Do dzisiaj żałuję, że nie byłem posiadaczem żadnego z tych najpiękniejszych i najmocniejszych aut przełomu lat 60-70tych, bo mogłem.
Muscle Car. Czyli – samo mięso, bez tłuszczu.
I takie one były.
Do dzisiaj żałuję, że nie byłem posiadaczem żadnego z tych najpiękniejszych i najmocniejszych aut przełomu lat 60-70tych, bo mogłem.
Muscle Car. Czyli – samo mięso, bez tłuszczu.
I takie one były. Zginęły, jak wiele świetnych rzeczy, z powodu ludzkiej głupoty, czyli politycznej poprawności.
Zabiły je "normy emisyjne" oraz "oszczędzanie paliw", jedno i drugie będąc wielkim idiotyzmem. Na szczęście dla nas, mamy i w swojej dekadzie troszkę debilizmu dla rozrywki, nazywa się to "efekt cieplarniany" i jest zmodyfikowanym, dalszym ciągiem walki z rzeczami fajnymi, że je tak nazwę generalnie.
W każdym razie, o ile jakiś facet nie jest do końca pewny swojej seksualności powinien sprawdzić poniższe fotografie i zadać sobie pytanie: "Czy chciałbym się tym przejechać?"
Jeżeli nie odpowie przynajmniej raz "TAK", to jest pedałem.
Prosty teścik, nie dziękujcie!
Zacznij od B… nie, nie od Bacha, od Barracudy.
"Cuda" jest piękna. Jest jak modelka – zero tłuszczu, same nogi i cycki.
Ale jest też jak bokser – ma kopyto.
Kombinację tych dwóch cech widać od razu – to piękna sztuka:
Z kilku lat kiedy była produkowana, najbardziej podoba mi się rocznik 1970.
Następny zawodnik, i znów czysty "power":
Pontiac… GMotors. Kiedyś się wyśmiewano: co oznacza skrót PONTIAC?
Poor Old Nigger Thought It’s A Cadillac, hahaha.
Ale Firebird to prawdziwy ognisty ptak, nawet ma ten lekko dziobaty front. Ten rocznik (1968) ma najwięcej dynamiki w wyglądzie. Trzeba powiedzieć, że to, co stało się z Firebirdem w późnych latach 70 tych to zbrodnia.
Był taki film, "Znikający Punkt" ("Vanishing Point"), bohater o nazwisku Kowalsky, auto, Dodge Challenger, biały (to nie jest sexy kolor dla auta). Rocznik 1970 chyba, ale ja wolę rocznik ’71. To szczytowy wygląd tego cacka.
Jest doskonały. Jest proporcjonalny. Emanuje z niego siła i bezpretensjonalność. Power to the People!
Jego silnik ma taki piękny, chroboczący dźwięk…
Pozostając przy marce Dodge:
A to większy brat Challengera. To była naprawdę duża bryka. Na masce można było tańczyć w 6 osób. Duże auto, duży "pałer"… jak to u "mięśniaków" – tylko 2 drzwi, ale te drzwi to wielkości bramy do stodoły:) Właściwie Charger to połączenie muscle car z cruiserem. A Highway Star. Również piękne sceny w "Bullicie", chociaż były tam użyte dwa różne modele w jednej scenie i co widać.
A co słychać u Forda?
U nas, w Europie, synonimem muscle-car jest Ford Mustang. Od Mustanga podobno wszystko się zaczęło, chwała mu więc. Na tle tych innych "kuzynów" nie wygląda specjalnie lepiej, lub innowacyjniej. Ale jest też ładny, zwłaszcza ta wersja bez garba. Mustang też chyba został najbardziej okaleczony na przestrzeni lat. Najgorsze co nosi logo z koniem to słabowite ohydki z połowy lat 80tych. Teraz jego splendor wraca – nie tylko zresztą Mustanga. O tym trzeba napisać osobno.
A to znów stajnia GM. Chevrolet Chevelle. Taki na oko spokojny samochodzik, konik-garbusek, ale ma wszystko co trzeba. A że trzeba mieć 400 koni, no to ma. :))
Rocznik 69 jest praktycznie identyczny z tym ze zdjęcia, to najzgrabniejsze egzemplarze tej linii.
Poniższy samochód to mój ulubienic. Jeden z najstarszych, 1967 GTO. Ten ma wciąż lekko kanciate zarysy aut lat 60-tych, ale jest perfekcyjny. Pionowe reflektory, linia grilla, oh, jak to się pięknie zamyka!
Ten egzemplarz ma na masce "custom-made" wlot gaźnika, akurat zbędny dla pięknego widoku, ale taką fotkę użyłem, bo jest dobrze ustawiony i ma ten nieopkojący, choć nieoryginalny kolor.
Pozdrowienia z krainy LANOSA I LACETTI :)))
Tak, mówimy o Chevroletach.
Chevy Camaro – rasowy samochód. Długa maska, "stajnia" dla kilkuset koni, porównując do uboższej wyglądem siostrzyczki firmowej – Chevelle – optycznie (ale tylko) klasa wyżej. Camaro przetrwało lepiej od Mustanga masakrę lat 80-tych, ale również miało lata obciachu.
A na koniec, taki troszkę młodszy od innych model, chyba ostatni tego rodzaju samochód, kiedy już zaczęto robić z muscle cars straszliwe eksperymenty, zarówno oszczędnościowe, jak i estetyczne. Ten Plymouth Satellite Sebring jeszcze ma tę aurę i aparycję mięśniaka, jest dobry do podsumowania tematu. Można powiedzieć, że 1972/3 to koniec czystej krwi muscle-cars.
O włos nie kupiłem kiedyś takiego i do tej pory żałuję. Również lubię ten kolor, to Sherwood Green.
W podsumowaniu – moje dwa ulubione auta z tej kolekcji to GTO i Challenger.
Chciałbym mieć którekolwiek z powyższych autek w garażu. Czasem się przejechać i posłuchać jak mruczy silnik bez tych wszelkich dodatków i ograniczeń w jakie obrosły silniki dzisiejszych aut… to jak poczuć WOLNOŚĆ.
A nie ma niczego lepszego od wolności, prawda?
Czasem trzeba ją… kupić.
Do stu razy sztuka i koniec. http://xiezyc.blogspot.com tam jest wiecej