Pojawiły się informacje, że PiS rozważa założenie własnego organu prasowego. Pomysł ciekawy i być może potrzebny. Ale czy ma szanse na sukces?
Wydawałoby się, że taki pomysł to "strzał w dziesiątkę". Że po prawej stronie rynku czytelniczego, w porównaniu z lewą, panuje posucha, a przynajmniej zauważalny brak równowagi. Że PiS kontaktuje się z wyborcami via wrogo nastawione, a co najmniej mało przychylne media. Że każdy przekonany "pisior" wysupła co tydzień parę złotych, by zapoznać się z wypowiedziami swoich polityków bez pośrednictwa różnych wesołych pań i panów z "zaprzyjaźnionych" telewizji i gazet. Wydawałoby się.
W praktyce jednak sprawa taka prosta nie jest. Można wyartykułować wiele wątpliwości i wskazać wiele trudności, które każą powątpiewać w sukces takiego przedsięwzięcia. Są to trudności zarówno obiektywne, leżące po stronie samej materii sprawy, jak też subiektywne — dotyczące animatorów i sponsorów tego przedsięwzięcia, jego odbiorców i innych uczestników gry rynkowej i politycznej. Postaram się przedstawić kilka z nich, w nadziei na sprowokowanie owocnej dyskusji. Nie jestem bowiem przeciwnikiem takiego pomysłu, ale jako człowiek ocierający sie o tę branżę zdaję sobie sprawę z różnych pułapek, które czyhają pod spokojną z pozoru powierzchnią, niczym Scylla i Charybda. Powiem więcej — jestem gorącym entuzjastą pojawienia się pisowskiego tygodnika, a nawet wręcz całego ośrodka komunikacji medialnej, bo nasza partia bardzo wiele traci na niedoborze komunikacji ze zwolennikami i wyborcami, ze społeczeństwem ogólnie mówiąc. Z braku dostatecznego dostępu do niezależnych mediów ma trudności z wyartykułowaniem i swobodnym rozpowszechnieniem własnych produktów intelektualnych i komunikatów propagandowych. Dlatego stworzenie takiego tytułu czy szerzej — ośrodka medialnego (i jego skuteczne prowadzenie) — mogłoby zniwelować te braki, choćby w części. Wymagać to jednak będzie czysto komercyjnego podejścia do rzeczy, bo media takie będą się musiały utrzymać samodzielnie na rynku. I tu właśnie leży źródło wielu problemów.
Jeśli spojrzeć na nasz rynek prasowy "z lotu ptaka", to może się wydawać, że środowisko prawicowe faktycznie powinno być zdolne "skonsumować" jeszcze jedno czasopismo. Nie mam jednak pewności, czy "pułkownicy i generałowie" PiS byliby w stanie udźwignąć takie zadanie. Może na czas jednej kampanii, ale czy na stałe? Zwrócić trzeba uwagę na następujące wątpliwości:
– czy na rynku działa wystarczająco dużo odpowiednio płodnych dziennikarzy i autorów prawicowych czy centro-prawicowych, by "obsłużyć" jeszcze jeden tytuł – przecież już teraz wielu najbardziej znanych goni w piętkę i powiela się bez żenady
– czy władze partii zdołają powstrzymać się od "ręcznego sterowania" autorami i czy zdołają ścierpieć nieuniknione uwagi krytyczne pod swoim adresem?
– czy walka o dostęp do łamów takiego czasopisma nie będzie napędzać wewnętrznych konfliktów w partii?
– czy jakakolwiek partia polityczna od czasów PZPR może pochwalić się posiadaniem takiego organu i korzyściami z tego płynącymi?
– czy w redakcji przeważy dążenie do osiągania zysków finansowych zasilających partię, czy raczej zyski (czytelnictwo) będą na drugim planie względem funkcji propagandowej?
– co z ogłoszeniodawcami, przecież współczesna prasa nie może istnieć bez reklam?
– skoro PiS jakoś nie może rozwinąć skrzydeł w internecie, który jest dużo łatwiejszym do opanowania i mniej kapitałochłonnym medium, to czy podoła problemom związanym z funkcjonowaniem papierowej gazety?
– czy jest sens inwestować kapitał, pracę i czas w medium, którego rola we współczesnych społeczeństwach szybko maleje i, według poważnych prognoz, maleć będzie w wieloletniej perspektywie, kosztem internetu właśnie?
– czy partia odważy się przeprowadzić rzetelne badania rynku, by oprzeć decyzję na planie biznesowym, czy raczej podejmie ją w oparciu o widzimisię i ambicje prominentnych działaczy?
Od odpowiedzi na te i inne pytania zależeć będzie ocena szans powodzenia takiego przedsięwzięcia. Należy też pamiętać o problemach formalnoprawnych, które MUSZĄ być rozwiązane, by partia nie wpakowała się w pułapkę, która pociągnie ją na dno — różni mecenasi Rogalscy już zacierają zwinne łapki i obwąchują temat marsząc noski i nerwowo ruszając wąsikami — jakby tu przyszpilić frajerów i obciągnąć z dotacji partyjnej w ramach procesów i odszkodowań, które niechybnie nastąpią w naszej smętnej rzeczywistości prawnej.