Zaroiło się znowu od liberalnych mędrców pouczających Ziobro i PiS. Wszyscy szukają łatwych rozwiązań i niewielu dostrzegło sedno problemu.
Publicznie wywrzaskują tezy, że bez mitycznego „centrum” nie można wygrać. Że to właśnie zamknięcie się na centrum spowodowało klęskę PiS.
Problemem nie jest to, że PiS zamknął się na taki czy owaki elektorat. Nie tym największym problemem w każdym razie. Chociaż owszem, PiS zamknął się na tzw. „moherowe berety”, a sam o.Tadeusz Rydzyk już od jakiegoś czasu wyraża się o Jarosławie Kaczyńskim dość chłodno. Problemem jest to, że Kaczyński już nie ma statusu jedynego sprawiedliwego. Liczne wolty, działalność mediów, burzliwe rozstania z PiS kolejnych polityków. Coraz mniejsza ilość ludzi wierzy w uczciwość Jarosława Kaczyńskiego. Coraz większej ilości ludzi wychodzi z kalkulacji, że jakby Kaczyński był taki uczciwy, to by go tak często nie opuszczali współpracownicy. Że w tych posądzeniach o despotyczny charakter musi coś jednak być.
Wrażenie potęguje jeszcze skandaliczne postępowanie oddziałów terenowych PiS. Miałem okazję to obserwować, moja najbliższa rodzina w trudnej sytuacji zwróciła się o pomoc do prawnika przy biurze PiS. Prawnik jednak w niczym nam nie pomógł, a nawet dodatkowo skomplikował sprawę. Skutek był taki, że moja rodzina do tej pory głosująca na PiS trwale zraziła się do tej partii. Takich sytuacji niewątpliwie jest w skali kraju bardzo wiele.
Dodatkowym ciosem dla popularności PiS okazało się to, co potencjalnie mogło tę partie bardzo wzmocnić, czyli katastrofa smoleńska. Tu powołam się na post Coryllusa:
Bezpośrednio po Tragedii do wszystkich, dokładnie do wszystkich w kraju oddziałów terenowych PiS, czy jak to się tam nazywa, zgłaszają się setki lub nawet tysiące ludzi. Ludzie ci chcą, po pierwsze wyrazić swoją solidarność z tymi, których uważają – nie bez racji przecież – za bliskich współpracowników zabitych, po drugie ofiarowują swoje umiejętności, czas i chęci, żeby jakoś pomóc. Nie przesadzę jeśli powiem, że kraj wrze. Pamiętam jak jechałem z dzieckiem do lekarza i stałem na przystanku koło dworca Ochota, kiedy przez miasto przejeżdżała kawalkada samochodów, a wśród nich samochód z ciałem Marii Kaczyńskiej. Tłumy zapłakanych, oniemiałych ludzi, chodniki pełne, współczucie widać było na każdej twarzy, a na wielu malowała się wprost groza. Potem były tłumy przed pałacem prezydenckim oczekujące na ostatnie pożegnanie. Wszyscy to pamiętamy. (…)
Najpierw okazało się, że ci co przyszli do lokalnych oddziałów PiS musieli pocałować klamkę i odejść. Jeśli zaś przyjęto ich w szeregi partii, to po kilku tygodniach zostali z nich usunięci, bo przeszkadzali w jakichś lokalnych, bardzo ważnych rozgrywkach. Potem zaprzepaszczono cały zgromadzony pod krzyżem potencjał. Został on nie tylko rozmieniony na drobne, ale także skompromitowany. W dodatku skompromitowany w ciszy, czego nikt do tej pory nie podjął się opisać.
Roztrwoniono niewiarygodny potencjał. To jest ciężka zbrodnia przeciwko Narodowi Polskiemu przez takie niedbalstwo zmarnować tak miażdżące poparcie! I dlaczego tak się stało? Dlatego, że na pierwszej linii kontaktu z mediami była wtedy „frakcja plastikowa”, jak zwykło się określać późniejszych PJNowców. Zamiast ich odsunąć i wystawić na pierwszą linię prawe skrzydło partii: Zbigniewa Ziobro, Jacka Kurskiego i im podobnych, PiS zaczął się bawić w grzecznego chłopczyka, a ludzi zgromadzonych pod krzyżem broniono wprawdzie, ale też nie tak na serio. Wizerunek PiS tworzyły niedołęgi, cukierkowaci kolesie dobrzy na spokojne czasy, a nie na chwilę kryzysową. Po wyborach zaś Kaczyński nie tylko błędu nie naprawił, ale postawił nadal na ludzi nijakich w typie Hofmana i Błaszczaka.
Jakąż siłą dysponowałby dziś PiS, gdyby ludzie zapisujący się do tej partii i przybywający z pomocą zostali przyjęci i wysłuchani. Gdyby im wskazano, co konkretnie mogą zrobić. Gdyby PiS na powrót przyjął wtedy otwartą formułę, jednocząc naród pod hasłem żądania o prawdę na temat Smoleńska, pomyślmy sami jak mogłoby to dziś wyglądać?
Ale ukazała się słabość PiSu jako partii. PiS to jeden człowiek. Zabrakło Jarosława Kaczyńskiego, załamanego niewyobrażalną tragedią i nie znalazł się nikt, kto by potrafił wykorzystać potencjał tej wielkiej chwili. Zazdrośni o władzę kluzikowcy odsunęli Ziobrę od wpływu na sytuację i zarżnęli szanse Jarosława Kaczyńskiego na prezydenturę. Ale to błąd Kaczyńskiego, że na pierwszą linię w takiej chwili wystawił takich ludzi. To jego wielki problem, że nie toleruje w swojej partii nikogo swojego formatu.
Na skostniałe struktury PiS skarżył się też Toyah na swoim blogu po przegranych wyborach prezydenckich. A mnie w kontekście tego wszystkiego przypomniał się nagle Jarosław Kaczyński, mówiący, że dla niego już wszystko się skończyło. Kaczyński bez wątpienia wiele dla Polski zrobił, pomimo moich ostrych ostatnio opinii na jego temat mam tego świadomość. Ale pozostaje faktem, że nie umie się znaleźć w nowej rzeczywistości, nie umie uszanować odmiennego zdania. A jest takie powiedzenie: spraw, by bóg krwawił, a wtedy ludzie przestaną w niego wierzyć. Ani Dornowi, ani Markowi Jurkowi, ani PJNowcom nie udało się sprawić, by Kaczyński „krwawił”. Nie czuło się poważnego osłabienia PiS. Teraz jednak sytuacja jest inna, zmęczenie skostniałymi strukturami PiS powoli osiąga masę krytyczną. A Ziobro radzi sobie w mediach bez porównania lepiej niż dotychczasowi rozłamowcy, Kurski zaś doskonale prowadzi kampanie wyborcze.
Kiedyś skończyło się Porozumienie Centrum i narodziła się Akcja Wyborcza „Solidarność”. Potem umarł AWS, a narodził się PiS. Mam nieodparte wrażenie, że oto ginie PiS, a powstaje coś nowego. A Hofman swoim zwyczajem potrafi tylko niedoceniać przeciwnika, arogancko uznając za pewnik, że wyborcy i tak zagłosują na PiS.
Żebyś się pan nie przejechał w tej swojej pewności, panie Hofman. Zwłaszcza, że po Ziobrze jesteś pan następny w kolejce do wykopania za drzwi.
Ziobro moim zdaniem zachowuje się w całej sytuacji wzorowo. Nie obszczekuje Kaczyńskiego, jak wcześniej PJNowcy czy Dorn. Milczy albo odpowiada tylko skrótowo i enigmatycznie. Milczy też Radio Maryja, choć bez wątpienia o.Rydzyk patrzy na poczynania Ziobry z życzliwością. Grzmi za to mainstream, nie zważając na to, że koniec silnego PiS oznacza dla Tuska brak dyżurnego wroga, który wszystkiemu byłby winny. Bardzo słusznie zwrócił na to uwagę Palikot, co rozwinął Marek Mojsiewicz.
Nota bene chyba pierwsza naprawdę mądra rzecz, jaką Palikot powiedział odkąd na tatę przestał mówić „dada”, a na muchy „tapty”.
Wywrzaskiwanie, że Ziobro działa na szkodę prawicy jest śmieszne. PiS i tak samodzielnie żadnych wyborów nie wygra, bo wielu ludzi już przestało wierzyć w szczerość Kaczyńskiego po tych wszystkich woltach. Nowa partia Ziobry to jedyna moim zdaniem szansa, by odsunąć Tuska od władzy. Jeśli nie uda się Ziobrze, za 4 lata możemy na urzędzie premiera zobaczyć Palikota. Według mnie Ziobro ma rację ostrzegając, że zwolennicy PiS oczekujący na drugie Węgry mogą się łatwo doczekać na drugą Hiszpanię.
Katolik, doświadczony internauta, fan mangi i anime. Notki są na licencji http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/deed.pl