Bez kategorii
Like

Pina z Wuppertalu

03/12/2011
341 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
no-cover

W Teatrze Wielkim w Warszawie gościł słynny Tanztheater Wuppertal ze spektaklami Piny Bausch. Było to nadzwyczajne, unikalne wydarzenie artystyczne.

0


 

W ramach tegorocznej, już III jesiennej edycji Dni Sztuki Tańca w Teatrze Wielkim w Warszawie wystąpił słynny niemiecki Tanztheater Wuppertal z przedstawieniami legendarnej Piny (tj. Pauliny) Bausch. W programie były trzy znaczące dzieła tej wybitnej kreatorki nowoczesnego teatru tańca z przełomu wieków. Dwa z nich, prezentowane w jednym wieczorze, to kultowe kreacje z wcześniejszego okresu jej twórczości: Cafe Mueller i Das Fruehlingsopfer . Z kolei Vollmond jest jedną z jej ostatnich kreacji choreograficznych. Spektaklom towarzyszył pokaz głośnego filmu 3D „Pina”  Wima Wendersa. Cały projekt był zrealizowany w ramach Sezonu Kultury Nadrenii Północnej-Westfalii w Polsce 2011/2012.

Pina Bausch i scena taneczna teatru w Wuppertalu, którą objęła w sezonie 1973/74 wzbudzały początkowo silne kontrowersje. Forma, która Pina zaproponowała – połączenie tańca z teatrem – była nowatorska i naruszała przyjęte konwencje sztuki tańca. W jej spektaklach artyści nie ograniczali się tylko do tańca – także mówili, śpiewali, śmiali się, płakali. Rewolucja w Wuppertalu poddała sztukę tańca procesowi emancypacji i redefinicji. Pina Bausch zdobyła światowy rozgłos, czyniąc centralnym tematem swej pracy uniwersalną potrzebę miłości, bliskości i bezpieczeństwa. Jej sztuka to theatrum mundi, który ani nie poucza, ani nie jest od widza mądrzejszy, lecz daje mu okazję do doświadczeń – uszczęśliwiających lub zasmucających, łagodnych lub prowokacyjnych, często zabawnych i przewrotnych. Na przestrzeni swych 36 lat pracy w Wuppertalu, Pina Bausch nadała swemu dziełu niepowtarzalny kształt i pozostawiła dorobek ukazujący rzeczywistość bez zniekształceń i upiększeń, zarazem przybliżając widzowi jego własne pragnienia i marzenia.

Cafe Mueller opowiada o samotności i tęsknocie. Na wielkiej scenie widzimy nagie, szare pomieszczenie zastawione kawiarnianymi stolikami i tuzinami jednakowych krzeseł. Wśród nich aktorzy i tancerze usiłują nawzajem się odnaleźć. Z uwagi na dużą ilość i zagęszczenie sprzętów ich ruchy są spowolnione i ograniczone. Działają jak lunatycy, z zamkniętymi oczami, jakby w transie, obcy i błądzący wokół siebie na oślep. Jeden tylko mężczyzna z otwartymi oczami, chodzący, a właściwie biegający dużo szybciej od innych i gwałtownie miotający meblami, usiłuje pomoc innym dotrzeć do siebie, torując im drogę przez las poprzewracanych w końcu krzeseł. Całość rozgrywa się przy akompaniamencie pięknie melancholijnej muzyki Henry’ego Purcella, w sugestywnej atmosferze snu.

Das Fruehlingsopfer (Święto wiosny) to jeden z wcześniejszych spektakli Piny Bausch. Najczęściej grany i najlepiej przyjmowany przez publiczność, sprawił, że zainteresowanie jej pracą wyszło poza wąskie grono specjalistów. Scenę, zalaną mocnym mlecznobiałym światłem pokrywa niezwykła, gruba warstwa ciemnobrunatnego torfu, co z założenia przekreśla lekkość czy zwiewność ruchu. Każdy manewr tancerzy pozostawia ślady na ziemi i coraz więcej zabrudzeń na ich półnagich ciałach. Scena powoli przeistacza się w archaiczną scenę – pole walki płci. W końcu w rytualnej ofierze zostaje złożona młoda, filigranowo drobniutka kobieta. Rytmiczna muzyka Igora Strawińskiego potęguje pełen przemocy grupowy dynamizm, zmysłowy i pełen pasji, który stopniowo tłamsi i zagłusza wszelkie indywidualne odruchy. W 1984 roku na festiwalu Olympic Arts w Los Angeles jeden z krytyków trafnie nazwał ten dramatyczny teatr Piny Bausch „pornografią bólu” (pornography of pain). Wśród 36 tancerzy płci obojga, wykonanych ze sprężyn obciągniętych cielistym kauczukiem, bodaj najmniej jest Niemców, a najwięcej – wnosząc to z wyglądu i nazwisk – Chińczyków i Latynosów, co robi wrażenie spotkania z absolutną czołówką światowej sztuki tańca, a może jeszcze bardziej z wirtuozami tanecznego rzemiosła.

Vollmond (Pełnia) to monumentalny spektakl, początkowo pogodny i harmonijny, który eskaluje pod koniec w dzikie i nieokiełznane miotanie się po scenie dwanaściorga tancerzy (6:6) w coraz większej ilości wody. Charakter tego przedstawienia jest określony przez znakomitą, tętniącą ekspresją muzykę oraz olśniewającą scenografię stworzoną przez Petera Pabsta, jednego z najstarszych i najbliższych współpracowników Piny. Nad sceną dominuje olbrzymia, grafitowo połyskująca skała na tle matowo czarnych kotar oraz rów z wodą przecinający deski jak połyskująca kryształowo rzeka. Tancerze, zdani na łaskę deszczu, który leje się na scenę strugami, i huraganu, poruszają się w księżycowo srebrzystej, drżącej wodą i mgłą poświacie, desperacko poszukując miłości. Również tutaj walka, czy może raczej wojna płci jest głównym ogniwem wszelkich relacji. Jak we wszystkich nowszych spektaklach Piny Bausch są tu również sytuacje lekkie i pełne humoru, ale więcej takich, które przejmują trwogą i grozą, są emocjonalnie nabrzmiałe i pełne. Sama artystka zwykła była bowiem mówić: „Mniej interesuje mnie to, jak się ludzie poruszają, niż to, co ich porusza”.    

Towarzyszący spektaklom pełnometrażowy film tańca „Pina”, wykonany w technice 3D jest hołdem złożonym wielkiej choreografce przez Wima Wendersa, którego znamy najbardziej z reżyserii kultowego filmu „Buena Vista Social Club”. Tu reżyser zaprosił nas do udziału w zmysłowej ekspedycji w głąb nieznanego wymiaru: na sceny legendarnego teatru i wraz z tancerzami na zewnątrz, na ulice i w okolice Wuppertalu, który przez ponad 35 lat był dla Piny domem i miejscem pracy twórczej. Idea stworzenia wspólnego filmu tańca towarzyszyła Wimowi i Pinie przez ponad 20 lat ich przyjaźni. „Chodziła za nimi” dopóki nie dała się zrealizować dzięki najnowszym możliwościom cyfrowej technologii 3D. Dopiero dzięki niej wymiar przestrzenności świata, światła, ruchu i tańca stał się dla filmu tworzywem, które widz może odkrywać za pomocą własnych zmysłów. Jest to silne i niezwykłe przeżycie.

Pina wymyśliła w swym teatrze zupełnie nowy gatunek sztuki, ale przecież go nie wyczerpała. Zmarła nieoczekiwanie w Wuppertalu 30 czerwca 2009 roku w wieku 68 lat na nieustaloną, ale bardzo gwałtowną formę raka, zaledwie 5 dni po diagnozie. Jej dzieło, tak nagle przerwane, dokańcza się wciąż i wypełnia na scenie. Dobrze, że także na świetnej scenie Teatru Wielkiego w Warszawie, który przeżywa obecnie swoje bodaj najlepsze dotąd, prawdziwie złote lata.   (BJ)

 

0

Bogus

Dzielic sie wiedza, zarazac ciekawoscia.

452 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758