Świat jaki znam to ten sam, który mnie ciekawi, inspiruje i pociąga – ten sam, który mnie niepokoi i przeraża:
Świat jaki znam to ten sam, który mnie ciekawi, inspiruje i pociąga – ten sam, który mnie niepokoi i przeraża: odwieczny problem walki dobra i zła (chyba się starzeję, albo zżera mnie jakaś choroba. Są takie momenty, że natrafiam na pojedyncze słowo i – zacinam się, a w głowie leci film lub kilka naraz: przeszłość miesza się z teraźniejszością, pojawia się też taki, który wyprodukowała moja inteligencja, nie wiem na czyj użytek, i nie wiem komu/czemu służyć ma owa niezależna projekcja. Inteligencji jakoś nie do końca ufam, być może to efekt tych wszystkich traum).
Gdyby postawić kreskę ułamkową i nad nią wstawić dobro, i te wszystkie rzeczy, które się jako dobro zaliczać powinno, a pod kreską zostawić zło z wszystkimi jego cechami, to zapewne wyszłoby, że nad kreską jest niebo, a pod piekło.
Gdzie zatem ziemia?
Czy ziemią mogłaby być owa kreska ułamkowa?
W zasadzie tak mógłbym to przyjąć.
Pozbierałem wszystkie rzeczy dobre i złe i powstawiałem nad i pod kreską: kreska okropnie długa, taki równoleżnik oplatający wszystko od czasu, kiedy człowiek zaczął posługiwać się rozumem i wysługiwać innymi.
Dobra jest całkiem sporo. Spoglądam pod kreskę i… łapię się za głowę – wygląda na jakiś koszmar, jak u Dantego i Memlinga razem wziętych.
Dotąd uważałem, że niebo zajmuje dużo więcej miejsca niż piekło, oddzielać je miała ziemia. Z takiej teorii wynikać miało, że piekło kryje się podobno pod naszymi stopami, ale z obliczeń wychodzi na to, że skoro zapis pod kreską zajmuje wiele więcej miejsca niż ten nad kreską, to piekłem może być jedynie przestrzeń nad niebem, tam gdzie nie sięgają chmury i kończy się błękit a tajemniczym mrokiem uwodzą te wszystkie czarne dziury, zabłąkane galaktyki.
Zadumałem się, jak w zwyczaju mam czynić, kiedy czegoś nie rozumiem lub coś mnie intryguje do tego stopnia, że czas nagle przestaje się liczyć i tak szybko ucieka, jak szybko dusza uchodzi z człowieka.
Wreszcie zatrzymałem się w miejscu, gdzie jestem i doszedłem do wniosku, że tak w istocie musi to wyglądać.
Że Szatan jest blisko Boga – inaczej to wszystko nie miałoby większego sensu.
Że piekła jest więcej, tak jak zawiści od empatii, nienawiści od miłości.
Ziemia jest tylko miejscem, gdzie ścierają się posłańcy pierwszego i drugiego.
Zastanawia mnie rzecz jeszcze jedna, a mianowicie, którędy Szatan zstępuje na Ziemię, aby w ludzkich umysłach zasiewać te wszystkie okropności.
Czy wynajmuje od Boga jakiś korytarz, coś w rodzaju służebności drogi z piekła na ziemię przez niebo…
Zostają jeszcze ludzie. Jedni wyssali nienawiść z mlekiem matki, inni dobroć i miłość, a z reszty odparowało wszystko…
Zatem, kim jesteśmy naprawdę?