Komentarze dnia
Like

Pierwszy demotyczny papież gorszy maluczkich

20/07/2016
612 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
Pierwszy demotyczny papież gorszy maluczkich

Pochodzące od greckiego demos (oznaczającego ‘lud’) słowo “demotyczny” jest tłumaczone przez współczesne słowniki jako zwyczajny, pospolity, familiarny, kolokwialny, demagogiczny. Franciszek jest pierwszym programowo demotycznym papieżem w historii Kościoła. To właśnie dzięki pozowaniu na “papieża lu­dowego” był w stanie zdobyć tak ogromną popularność w świecie, który nie przestaje rozpływać się w zachwytach nad jego “niekon­wencjonalnym” zachowaniem. Świat kocha “ludowego papieża“, albowiem mówi on to, co ludzie chcą usłyszeć, zamiast powta­rzać kierowane zawsze przez Kościół wezwanie do podniesienia się człowieka ze swej upadłej kondycji poprzez współpracę z ła­ską uświęcającą oraz przypominać o konieczności podporządko­wania praw państwowych prawu Ewangelii i społecznemu pano­waniu Chrystusa. Uczniowie, którzy opuścili Zbawiciela po tym, jak objawił im znaczenie Świętej Eucharystii, mówili: “Twarda jest ta mowa, któż jej może słuchać?”. Jednakże za każdym razem, gdy głos zabiera Franciszek, świat rozpływa się w zachwytach: “Mowa ta jest łatwa, któż może ją odrzucić?”.

0


Najnowszy epizod tej katastrofy stanowi ukłon Franciszka w stronę antykoncepcji ze względów eugenicznych oraz innych “zagrożeń” w trakcie kolejnego wywiadu udzielonego na pokła­dzie samolotu. Jak wszyscy zdążyliśmy się już przekonać, skłonność “ludowego papieża” do dostosowywania się do oczekiwań tłumów uczyniła z niego prawdziwą religijną maskotkę Nowego Porządku Światowego. […] Jego pontyfikat jest zasadniczo pontyfikatem libe­ralnego jezuity z lat 70. XX wieku, który znalazł się na zapewniają­cym mu najliczniejsze możliwe audytorium stanowisku, odmówił jednak zrewidowania swych poglądów pod wpływem łaski przy­pisanej do urzędu papieskiego: “Jorge, nie zmieniaj się, pozostań sobą, ponieważ zmiana w twoim wieku byłaby czymś śmiesznym”.

Cóż mogłoby bardziej uwydatniać demotyczny charakter tego pontyfikatu, niż uporczywe odnawianie przez papieża Bergoglio jego paszportu pod swym dawnym nazwiskiem? Dla Franciszka imię papieskie zdaje się jedynie pseudonimem Jorge Bergoglio, gdy wykonuje on władzę papieską dla realizacji własnych celów. Fakt tak błahy, jak wybór na Wikariusza Chrystusa, nigdy nie mógłby skłonić go do tego, by przestał być wiemy samemu sobie. A tłumy reagują na to entuzjazmem!

Jednakże my, katolicy, którzy dobrze znamy prawdy naszej wiary, wiemy dobrze, jakie stanowisko zająć musimy względem pierwsze­go w historii programowo demotycznego papieża: musimy publicz­nie piętnować jego błędy, modląc się równocześnie za niego – i wy­strzegać się popadnięcia w skrajność, twierdząc, iż utracił on urząd wskutek formalnej herezji. Wiemy, że nie jest on pierwszym papieżem szerzącym błędy, prowokującym żywiołowy publiczny sprzeciw, ani też pierwszym oskarżanym o herezję – a jednak pozostającym w dal­szym ciągu w oczach Kościoła prawdziwym papieżem. Franciszek wy­niósł jedynie na całkowicie nowy poziom owe ekscesy papieży, któ­rzy pozostawali na swym urzędzie pomimo naruszania integralności doktrynalnej. […] Pontyfikat jego będzie podręcznikowym przykła­dem granic charyzmatu nieomylności zdefiniowanej przez I Sobór Watykański, o ile tylko znajdzie się w przyszłości jakiś historyk, który opisze historię kryzysu w Kościele z okresu ostatnich 50 lat.

Podczas jednak gdy my – dorośli – możemy patrzeć na kata­strofę, jaką stanowi ten pontyfikat z perspektywy historycznej, co chroni nas przed popadnięciem w rozpacz, w całkowicie innej sy­tuacji znajdują się dzieci, które obecny papież nieustannie gorszy. Weźmy na przykład tego pobożnego ministranta, którego złożo­ne dłonie rozwarł Franciszek przed kamerami, pytając go z drwi­ną: “Czy masz związane ręce? Wyglądają jak sklejone”.

To samo dotyczy odpowiedzi dawanych przez Franciszka dzie­ciom zwracającym się do niego z pytaniami w kwestiach ducho­wych, które łatwo mogłyby podkopać ich wiarę, o ile nie zostałyby natychmiast skorygowane przez rodziców lub kogoś innego – za­pobiegając nieodwracalnym szkodom. Można odnieść wrażenie, że swą posługę względem dzieci postrzega on jako polegającą głów­nie na przytulaniu, całowaniu i trzymaniu za rękę tylu z nich, ilu tylko zdoła – jak gdyby tego właśnie potrzebowały od papieża ­pozwalając sobie równocześnie na bardzo szkodliwe rady ducho­we. I tak zwracając się do grupy ciężko chorych dzieci powiedział, że nie zna odpowiedzi na pytanie, dlaczego dzieci cierpią ani dla­czego Chrystus został ukrzyżowany, że Maryja czuła się oszukana i zdradzona patrząc na Mękę swego Syna, i że dzieci nie powinny obawiać się czynić Bogu wyrzutów z powodu swych cierpień. Oto dokładny cytat:

Dlaczego dzieci cierpią? Nie ma na to odpowiedzi. Również to jest tajemnicą. Zwracam się po prostu do Boga i pytam: «Ale dlaczego?». A patrząc na krzyż: «Dlaczego wisi na nim Twój Syn? Dlaczego?». Jest to tajemnica Krzyża.

Często myślę o tym, jak zachowała się Matka Boża, kiedy przeka­zano Jej martwe ciało Syna, pokryte ranami, brudne i zakrwawione. Co wówczas uczyniła? Czy zabrała je? Nie, tuliła je w swych ramio­nach. Również Ona nie rozumiała. Albowiem w chwili tej przypo­mniała sobie to, co powiedział Jej anioł: «Będzie On królem, będzie wielki, będzie prorokiem…» – i w głębi serca, trzymając w ramio­nach to poranione ciało, ciało, które wycierpiało tyle przed śmier­cią, pragnęła z pewnością powiedzieć aniołowi: «Kłamca ! Zostałam oszukana». Również Ona nie znała odpowiedzi…

Nie bójcie się pytać, a nawet czynić Panu wyrzutów. «Dlaczego?». Być może nie otrzymacie żadnej odpowiedzi, jednak Jego ojcow­skie spojrzenie da wam siłę do wytrwania… Nie bójcie się pytać Boga z wyrzutem: «Dlaczego?», abyście miały zawsze serca otwar­te na przyjęcie Jego ojcowskiego spojrzenia. Jedyną odpowiedzią, jaką mógłby On wam dać, to: «Mój Syn również cierpiab). Oto jest odpowiedź. Najważniejsze jest owo spojrzenie. I w tym jest źródło waszej siły: w pełnym miłości spojrzeniu Ojca”.

Porównajmy te jezuickie majaczenia o nierozumiejącej nicze­go Maryi z nauczaniem Jana Pawła II, przedstawionym w encykli­ce Redemptoris Mater:

“Wtedy też usłyszała: «Będzie On wielki […) Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie […) panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca» (lk 1, 32-33).

A oto, stojąc u stóp krzyża, Maryja jest świadkiem całkowitego, po ludzku biorąc, zaprzeczenia tych słów. Jej Syn kona na tym drze­wie jako skazaniec. «Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści […) wzgardzony tak, iż miano Go za nic […] zdruzgotany» (por. Iz 53, 3-5). Jakże wielkie, jak heroiczne jest wówczas posłu­szeństwo wiary, które Maryja okazuje wobec «niezbadanych wyro­ków» Boga! […) Przez tę wiarę Maryja jest doskonale zjednoczona z Chrystusem w Jego wyniszczeniu. […) Jest to chyba najgłębsza w dziejach człowieka «kenoza» wiary. Przez wiarę Matka uczestni­czy w śmierci Syna – a jest to śmierć odkupieńcza”.

Wydaje się czymś niewiarygodnym, aby Franciszek mógł powie­dzieć coś takiego chorym i umierającym dzieciom, oferując im jedy­nie mglistą wzmiankę o “ojcowskim spojrzeniu” i zapewnieniu Boga:

“Mój Syn również cierpiał“, jak gdyby dzieci musiały cierpieć jedy­nie dlatego, iż cierpiał Chrystus – niejako w odwecie za Jego mękę. Najwyraźniej “ludowy papież” nie chciał urazić ludzi, przypomina­jąc im o odkupieńczej mocy cierpienia postrzeganego w perspek­tywie wieczności, ani prawdy, iż “cierpień teraźniejszych nie moż­na stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić” (Rz 8, 18). Ludzie nie chcą już bowiem słuchać takich rzeczy. Chcą słyszeć, że mają prawo “czynić Bogu wyrzuty” z powodu doświadczanych cier­pień, oburzać się na nie – jak to rzekomo czyniła Maryja u stóp krzy­ża. Chcą myśleć, że Bóg mógłby potraktować ich lepiej i że niezgłę­bione wyroki Jego Opatrzności niekoniecznie muszą być słuszne.

Temat rzekomego “braku odpowiedzi” na pytanie o sens cier­pień dzieci pojawia się również w najnowszej populistycznej inicja­tywie Franciszka – książce zatytułowanej Drogi Papieżu Franciszku! Dzieci piszą listy, papież Franciszek odpowiada. Większość zawartych w tych odpowiedziach rad jest całkowicie rozumnych, jednakże ­jak to się stało już normą podczas obecnego pontyfikatu – można wśród nich napotkać również gorzkie pigułki. Przykładowo na py­tanie: “Gdybyś mógł zdziałać jeden cud, co byś wybrał?” Franciszek daje odpowiedź, jaka z całą pewnością nie wyszłaby spod pióra żad­nego z jego poprzedników:

Uzdrowiłbym dzieci. Nigdy nie byłem w stanie zrozumieć, dla­czego dzieci cierpią. Jest to dla mnie tajemnica. Nie znam wyjaśnie­nia. Sam zadaję sobie to pytanie i modlę się o odpowiedź. Moje ser­ce pyta: dlaczego dzieci cierpią? Jezus płakał, rozumiał więc nasze tragedie. Próbuję to pojąć. Tak, gdybym mógł dokonać cudu, uzdro­wiłbym każde chore dziecko […] Moją odpowiedzią na cierpienia dzieci jest milczenie – czy też być może słowo, które rodzi się z mo­ich łez. Nie boję się płakać. Wy też nie powinnyście”.

Zaprawdę, taką samą “radę duchową” mogłaby dać temu biednemu dziecku Oprah Winfrey. Nie wspominając ani słowem o Bożej Opatrzności ani o wiecznym szczęściu, które czeka zbawio­nych, Franciszek ogranicza się do zdumiewającego stwierdzenia, że nawet Bóg Wcielony płacze nad cierpieniami dzieci, na które sam przyzwala, podczas gdy on – Franciszek – bezzwłocznie by je uzdrowił. Tak, Franciszek natychmiast położyłby kres “niedopusz­czalnej” sytuacji, na którą Bóg zezwolił wskutek upadku pierw­szych rodziców, uzdrawiając wszystkie chore dzieci niezależnie od nieprzewidywalnych konsekwencji tego aktu dla ich doczesnego i wiecznego dobra. Dlaczego jednak w takiej sytuacji nie naprawić wszystkich niezliczonych “pomyłek” Bożej Opatrzności – kładąc kres wszelkiemu cierpieniu?

Jeśli Franciszek nie potrafi zrozumieć cierpienia dzieci, jak może zrozumieć cierpienie kogokolwiek, a tym bardziej cierpie­nia Chrystusa? Czy nigdy nie pomyślał o możliwości, że śmierć w dzieciństwie może być bramą do wiecznego szczęścia, w przeci­wieństwie do życia w pełni zdrowia, ale zakończonego bez pokuty, czego skutkiem byłoby wieczne potępienie, a w najlepszym razie cierpienia czyśćca – znacznie gorsze niż jakakolwiek doczesna cho­roba? Kim jest Franciszek, aby kwestionować niezgłębione wyro­ki Bożej Opatrzności odnośnie doczesnych cierpień i mówić dzie­ciom, że chciałby, aby wszystkie one ustały? Jaki pożytek z papieża, który nie zna odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie cierpią, choć Magisterium Kościoła zawsze odpowiedź tę katolikom oferowało­ łagodząc ich ból i napełniając nadzieją?

Jednakże w czasach “milczącej apostazji”, o której mówił pod koniec swego życia Jan Paweł II, ludzie pragną właśnie papieża, któ­ry okazywałby im współczucie wobec niewytłumaczalnych wyro­ków Bożej Opatrzności, papieża, który gdyby tylko mógł, uczynił­ by świat lepszym niż sam Bóg, papieża, który nie chce uznać roli cierpienia w ekonomii zbawienia ani nauczania św. Pawła o praw­dziwej proporcji doczesnych cierpień do przyszłej chwały, papie­ża, który skupia się raczej na “cierpieniach tego czasu” niż na na­dziei życia wiecznego, czyniącej doczesne utrapienia łatwiejszymi do zniesienia i zarazem zrozumiałymi, postrzeganymi jako oczysz­czające przejście do wieczności, którego doświadczyć musi każdy z nas, aby wiernie naśladować przykład Chrystusa.

W tej samej książce znaleźć można również inną gorszącą odpo­wiedź Franciszka, tym razem na pytanie pewnego dziewięcioletnie­go chłopca, dopytującego się, czy także on był kiedyś ministrantem:

“Drogi Allesio, tak, byłem ministrantem. A ty? jakie funkcje peł­nisz? Dziś jest to łatwiejsze. Być może wiesz, że w czasach, gdy byłem dzieckiem, Msza była sprawowana inaczej niż obecnie. Ksiądz był zwrócony do ołtarza, który znajdował się przy samej ścianie, a nie do ludzi. Również księga, z której odprawiał Mszę, mszał, była umiesz­czona po prawej stronie ołtarza. Jednak przed czytaniem Ewangelii zawsze trzeba było ją przenieść na lewą stronę. Na tym właśnie po­legała moja rola: przenosiłem ją ze strony prawej na lewą. Było to naprawdę męczące! Księga była ciężka i wkładałem w to wszyst­kie swe siły, byłem jednak dość słaby – i pewnego razu podniosłem ją i upuściłem, tak, że ksiądz musiał mi pomóc. I…] Msza nie była wówczas odprawiana po włosku. Ksiądz mówił, ja jednak niczego nie rozumiałem, podobnie jak moi przyjaciele. Tak więc dla zaba­wy przedrzeźnialiśmy księdza, przekręcając nieco słowa, by stwo­rzyć z nich zabawnie brzmiące zdania po hiszpańsku. Nieźle się ba­wiliśmy i naprawdę lubiliśmy służyć do Mszy”.

Takiej właśnie odpowiedzi można się było spodziewać po “lu­dowym papieżu”: kpin z tradycyjnej Mszy oraz odprawiającego ją kapłana. […]

Christopher A. Ferrara

0

Wiadomosci 3obieg.pl

Napisz do nas jeśli w Twoim otoczeniu dzieje się coś, co wymaga interwencji dziennikarskiej redakcja@3obieg.pl

1314 publikacje
11 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758