pozostawić sprawy nierozstrzygniętej. Rozejrzał się wokół siebie. Jego wzrok padł na leżącego sobie na ziemi samotnego buraka. Na oko ponad kilogram wagi, trochę nadgniły. Złapał go i zanim zareagowałem, jednym energicznym wyrzutem ramienia posłał ponad wysoką, starą stodołą. Spojrzałem na niego z uznaniem.
– No, no. Całkiem nieźle.- powiedziałem.
Jeszcze chwilę ze sobą rozmawialiśmy, gdy zaskrzypiała brama wiodąca na podwórze i wszedł, a raczej wtoczył się zataczając, jakiś człowieczek. Wzrok miał nieprzytomny, twarz umorusaną błotem, a na nosie ogonek buraka. Bełkotał coś niezrozumiałe, że nie puści tego płazem. Im bardziej się zaperzał w swojej złości tym śmieszniej wyglądał. Straszył sądem wzbudzając w nas tylko coraz większą wesołość. Aż się zapłakałem. Sąsiedzi rozeszli się skłóceni.
Minęło dobrych parę miesięcy zanim sprawy się na tyle między nimi ułożyły, że mogli spokojnie porozmawiać. Kiedyś spotkaliśmy się razem przy piwie i wspominaliśmy tamte zdarzenie. Z jego strony wyglądało to tak:
– ”Poranek był piękny. Jeszcze zaspany obserwowałem otoczenie. Po bezchmurnym niebie latały gołębie. Przyłożyłem do oczu rękę, żeby lepiej widzieć, bo słońce świeciło mocno. Nagle zwróciło moją uwagę ciekawe zjawisko: na oślepiająco jasnej tarczy słonecznej pojawiła się jakaś rysa. Przyjrzałem się jej uważniej. Zdążyłem pomyśleć: to na pewno ta ciemna plama na słońcu o której mówili wczoraj w dzienniku. Następnie ta ciemna plama tak mnie pier…ła w ryja, że aż się nakryłem nogami. Reszty nie pamiętam”