Najnowszy epizod tej katastrofy stanowi ukłon Franciszka w stronę antykoncepcji ze względów eugenicznych oraz innych “zagrożeń” w trakcie kolejnego wywiadu udzielonego na pokładzie samolotu. Jak wszyscy zdążyliśmy się już przekonać, skłonność “ludowego papieża” do dostosowywania się do oczekiwań tłumów uczyniła z niego prawdziwą religijną maskotkę Nowego Porządku Światowego. […] Jego pontyfikat jest zasadniczo pontyfikatem liberalnego jezuity z lat 70. XX wieku, który znalazł się na zapewniającym mu najliczniejsze możliwe audytorium stanowisku, odmówił jednak zrewidowania swych poglądów pod wpływem łaski przypisanej do urzędu papieskiego: “Jorge, nie zmieniaj się, pozostań sobą, ponieważ zmiana w twoim wieku byłaby czymś śmiesznym”.
Cóż mogłoby bardziej uwydatniać demotyczny charakter tego pontyfikatu, niż uporczywe odnawianie przez papieża Bergoglio jego paszportu pod swym dawnym nazwiskiem? Dla Franciszka imię papieskie zdaje się jedynie pseudonimem Jorge Bergoglio, gdy wykonuje on władzę papieską dla realizacji własnych celów. Fakt tak błahy, jak wybór na Wikariusza Chrystusa, nigdy nie mógłby skłonić go do tego, by przestał być wiemy samemu sobie. A tłumy reagują na to entuzjazmem!
Jednakże my, katolicy, którzy dobrze znamy prawdy naszej wiary, wiemy dobrze, jakie stanowisko zająć musimy względem pierwszego w historii programowo demotycznego papieża: musimy publicznie piętnować jego błędy, modląc się równocześnie za niego – i wystrzegać się popadnięcia w skrajność, twierdząc, iż utracił on urząd wskutek formalnej herezji. Wiemy, że nie jest on pierwszym papieżem szerzącym błędy, prowokującym żywiołowy publiczny sprzeciw, ani też pierwszym oskarżanym o herezję – a jednak pozostającym w dalszym ciągu w oczach Kościoła prawdziwym papieżem. Franciszek wyniósł jedynie na całkowicie nowy poziom owe ekscesy papieży, którzy pozostawali na swym urzędzie pomimo naruszania integralności doktrynalnej. […] Pontyfikat jego będzie podręcznikowym przykładem granic charyzmatu nieomylności zdefiniowanej przez I Sobór Watykański, o ile tylko znajdzie się w przyszłości jakiś historyk, który opisze historię kryzysu w Kościele z okresu ostatnich 50 lat.
Podczas jednak gdy my – dorośli – możemy patrzeć na katastrofę, jaką stanowi ten pontyfikat z perspektywy historycznej, co chroni nas przed popadnięciem w rozpacz, w całkowicie innej sytuacji znajdują się dzieci, które obecny papież nieustannie gorszy. Weźmy na przykład tego pobożnego ministranta, którego złożone dłonie rozwarł Franciszek przed kamerami, pytając go z drwiną: “Czy masz związane ręce? Wyglądają jak sklejone”.
To samo dotyczy odpowiedzi dawanych przez Franciszka dzieciom zwracającym się do niego z pytaniami w kwestiach duchowych, które łatwo mogłyby podkopać ich wiarę, o ile nie zostałyby natychmiast skorygowane przez rodziców lub kogoś innego – zapobiegając nieodwracalnym szkodom. Można odnieść wrażenie, że swą posługę względem dzieci postrzega on jako polegającą głównie na przytulaniu, całowaniu i trzymaniu za rękę tylu z nich, ilu tylko zdoła – jak gdyby tego właśnie potrzebowały od papieża pozwalając sobie równocześnie na bardzo szkodliwe rady duchowe. I tak zwracając się do grupy ciężko chorych dzieci powiedział, że nie zna odpowiedzi na pytanie, dlaczego dzieci cierpią ani dlaczego Chrystus został ukrzyżowany, że Maryja czuła się oszukana i zdradzona patrząc na Mękę swego Syna, i że dzieci nie powinny obawiać się czynić Bogu wyrzutów z powodu swych cierpień. Oto dokładny cytat:
“Dlaczego dzieci cierpią? Nie ma na to odpowiedzi. Również to jest tajemnicą. Zwracam się po prostu do Boga i pytam: «Ale dlaczego?». A patrząc na krzyż: «Dlaczego wisi na nim Twój Syn? Dlaczego?». Jest to tajemnica Krzyża.
Często myślę o tym, jak zachowała się Matka Boża, kiedy przekazano Jej martwe ciało Syna, pokryte ranami, brudne i zakrwawione. Co wówczas uczyniła? Czy zabrała je? Nie, tuliła je w swych ramionach. Również Ona nie rozumiała. Albowiem w chwili tej przypomniała sobie to, co powiedział Jej anioł: «Będzie On królem, będzie wielki, będzie prorokiem…» – i w głębi serca, trzymając w ramionach to poranione ciało, ciało, które wycierpiało tyle przed śmiercią, pragnęła z pewnością powiedzieć aniołowi: «Kłamca ! Zostałam oszukana». Również Ona nie znała odpowiedzi…
Nie bójcie się pytać, a nawet czynić Panu wyrzutów. «Dlaczego?». Być może nie otrzymacie żadnej odpowiedzi, jednak Jego ojcowskie spojrzenie da wam siłę do wytrwania… Nie bójcie się pytać Boga z wyrzutem: «Dlaczego?», abyście miały zawsze serca otwarte na przyjęcie Jego ojcowskiego spojrzenia. Jedyną odpowiedzią, jaką mógłby On wam dać, to: «Mój Syn również cierpiab). Oto jest odpowiedź. Najważniejsze jest owo spojrzenie. I w tym jest źródło waszej siły: w pełnym miłości spojrzeniu Ojca”.
Porównajmy te jezuickie majaczenia o nierozumiejącej niczego Maryi z nauczaniem Jana Pawła II, przedstawionym w encyklice Redemptoris Mater:
“Wtedy też usłyszała: «Będzie On wielki […) Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie […) panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca» (lk 1, 32-33).
A oto, stojąc u stóp krzyża, Maryja jest świadkiem całkowitego, po ludzku biorąc, zaprzeczenia tych słów. Jej Syn kona na tym drzewie jako skazaniec. «Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści […) wzgardzony tak, iż miano Go za nic […] zdruzgotany» (por. Iz 53, 3-5). Jakże wielkie, jak heroiczne jest wówczas posłuszeństwo wiary, które Maryja okazuje wobec «niezbadanych wyroków» Boga! […) Przez tę wiarę Maryja jest doskonale zjednoczona z Chrystusem w Jego wyniszczeniu. […) Jest to chyba najgłębsza w dziejach człowieka «kenoza» wiary. Przez wiarę Matka uczestniczy w śmierci Syna – a jest to śmierć odkupieńcza”.
Wydaje się czymś niewiarygodnym, aby Franciszek mógł powiedzieć coś takiego chorym i umierającym dzieciom, oferując im jedynie mglistą wzmiankę o “ojcowskim spojrzeniu” i zapewnieniu Boga:
“Mój Syn również cierpiał“, jak gdyby dzieci musiały cierpieć jedynie dlatego, iż cierpiał Chrystus – niejako w odwecie za Jego mękę. Najwyraźniej “ludowy papież” nie chciał urazić ludzi, przypominając im o odkupieńczej mocy cierpienia postrzeganego w perspektywie wieczności, ani prawdy, iż “cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić” (Rz 8, 18). Ludzie nie chcą już bowiem słuchać takich rzeczy. Chcą słyszeć, że mają prawo “czynić Bogu wyrzuty” z powodu doświadczanych cierpień, oburzać się na nie – jak to rzekomo czyniła Maryja u stóp krzyża. Chcą myśleć, że Bóg mógłby potraktować ich lepiej i że niezgłębione wyroki Jego Opatrzności niekoniecznie muszą być słuszne.
Temat rzekomego “braku odpowiedzi” na pytanie o sens cierpień dzieci pojawia się również w najnowszej populistycznej inicjatywie Franciszka – książce zatytułowanej Drogi Papieżu Franciszku! Dzieci piszą listy, papież Franciszek odpowiada. Większość zawartych w tych odpowiedziach rad jest całkowicie rozumnych, jednakże jak to się stało już normą podczas obecnego pontyfikatu – można wśród nich napotkać również gorzkie pigułki. Przykładowo na pytanie: “Gdybyś mógł zdziałać jeden cud, co byś wybrał?” Franciszek daje odpowiedź, jaka z całą pewnością nie wyszłaby spod pióra żadnego z jego poprzedników:
“Uzdrowiłbym dzieci. Nigdy nie byłem w stanie zrozumieć, dlaczego dzieci cierpią. Jest to dla mnie tajemnica. Nie znam wyjaśnienia. Sam zadaję sobie to pytanie i modlę się o odpowiedź. Moje serce pyta: dlaczego dzieci cierpią? Jezus płakał, rozumiał więc nasze tragedie. Próbuję to pojąć. Tak, gdybym mógł dokonać cudu, uzdrowiłbym każde chore dziecko […] Moją odpowiedzią na cierpienia dzieci jest milczenie – czy też być może słowo, które rodzi się z moich łez. Nie boję się płakać. Wy też nie powinnyście”.
Zaprawdę, taką samą “radę duchową” mogłaby dać temu biednemu dziecku Oprah Winfrey. Nie wspominając ani słowem o Bożej Opatrzności ani o wiecznym szczęściu, które czeka zbawionych, Franciszek ogranicza się do zdumiewającego stwierdzenia, że nawet Bóg Wcielony płacze nad cierpieniami dzieci, na które sam przyzwala, podczas gdy on – Franciszek – bezzwłocznie by je uzdrowił. Tak, Franciszek natychmiast położyłby kres “niedopuszczalnej” sytuacji, na którą Bóg zezwolił wskutek upadku pierwszych rodziców, uzdrawiając wszystkie chore dzieci niezależnie od nieprzewidywalnych konsekwencji tego aktu dla ich doczesnego i wiecznego dobra. Dlaczego jednak w takiej sytuacji nie naprawić wszystkich niezliczonych “pomyłek” Bożej Opatrzności – kładąc kres wszelkiemu cierpieniu?
Jeśli Franciszek nie potrafi zrozumieć cierpienia dzieci, jak może zrozumieć cierpienie kogokolwiek, a tym bardziej cierpienia Chrystusa? Czy nigdy nie pomyślał o możliwości, że śmierć w dzieciństwie może być bramą do wiecznego szczęścia, w przeciwieństwie do życia w pełni zdrowia, ale zakończonego bez pokuty, czego skutkiem byłoby wieczne potępienie, a w najlepszym razie cierpienia czyśćca – znacznie gorsze niż jakakolwiek doczesna choroba? Kim jest Franciszek, aby kwestionować niezgłębione wyroki Bożej Opatrzności odnośnie doczesnych cierpień i mówić dzieciom, że chciałby, aby wszystkie one ustały? Jaki pożytek z papieża, który nie zna odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie cierpią, choć Magisterium Kościoła zawsze odpowiedź tę katolikom oferowało łagodząc ich ból i napełniając nadzieją?
Jednakże w czasach “milczącej apostazji”, o której mówił pod koniec swego życia Jan Paweł II, ludzie pragną właśnie papieża, który okazywałby im współczucie wobec niewytłumaczalnych wyroków Bożej Opatrzności, papieża, który gdyby tylko mógł, uczynił by świat lepszym niż sam Bóg, papieża, który nie chce uznać roli cierpienia w ekonomii zbawienia ani nauczania św. Pawła o prawdziwej proporcji doczesnych cierpień do przyszłej chwały, papieża, który skupia się raczej na “cierpieniach tego czasu” niż na nadziei życia wiecznego, czyniącej doczesne utrapienia łatwiejszymi do zniesienia i zarazem zrozumiałymi, postrzeganymi jako oczyszczające przejście do wieczności, którego doświadczyć musi każdy z nas, aby wiernie naśladować przykład Chrystusa.
W tej samej książce znaleźć można również inną gorszącą odpowiedź Franciszka, tym razem na pytanie pewnego dziewięcioletniego chłopca, dopytującego się, czy także on był kiedyś ministrantem:
“Drogi Allesio, tak, byłem ministrantem. A ty? jakie funkcje pełnisz? Dziś jest to łatwiejsze. Być może wiesz, że w czasach, gdy byłem dzieckiem, Msza była sprawowana inaczej niż obecnie. Ksiądz był zwrócony do ołtarza, który znajdował się przy samej ścianie, a nie do ludzi. Również księga, z której odprawiał Mszę, mszał, była umieszczona po prawej stronie ołtarza. Jednak przed czytaniem Ewangelii zawsze trzeba było ją przenieść na lewą stronę. Na tym właśnie polegała moja rola: przenosiłem ją ze strony prawej na lewą. Było to naprawdę męczące! Księga była ciężka i wkładałem w to wszystkie swe siły, byłem jednak dość słaby – i pewnego razu podniosłem ją i upuściłem, tak, że ksiądz musiał mi pomóc. I…] Msza nie była wówczas odprawiana po włosku. Ksiądz mówił, ja jednak niczego nie rozumiałem, podobnie jak moi przyjaciele. Tak więc dla zabawy przedrzeźnialiśmy księdza, przekręcając nieco słowa, by stworzyć z nich zabawnie brzmiące zdania po hiszpańsku. Nieźle się bawiliśmy i naprawdę lubiliśmy służyć do Mszy”.
Takiej właśnie odpowiedzi można się było spodziewać po “ludowym papieżu”: kpin z tradycyjnej Mszy oraz odprawiającego ją kapłana. […]
Christopher A. Ferrara