Co na to prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku, pan R. Milewski?
Podczas dyskusji o legalizacji narkotyków do celów leczniczych, prof. Mariusz Jędrzejko zarzucił telewizyjnej prezenterce Agnieszce Szulim, że chwilę wcześniej – poza wizją – wyjawiła mu, iż od 15 lat pali marihuanę. „Nie ja byłam przedmiotem rozmowy, dlatego nie należy wyciągać z niej wniosków na temat mojego życia osobistego” – skomentowała prowadząca program rewelacje profesora, jednak spotkały ją kłopoty zawodowe.
Można zadać pytanie – czy prywatne rozmowy (poza programem) można ujawniać milionom telewidzów? Co na to etyka? Czy profesor powinien mieć proces za ujawnienie poufnych danych? A może wszystkie rewelacje, które poznamy podczas szczerych rozmów z podpytywanymi obywatelami, którzy nie spodziewają po nas takich nieetycznych zachowań, mogą być jednak upowszechniane w ramach walki z hipokryzją?
No, ale co sądzić o pisarce MCh., która na publicznym forum zamieszczała pikantne żarciki, w tym antygejowskie i seksistowski oraz pomówiła jednego z użytkowników, że ma dwa dodatkowe konta a także sfałszowała jego podpis? Kiedy opisano jej wyczyny, to wypisała się z portalu i zażądała skasowania paru artykułów na jej temat, w których wszak nie było jej danych osobowych.
Ponieważ nie wykasowano ich, to udała się do swojego prawnika, na komendę policji oraz do dwóch sądów, aby walczyć o swoje dobre imię, o którym sama parę razy zapomniała podczas swoich pikantnych produkcji na portalu NaszaKlasa, które obejrzeć można do dzisiaj.
Sędzia uznał, że żarciki były zwyczajne i że omówiono je oraz inne teksty bez jej zgody. Jeden z zarzutów to zbytnie… skrócenie tych żałosnych dowcipów – czyż to nie geniusz na właściwym stanowisku? Z jednej strony zarzuca brak zgody na cytaty, z drugiej zaś zbytnie ich skracanie. A ponieważ uznał, że użytkownik miał jednak lewe konto, z którego obrażał pisarkę, przeto stwierdził, że pisarka nie sfałszowała podpisu, lecz jedynie się „omyliła”. Czyż sędzia nie zasłużył na „Malinowy Laur” w swej branży za wyrok i uzasadnienie?
Profesor stwierdził, że jest zszokowany atakiem na swoją osobę. Jego zdaniem, w całym incydencie nie chodzi tylko o marihuanę, ale o kwestię uczciwości. To, czy Szulim pali, czy nie, jest osobistą kwestią jej sumienia i zdrowia, natomiast gość programu nie rozumie, jak osoba publiczna, która wpływa na opinię ludzi, w tym szczególnie młodych osób, może być człowiekiem o dwóch twarzach.
Pisarka doktoryzuje się na UG i wypowiadała się w sposób niegodny absolwentki i doktorantki tej uczelni – szydziła z przysięgi studenckiej oraz kokietowała młodzież wpisującą wulgarne dowcipy, że woli raczej z nią dyskutować, niż z osobą, która zwalczała nieregulaminowe wpisy. Również nie można zrozumieć owej dwulicowości (hipokryzji) – naśmiewanie się z odmienności seksualnej i prowadzenie wykładów, czyli kształtowanie charakterów na uczelni. Czy władze uczelni mają świadomość, kto się doktoryzuje? Czy rodzice wiedzą, kto prowadzi wykłady? A znają postawę tej osoby z portalu NK i co sądzą na ten temat? A jak oceniają wypowiedzi na temat przysięgi studenckiej albo nagłe wypisanie z portalu? Czy wiedzą, że pomówiła niewinnego człowieka i sfałszowała jego podpis a do tego przedstawia sprefabrykowany kuriozalny dowód na swoje racje? I co sądzić o sądowej walce tej pani o swoją godność?
Można przejrzeć jej teksty i należy skonstatować, że to nie ktoś ją podał do Temidy za to czy tamto, kierując się takimi albo innymi przesłankami, ale to ona sama udała się do sądów, aby domagać się sprawiedliwości opartej na chłamuszkowych zasadach. W sądowym piśmie podkreślała, że jest osobą publiczną, że godność człowieka jest wielkim dobrem i że krytyka może jej zaszkodzić w karierze, zatem dlaczego taka osoba publiczna w ten sposób się zachowuje, dlaczego depcze godność innego człowieka i uważa, że jego cześć jest mniej warta od jej czci (jednak hipokryzja!) i dlaczego nie dba o swoją karierę, wpisując swoje żenujące żarciki pośród całkowicie wulgarnych, nie krytykując przy tym menelowatych użytkowników?
Dziennikarze przeglądają stenogramy z podsłuchów CBA, które zgromadzone zostały w sprawie byłej posłanki. Ich zawartość momentami zaskakuje i nie dziwota, że serwują tytuły typu „Szokujące i wulgarne nagrania rozmów Sawickiej”, zaś publicyści podkreślają, że „padają słowa znieważające, ale także wulgarne”. Sąd uznał tę panią za winną płatnej protekcji, żądania i przyjęcia łapówki i skazał na 3 lata kary pozbawienia wolności.
Jak to jest w Polsce? Można ujawniać przed kamerami tajemnice wyznane nieco wcześniej w ramach ustalania ram dyskusji? Można pisać o matce Madzi, Katarzynie W. (niektóre media podają pełne dane i zamieszczają wizerunek), opisując jej nocne zmagania przy klubowej rurze? Można pisać o byłej posłance bez jej zgody? A może nie wolno omawiać tekstów umieszczanych w internecie przez rozmaitych – mniej lub bardziej wrażliwych – autorów, choćby przewrażliwionej pisarki?
Okazuje się, że o posłance może pisać każdy i to bez jej zgody, natomiast nikt nie może napisać o pisarce – „Szokujące i wulgarnawe żarciki pisarki MCh.”, bowiem jakiś sędzia uważa, że nie można? A czymże te panie się różnią? Kimże jest ten sędzia, że może zakazać dziennikarzowi opisywania odkrytego skandalu, w szczególności fałszerstwa? Czyżby nie znał prawa prasowego? Obie coś napisały lub powiedziały i obie mogą być omówione w mediach. Mało tego – pierwsza została podsłuchana, druga dobrowolnie zamieściła swawolne teksty na portalu. Wywołała śmiech u swoich kolegów dowcipasów, żartując z dziwek, suk i pedałów, jednak powinna przewidzieć, że ktoś z uczelni, z wydawców książek albo z rodziców przypadkowo natknie się na jej twórczość i co wówczas? Nie pomyślała? Czy oglądała jakikolwiek interwencyjny program, a jednak jej czujność została uśpiona? A kiedy jej sprawą zajął się dziennikarz AferyPrawa – opisał, skrytykował, obśmiał, to zamiast przełknąć tę żabę, postanowiła walczyć o swoją cześć?! I to po wcześniejszym popełnieniu internetowych przestępstw?! To jakiś niecodzienny popis hipokryzji?!
Niestety, sędzia Midziak popełnił szereg błędów, w tym całkowicie nielogicznie zinterpretował artykuły rzekomo poświęcone pisarce i nakazał zlikwidowanie tekstów z internetu, choć były opracowane rzetelnie i nadal są w ten sposób tworzone.
Gdyby wyrok i uzasadnienie sędziego Sądu Okręgowego w Gdańsku (spr. IC692/09) potraktować z pełną powagą (a przecież każdy wyrok ma służyć nie tyle skazaniu lub uniewinnieniu, lecz przed wszystkim ma być wskazówką dla obywateli – o czym można pisać/mówić w mediach, a o czym nie wolno pod groźbą kary), to należałoby zdjąć z wizji w trybie natychmiastowym wszystkie interwencyjne programy w rodzaju „Uwaga”, czy „Interwencja”, bowiem znakomita większość materiałów tam omawianych zdobyta jest poprzez nagrania dokonane bez wiedzy podsłuchiwanego a ponadto – rewelacje tamże zebrane są upubliczniane bez zgody tych osób. A przecież telestacje mają prawników i doskonale wiedzą, że łamią prawo (jeśli łamią!), przynajmniej prawo pojmowane przez sędziego Midziaka z gdańskiego sądu.
A może to po prostu jedna wielka hipokryzja Temidy? Media podsłuchują i dyskretnie filmują swoje ofiary, cała Polska to widzi, w tym tysiące prawników oraz sędzia Midziak, także sędziowie Sądu Najwyższego, ale nikt nie reaguje, wszyscy uważają, że to normalne metody dziennikarskie, a jak dziennikarz z portalu AferyPrawa bierze się za ciekawy temat (wulgarne żarciki użytkowników, w tym seksistowskie i antygejowskie dowcipy na NK, szyderstwa z przysięgi, pomówienia i fałszerstwo w wykonaniu doktorantki renomowanej uczelni), kiedy to ani nie podsłuchuje, ani potajemnie nie filmuje, jedynie omawia dobrowolnie zamieszczony materiał przez naszą młodzież i pisarkę, to sąd skazuje tego faceta w imieniu III RP. To jest dopiero hipokryzja i to usankcjonowana przez Państwo! I pisarka, która podnosiła ten temat (a twierdzi, że nie jest hipokrytką) uczestniczy w tym procederze?!
A jednak telestacje nie mają zamiaru ani przepraszać kogokolwiek, ani wypłacać odszkodowań, ani nie ma planów ich zdejmowania z ramówek. Dlaczego?
Ponieważ (szanowna pisarko i szlachetny sędzio!) na tym polega dziennikarska robota, której efektem ma być ujawnienie mniej lub bardziej nikczemnych czynów dokonanych przez osoby podsłuchiwane i filmowane. I do tego nie są potrzebne żadne zgody! Po prostu trzeba być w miarę uczciwym i porządnym człowiekiem. Jeśli major rozbija witryny sklepowe, jeśli biskup nadużywa trunków, jeśli pisarka zamieszcza idiotyczne żarciki, pomawia i fałszuje dane i cała trójka wie, że ktoś to może nagrać, upublicznić i omówić, to o co chodzi? Czego tu nie wolno krytykowi? Kto decyduje, czy dany temat zasługuje na krytykę, czy nie zasługuje? Sędzia gdańskiego sądu ma zatwierdzać plan medialnych krytyk na dany miesiąc?
Sędzia idzie dalej, niż krytyka dziennikarzy śledczych (a jednak żaden sąd im nie przedstawia aktu oskarżenia), bowiem zakazuje omawiania tekstów zamieszczanych w internecie przez rozmaitych użytkowników, którzy z różnych powodów wpisują mniejsze lub większe mądrości/głupoty – w tym treści karalne – na forach, choć ich pozycja zawodowa, niejako zobowiązuje do utrzymania wyższego poziomu dyskusji i argumentacji, nie zaś równania do najniższych instynktów, które biorą górę podczas wulgarnawych dyskusji na wielu forach.
Ponieważ sędzia lansuje oryginalne podejście do zagadnienia „czy można omawiać w internecie wybrane teksty” (w tym „zakaz cytowania bez zgody autora”), to może wypowie się w tej sprawie Sąd Najwyższy, aby wszyscy Polacy posiedli obecnie tajemną wiedzę – czego nie wolno czynić w internecie.
Jeśli SN uzna, że nie miałem prawa omawiać tekstów pisarki, nie miałem prawa nazwać jej żarcików antygejowskimi i seksistowskimi, nie miałem prawa uznać jej uwagi o przysiędze studenckiej za szydzenie z jej strony, nie miałem prawa skrytykować jej za brak reakcji w stosunku do wulgarnej młodzieży, to oczywiście przeproszę tę panią za moje artykuły napisane na początku 2009 roku, czyli przed nadesłaniem przez jej nieprofesjonalnego adwokata, mec. Kolankiewicza, ‘Ostatecznego przedsądowego wezwania’, w którym zażądał 20 tys. złotych zadośćuczynienia, przeprosin i skasowania z internetu moich artykułów na temat swej mandantki, jednak niech wówczas telestacje (gwoli konsekwencji!) również pomału przymierzają się do likwidacji swoich interwencyjnych programów.
Węgierski piłkarski sędzia Viktor Kassai określa swój błąd popełniony podczas meczu Anglia – Ukraina (1:0) mianem „wielkiej pomyłki” i ubolewa, że sytuacji tej nie da się już naprawić. Gdyby bramka została uznana, wówczas reszta meczu mogłaby potoczyć się inaczej, a Ukraini mogliby nawet wygrać i przejść do ćwierćfinału, ale błąd sędziego wyrzucił ich za burtę Euro 2012. Za udział w mistrzostwach Europy ukraińska reprezentacja otrzyma milion europów, ale gdyby bramka została uznana i mecz zakończyłby się nawet remisem, kwota ta byłaby o połowę większa.
Piłkarski sędzia odważnie i niemal niezwłocznie przyznał się do błędu oraz stracił posadę w dalszych polsko-ukraińskich zawodach, choć to nie on był winien, lecz jego bramkowy asystent i oczywiście nie pokryje żadnych strat (w tym finansowych), natomiast gdański togowy (klasyczny) sędzia nie jest równie honorowy, co węgierski – nie reaguje na artykuły na swój temat, nie przeprasza za błędy, nie anuluje idiotycznego wyroku; jego zwierzchnicy także nie mają zamiaru ani odpowiadać za kuriozalnie prowadzony proces, ani za niepoinformowanie wszystkich stron o terminie wydania wyroku oraz o jego zapadnięciu 18 grudnia 2009, przez co uniemożliwiono złożenie apelacji.
Dobrze, że choć istnieje internet i w naszym wolnym kraju można pisać artykuły na temat błędów Temidy i konfabulacji pisarki, ale można sobie wyobrazić czasy, kiedy to sędziowie byli całkowicie poza krytyką – w komunie media były pod kontrolą PZPR i nie mógł ukazać się żaden krytyczny tekst na temat jakiegokolwiek togowego pseudointeligenta, chyba że odpowiadało to linii tej zapomnianej już partii.
W internecie zamieszczono filmik, na którym opiekunka dzieci, 68-letnia Karen Klein, podczas autobusowej wycieczki jest obrzydliwie obrażana przez nastolatków. Tamże zamieszczono przeprosiny Roberta Helma, który jest ojcem jednego z menelowatych gawroszy. Ten pan niemal natychmiast przeprosił, natomiast pisarka od lat nie ma zamiaru przeprosić za sfałszowanie mojego podpisu i za wmawianie wszystkim czytelnikom, że pisywałem jako nieznany mi Kawalec. Ona oraz jej internetowi zwolennicy w sposób ciągły popełniają przestępstwo, polegające na zniesławieniu, czyli ciągle uważają, że Naleziński pisywał na portalu jako inna osoba. Ile lat trzeba czekać na przeprosiny? Ile lat prezes wespół z wiceprezesem Sądu Okręgowego w Gdańsku będą udzielać wyświechtanych odpowiedzi, że wyrok IC692/09 jest prawomocny? Czy owi ludzie, powszechnie uważani za inteligentnych, kiedyś w końcu pojmą, że skoro pisarka dokonała fałszerstwa i pomówienia, zatem to właśnie ona powinna mieć proces osadzony na jej przestępczych działaniach. Co ciekawe – sędzia ponadto błędnie zinterpretował niektóre teksty, np. uznał, że zarzucano pisarce nadużywanie alkoholu, co dowodzi, że ten pan – być może – ma właśnie tego typu kłopoty, skoro nie potrafi czytać logicznie w ojczystym języku tekstów na trunkowe tematy. I tacy ludzie reprezentują polski wymiar sprawiedliwości?!
Może ten cały zespół skonsultuje się ze sobą i podejmie jedynie rozsądną i logiczną decyzję – unieważni ów proces jako przeprowadzony cokolwiek nieprofesjonalnie.
Parę dni temu niejaki Chrisy (przyjaciel pisarki) na łamach portalu EIOBA – w ramach obrony jej bardzo dobrego imienia – po raz kolejny anonimowo zamieścił karalne inwektywy typu „Zrobił pan z pisarki fałszerkę, kłamczuchę, kłamie pan tak podle, że aż trudno uwierzyć, że tak można! Nęka ją pan od przeszło trzech lat” i na dowód, że jestem jednocześnie Kawalcem, załącza link do jakiegoś dziwacznego a spreparowanego dokumentu –
https://docs.google.com/file/d/0B6mEDTBw_SViTFVHN2tVVFhjY1U/edit?pli=1.
Konia z rzędem temu, kto uzna, że to dowód na to, iż wpisywałem teksty na NK jako Kawalec (a ponieważ ten pan istotnie ostro jechał po pisarce, choćby tylko w niearomatycznym żarciku o kutrze, przeto tylko sugerowanie, że jestem owym panem, już jest obrzydliwą insynuacją godną miana przestępstwa). I polska Temida jest gotowa skazać niekaranego polskiego obywatela na podstawie takiego knota?!
Po zabanowaniu owego Chrisy przez admina portalu EIOBA, zmienił on swój nik na Georg i kontynuuje swoje przestępcze działania – „Dowód jest rzetelny, prawdziwy i oparty na zdarzeniu, które miało miejsce podczas pana złośliwych poczynań. Pan to wie, ale jak każdy kto zrobił coś złego pan również się nie przyznaje. Proszę tę wypowiedź również podesłać do prokuratury”. Oczywiście, jeszcze dzisiaj spełnię tę prośbę.
Pani Duphily, amerykańska działaczka społeczna, postanowiła rozprawić się z przeklinającymi. Uważa, że „nikt nie powinien rozmawiać w ten sposób”. Do jej akcji włączyła się policja z Massachusetts, która serwuje mandaty (20 dolarów) za przeklinanie w miejscu publicznym. Szlachetna dama zaczęła od upiększania miasta – ukwiecała zabytki. Potem wpadła na pomysł, aby upiększyć… mowę mieszkańców. Kilkakrotnie rozmawiała z nastoletnimi mięsorzutami. Prosiła, aby przestali, że już wystarczy. Niestety, jej działania nie przynosiły efektów.
Na podobne sugestie i prośby, składane na forum NK również nie było pozytywnego odzewu. Na całego łamano regulamin portalu. Nawet szlachetna i omawiana autorka „Symfonii” nie poparła tego pomysłu; więcej – stwierdziła, że woli jednak rozmawiać z krytykowaną młodzieżą, niż z propagatorem bardziej eleganckiego artykułowania swoich myśli. Sędzia także nie został przekonany, że walka z młodzieżą (nierespektującą regulamin w kwestii wulgaryzmów) o ładniejsze słownictwo ma spore społeczne znaczenie.
No to i mamy teraz poważny problem społeczny – wyrok i uzasadnienie IC692/09 nadaje się do kosza albo pozwany powinien udać się do miejsca odosobnienia, co zresztą sam już sugerował (w ramach zamiany grzywny na dni odsiadki – jeszcze nie uzyskał odpowiedzi w tej materii).
Pewien mieszkaniec założył kamerkę i nagrał kradzież swojego roweru. Filmik jest w internecie i został przekazany policji, która szuka złodziei. Na NK nie trzeba było zakładać kamerek, wystarczyło skopiować zamieszczane teksty, np. pisarki. Po omówieniu jej wyczynów, ta pani udała się do polskiego wymiaru sprawiedliwości, gdzie była aż tak wiarygodna, że ogólnie szanowany sędzia uznał, że to ją pomówiono, choć prawda jest akurat odwrotna, co łatwo sprawdzić u admina NK, który ma wszystkie dane dotyczące logowań (i dziwi się, że nie poproszono o ich udostępnienie!), jednak leniwa Temida wolała szybko oraz tanio zakończyć sprawę i… popełniła pomyłkę sądową. To jakby właściciel roweru został teraz oskarżony przez złodziei, że to on naruszył ich dobre imię…
Pan Sebastian, właściciel skradzionego roweru, napisał „Złodzieje zaczynają rządzić rzeczywistością. Nie powinno mieć miejsca coś takiego”. Można dostrzec, że naśladowcą rowerokradów jest Temida, która również rządzi rzeczywistością – jeśli sędzia powie, że ukradłeś, zabiłeś albo pomówiłeś, to jest to wiążące, a jeśli wyrok zapadnie w sposób podstępny (bez poinformowania o wyroku – uniemożliwiono apelację!), to znaczy, że istotnie ukradłeś, zabiłeś albo pomówiłeś. I jak tu szanować polską Temidę? No cóż, pośród znakomitych sędziów mamy ferajnę amatorskich państwowych urzędasów!
Panie Prezesie Sądu Okręgowego w Gdańsku, przesyłam kolejny artykuł oparty na kuriozalnym, aby nie napisać "idiotycznym" wyroku wydanym w murach Pańskiego szlachetnego gmachu. Czy w końcu ktoś ruszy głową, aby wyjaśnić powody aż takiego spaprania procesu IC692/09?
Mirosław Naleziński, Gdynia