Bez kategorii
Like

Pies

19/01/2012
512 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
no-cover

Wspomnienia o kimś wyjątkowym.

0


    Niedaleko mojego bloku był dom w którym mieszkał mój serdeczny kolega. W korytarzu tego domu urządził sobie lokum pies-niczyj. Było to potężne, czarne psisko, rasy dla mnie niepewnej. Być może wilczur. Charakter miał nieuciążliwy, niepotrzebnie nie szczekał więc i nikt nie miał większych zastrzeżeń do niego. I do tego, że się u nich w domu urządził. Po jakimś czasie ludzie zaczęli nawet zauważać plusy: mniej pijaczków, i niezabrudzony przez nich korytarz. Ponieważ Niczyj był psem ładnym to na samym początku niektórzy chcieli go przygarnąć. Wszelkie próby adopcji kończyły się jednak fiaskiem. Widocznie Niczyj wolał być psem całkowicie niezależnym. Od nikogo. Poza tym o ile potrafił wzbudzić strach u okolicznych meneli to dzieci bardzo go lubiły, a on im się odwdzięczał w tym uczuciu. Ja chociaż kolegę odwiedzałem często to wolałem się od Niczyja trzymać na dystans. Nigdy nie wiadomo co takiemu psu strzeli do głowy. I tak było przez lata, aż do pamiętnego dla mnie wieczoru. A właściwie nocy.

   Wracałem od siostry. Było już bardzo późno. Wkoło cicho, ciemno i mroźno. Byłem już przy swoim bloku gdy zaatakowały mnie psy. Cała banda. Nie wiem skąd się wzięły ale były wobec mnie bardzo agresywne. Wystraszyłem się nie na żarty, a znikąd pomocy. I wtedy pojawił się jak spod ziemi Niczyj. Cicho jak duch. Chwilę patrzył na całe zdarzenie jakby orientując się w sytuacji, po czym zaatakował. Zaskoczone psy nawet się nie broniły i uciekły. Maruderów trochę przetrzepał. Po czym odszedł niespiesznie, jak gdyby nigdy nic, z miejsca zdarzenia. 

   Z początku wszystko wyglądało po staremu. Ale takim już nie było.  Niczyj jakby nieformalnie wybrał sobie mnie za opiekuna. Do tej pory sam chodziłem na wieczorne spacery nad rzekę. Teraz to się zmieniło. Gdy tylko wychodziłem, podnosił się też potężny cień i towarzyszył mi do końca spaceru. Co prawda po ciemku go nie widziałem. Ale czułem jego obecność i słyszałem. Bo hałasował niemiłosiernie. Następnie rozstawaliśmy się: on wracał do siebie, a ja do siebie.

   I tak trwała nasza przyjaźń następnych parę lat. On mi się zbytnio nie narzucał, ani ja jemu. Czasami przychodził pod drzwi mojego mieszkania i delikatnie drapał w nie pazurami. Otwierałem i dawałem mu jedzenie. Do środka nie wchodził. Oprócz pierwszego razu. Był jakby nieco zakłopotany tą całą sytuacją. Poza tym bardzo niezgrabny: mieszkanie niewielkie, a pies tak. Jakby się nie obrócił to coś zwalił, potłukł albo poprzestawiał. Sytuacja trochę niezręczna zarówno dla gościa jak i dla gospodarza. Więcej nie chciał wejść.

   Wszystko było w najlepszym porządku aż do tego feralnego dnia. Byłem czymś bardzo zajęty gdy usłyszałem skrobanie. Niczyj! Nie mógł sobie wybrać gorszego momentu do wizyty. Na chwilę oderwałem się od tak pochłaniającej mnie czynności. Otworzyłem na sekundę drzwi i szybko rzuciłem: 

 – Niczyj, nie teraz. 

   I zamknąłem drzwi. Zdążyłem jeszcze tylko zauważyć jego zaskoczoną i nieszczęśliwą mordkę. 

   To zdarzenie zakończyło naszą przyjaźń. To znaczy ja bardzo chciałem, ale Niczyj już nie. Nic nie pomogło: ani czułe słówka , ani wyjątkowo dobre jedzenie. Niczyj mnie ignorował i traktował jak powietrze. Skończyły się też wspólne spacery. Na zawsze. Wyjechałem z B. Pochłonęły mnie inne sprawy. Jednak o Niczyju nigdy nie zapomniałem. Może ja dla niego przestałem być przyjacielem, ale on dla mnie nigdy. Nie mam pojęcia jak się dalej potoczyły jego losy. Mam nadzieję, że dobrze. I, że jest w pieskowym raju. Bo był dobrym psem. I przyjacielem.

0

Mefi100

275 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758