Piramida finansowa czy piramidalne głupstwa rządu warszawskiego
Wyliczanka rządowa na temat propozycji Jarosława Kaczyńskiego budzi niesmak nie tylko z tytułu nachalnej demagogii w straszeniu wielkością liczb, bowiem zamiast 62 miliardów można było równie dobrze wyliczyć 162 miliardy. Kogo to w Polsce wystraszy, kiedy rząd dorobił się już bilionowego długu publicznego, ale jakby to powiedział Herbert ze względów estetycznych, osobiście niczemu się nie dziwię gdyż poziom tego rządu jest widoczny aż z nazbyt „oczywistą oczywistością”.
W każdym normalnym państwie opozycja korzysta z przywileju przysługującego oskarżonemu w procesie sądowym, może mówić wiele rzeczy bez potrzeby udowodniania, natomiast rząd na swoje stanowisko musi jak prokurator posiadać niezbite dowody. Na to żeby je wypracować posiada za pieniądze podatników odpowiednie środki nie mówiąc już o własnych apanażach.
Tymczasem w Polsce rząd za nasze pieniądze nie tylko opowiada nam prymitywne bajeczki, ale sam konstruuje piramidę finansową, której prawdziwych rozmiarów już chyba nikt nie jest w stanie określić.
Dzieje się to za sprawą faktu, że poza wyliczanką rząd nie ma żadnej koncepcji na poprawę naszej egzystencji narodowej i indywidualnej.
Piszę o tym do znudzenia od wielu lat, że pieniędzy na wydatki publiczne należy szukać nie w drenażu ludzkich kieszeni, ale w przyśpieszeniu rozwoju gospodarczego.
W ciągu ostatnich 23 lat mimo koszmarnego spadku po PRL można było osiągnąć zamiast obecnych 13 tys. dolarów PKB na głowę przynajmniej 20 tys. a wtedy nawet przy obniżeniu podatków można byłoby zrównoważyć budżet i pokryć wszystkie niezbędne wydatki bez potrzeby świdrowania długu publicznego.
Jest to w dalszym ciągu możliwe, ale trzeba przestać być pokornym cielęciem UE i twardo żądać uwzględnienia naszych choćby minimalnych praw, a nie pokornie czekać na to, co skapnie z pańskiego stołu.
Możemy bez większych nakładów zwiększyć o 50% naszą produkcję rolną i przemysłu spożywczego i podwoić nasz eksport w tej dziedzinie, o czym już nie jeden raz pisałem.
Z racji sztucznie stworzonego stałego kryzysu siła nabywcza naszego społeczeństwa jest ciągle bardzo niska, ale możemy zwiększyć produkcję eksportową stwarzając ku temu stosowne warunki tak jak to zrobili Czesi nie pozwalając sobie na aprecjację własnej waluty, czego dokonano w Polsce utrudniając warunki eksportowe.
Brakuje Polsce ciągle koncepcji linii rozwojowej gospodarki zapewniającej jej stosowną pozycję w UE, a nawet w gospodarce światowej. Odwrotnie cały czas mamy do czynienia z działaniami na ograniczanie tego, co już zaczynało zdobywać sobie miejsce dla postępu.
Odnosi się wrażenie, że komuś specjalnie zależy na tym żebyśmy ciągle tkwili na szarym końcu Europy, a rząd w Warszawie istnieje tylko po to żeby tego pilnować.
Nie łudźmy się, marzenia o tym, że na „euro” przyjadą do Polski miliony i zostawią nam miliardy rozwiały się bez śladu. Liczenie na to, że staniemy się krajem turystycznym są również zawodne, nie mamy na to nie tylko klimatu i dostatku konkurencyjnych z zachodem atrakcji turystycznych, ale przede wszystkim brakuje nam podstawowej infrastruktury i, jak na razie, nie ma szans na jej rychłe stworzenie.
Pozostaje nam w ciężkim trudzie konkurować z innymi w dziedzinie produkcji i eksportu i stopniowo podnosić nasz własny poziom konsumpcji ze szczególnym uwzględnieniem warunków mieszkaniowych, a na to nas stać, byleby rząd w Warszawie nam nie przeszkadzał.