Zespawanie „na sztywno” polskiej racji stanu z dyrektywami Waszyngtonu oznaczało w ostatnich latach m.in. prowadzenie przez Warszawę sprzecznej z naszą racją stanu polityki zagranicznej zwłaszcza na kierunku wschodnim, bo w praktyce było to hołubienie szowinizmu ukraińskiego i litewskiego (pod szantażem „lojalności sojuszniczej”) oraz wpychanie Białorusi coraz głębiej w objęcia rosyjskie (pod pretekstem wzmacniania wschodniej flanki). W eskalacji wojennej prowadzonej na naszym terytorium przez USA nadstawiliśmy po raz kolejny głowę (ryzykując przyjęcie na siebie „deeskalacyjnego” uderzenia Rosji i odwetu islamskich rezunów za udział w pacyfikacji Azji Środkowej i Bliskiego Wschodu), nie zyskawszy dotąd literalnie nic. Bo tak jak „offset iracki”, tak i „dzień świstaka w Redzikowie” itp. należą jak dotąd w całości do sfery fantasmagorii. Umiejętne zarządzanie konfliktem wewnętrznym w Polsce, kontrolowane przez rosnącą liczbę „sekretarzy prasowych” imperialnej ambasady przy ul. Pięknej, odbywa się niestety z pełnym zaangażowaniem pionków reprezentujących najrozmaitsze barwy partyjne. Przy czym Waszyngton prowadzi dziś tę grę z cynizmem i ostentacją nie mniejszą niż Moskwa za swoich najlepszych czasów. W polityce wewnętrznej przez lata obserwować można było cyniczne spekulowanie przez Amerykanów na naszej giełdzie politycznej, czyli obejmowanie nieoficjalnym patronatem tej czy innej kreatury, często sowieckiego jeszcze chowu, w rodzaju Leszka Millera czy Ryszarda Petru. Praktyka przyjmowania na służbę i nadawania immunitetu nietykalności „swoim sukinsynom” sięga co najmniej drugiej połowy lat 80., kiedy to szerokim strumieniem ruszył proces przewerbowania esbeków z Departamentu I na służbę CIA. Czyżby DIA powtarzało właśnie ten sam numer z sierotami po WSI? Czy eksterytorialne bazy amerykańskie na terytorium Rzeczypospolitej zafundują nam „efekt kiejkucki” do potęgi? To czas pokaże i niejedno uwydatni. Tymczasem mamy jednak całkiem świeży a spektakularny dowód antypolskich poczynań ambasady USA także w naszej gospodarce.
Chodzi o projekt tzw. Kanału Śląskiego łączącego dorzecza Wisły i Odry, który wytyczano na mapach jeszcze w czasach zaborów (od Oświęcimia do Kędzierzyna-Koźla), a który ostatecznie za Gierka w roku 1979 (sic!) wpisano do strategicznego planu rozwoju „Wisła” – to prawdziwie „wielki projekt”, który mógłby radykalnie wzmocnić naszą pozycję geostrategiczną poprzez skokowe zwiększenie możliwości transferu towarów. O powrocie do tej koncepcji pisano jeszcze w poprzedniej dekadzie, podnosząc jej potencjalnie zbawienne skutki, bynajmniej nie tylko dla naszych południowych województw. Ów Kanał Śląski bowiem to tylko część większej całości, której wizję uzupełnić trzeba o połączenie Odry i Dunaju (sic!), czego monumentalny plan, z centralnym portem śródlądowym na terenie Czech, stanowi podobno największe marzenie prezydenta Miloša Zemana. Nie trzeba długo tłumaczyć, jak znacząco powodzenie tego zaiste „wielkiego projektu” wpłynęłoby na obrót handlowy w skali całego kontynentu, nie trzeba też wielkiej wnikliwości analitycznej, by zauważyć, że to plany godzące w dotychczasowy „porządek świata” w naszym regionie.
Nic zatem dziwnego, że zarówno projekty polskie, jak i czeskie zawsze rozbijały się o problem finansowania, ostatecznie już dwa lata temu Komisja Europejska odmownie załatwiła w tej sprawie Czechów. I oto w sukurs nadchodzą Chińczycy, dla których perspektywa udrożnienia sieci komunikacyjnej poprzez skomunikowanie największych dorzeczy w Europie Środkowej jest naturalnym i nieodzownym dopełnieniem ich koncepcji „nowego jedwabnego szlaku”, czyli w istocie reaktywacji pradawnej kooperacji rynków azjatyckich z Europą drogami lądowymi. Otóż więc właśnie z początkiem tego roku sprawa nabrała rumieńców. Chińskie firmy wystąpiły ni mniej, ni więcej, z propozycją pełnego finansowania prac ziemnych i budowy infrastruktury. W podobnym czasie po obu stronach granicy uroczyście podpisano stosowne deklaracje – Chińczycy umówili się z Czechami na budowę m.in. wielkiego terminalu logistycznego w morawskim Hoboninie, jednocześnie deklarując wolę inwestowania podobnej sumy (11 mld dolarów!) w wyżej wymieniony Kanał Śląski – stosowną umowę wstępną sygnował już w kwietniu 2016 wojewoda małopolski Józef Pilch. Sprawę ostatecznie przypieczętować miały spotkania przywódców państw. Miały, ale jakoś nie przypieczętowały.
Bo oto do akcji wkroczył energicznie Jego Ekscelencja Ambasador USA Paul W. Jones, który wszak nie darmo jest m.in. absolwentem studiów „bezpieczeństwa narodowego” w Naval War College (akademii marynarki wojennej USA). Będąc człowiekiem wyedukowanym przez imperialne służby tej akurat formacji, Jones nie może nie pojmować w lot, jak dalece wizja pokojowego prosperowania i bogacenia się narodów wielkiej wyspy świata (Europy i Azji) zagraża hegemonii imperiów morskich, jakimi pozostają Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Podobno niemal w przeddzień wizyty prezydenta Xi w Warszawie właśnie w sprawie kontraktu na budowę Kanału Śląskiego, wykonana została przez Amerykanów dyplomatyczna akcja mająca precedensy i właściwe wzorce w tradycji poczynań sowieckich ambasadorów w czasach PRL. Przy czym nie znając rzeczy z autopsji, trudno doprawdy przesądzać, czy przypadkiem towarzysz Borys Aristow nie zachowywał wobec towarzysza Józefa Czyrka większej rewerencji niż arogancki Paul W. Jones wobec nieszczęsnego Witolda Waszczykowskiego, skoro ten ostatni robił na osobach trzecich wrażenie roztrzęsionego właśnie po rozmowach z udzielnym demo-gubernatorem Jonesem. Tak czy inaczej – sprawa Kanału Śląskiego zapewne umiera właśnie śmiercią nienaturalną – wszystko na to wskazuje – wskutek zdecydowanego okazania przez towarzyszy amerykańskich dezaprobaty dla sprzecznej z imperialnym interesem samowolki polskich sojuszników.
Co ciekawe i jakże charakterystyczne, jak na zawołanie ruszyli z nagonką etatowi naganiacze z mediów gadzinowych, które przy pozorach permanentnej wojny akurat tej sprawie formują konsekwentnie sojusz ponad podziałami, stając czujnie na straży lojalizmu wobec amerykańskiej demodyktatury. Jednolite stanowisko zajęli, a jakże, funkcjonariusz frontu ideologicznego z „Gazety Polskiej” i z „Gazety Wyborczej”. Ledwie prezydent Xi opuścił Warszawę, a już wykazywali się zaiste zadziwiająco synchronizowaną czujnością. Porównajmy:
„Projekty, które uda się zrealizować ze stroną chińską, będą wymagały bardzo dokładnego zbadania podmiotów w nie zaangażowanych, by uniknąć takich wpadek [sic! – podkr. G.B.], jak ta z zawartym tuż przed przyjazdem prezydenta Xi do Polski porozumieniem pomiędzy wojewodą małopolskim a chińską firmą China Harbour Engineering Company LTD (CHEC). Dotyczy ona budowy Kanału Śląskiego łączącego Wisłę z Odrą. Umowę podpisano, mimo że CHEC jest na czarnej liście Banku Światowego w związku z korupcją. Ta sama firma utraciła miesiąc temu kontrakt w Wielkiej Brytanii” – donosiła „Gazeta Polska Codziennie” do spółki z portalem Niezależna.pl (sic!).
A „Gazeta Wyborcza” wtórowała: „Problem w tym, że chińska firma China Harbour Engineering Company, która jest spółką-córką China Communications Construction Company Limited, znajduje się na czarnej liście Banku Światowego. Trafiła tam za korupcję i oszustwa podczas inwestycji m.in. w Bangladeszu i na Jamajce. Od kilku lat donosiły o tym anglojęzyczne serwisy”. Przy czym redaktorzy „GaPoli” zachowali w tym wypadku większą skromność od swych kolegów, którzy nie omieszkali się pochwalić, że po ich publikacji wojewoda Pilch natychmiast w podskokach „sprawdza wiarygodność chińskiej firmy, z którą zamierza współpracować przy budowie kanału Wisła–Odra. Eksperci nie mają wątpliwości, że powinien to zrobić, nim podpisał umowę”.
A więc: Roma locuta, causa finita – skoro Bank Światowy wprowadził kogoś na swoją czarną listę, to za żadne skarby nie należy się schylić po oferowane przezeń 11 mld, choćby nie wiem co.
Czy jednak polscy państwowcy mają się trwale godzić z tym stanem rzeczy? Czy „anglojęzyczne serwisy” i „czarne listy” redagowane przez tamtejszych lichwiarzy mają być miarodajne dla polskich mężów stanu? Poza narażeniem na ciosy nieprzyjaznych sąsiadów, wystawieniem na roszczenia i uroszczenia Żydów, poza pogrążaniem w coraz głębszej niewoli dłużniczej, czy mamy pogodzić się również z praktyką zamykania nam przez Amerykanów realnych perspektyw rozwoju gospodarczego, blokowania wszelkich projektów, które pozwoliłyby nam wydostać się z geostrategicznej pułapki i korzystać z atutów, jakie daje nam nasze położenie? Czy mamy na powrót przyjąć jako zasadę ustrojową nadrzędność woli imperialnych ambasadorów? Czy mamy uznać ich prawo do urządzania naszym przywódcom egzaminów powtórkowych z demokracji, a na dodatek jeszcze – do besztania naszych ministrów, ilekroć w podległych im urzędach zrodzi się jakiś pożyteczny, autentycznie wielki projekt?
Odłożony ad acta na skutek obcesowej interwencji ambasadora Jonesa projekt połączenia dorzeczy Wisły i Odry za grube chińskie miliardy będzie doskonałym probierzem. I to wcale nie intencji i lojalności Zachodu, bo te znamy już nadto dobrze – jak zły szeląg. Będzie to test suwerenności władzy warszawskiej. Najbliższe miesiące dadzą nam jasną odpowiedź, jak wypadnie „sprawdzanie wiarygodności” chińskich partnerów przez pana wojewodę, no i czy on sam w ogóle utrzyma się na stanowisku. Czy uczestnicy afery Kanału Śląskiego zasługują na większą wyrozumiałość niż, powiedzmy, Waldemar Pawlak z sygnowaną przezeń w Moskwie „niewolą gazową”? Jeśli warszawski rząd i prezydent chcą zachować tytuł do posługiwania się w nazwach imieniem Polski, muszą się po polsku zachować. Niech się nie łudzą, że konformizm w tej sprawie pozwoli im zachować suwerenność w jakiejkolwiek innej zasadniczej sprawie. Niech nie sądzą, że ich zaniechanie znajdzie przed sądem bardziej przekonujące usprawiedliwienie niż inne akty narodowej apostazji, abdykacji z suwerenności i rezygnacji z narodowego interesu. Czyż analogie coraz silniej rysujące się między Paktem Północnoatlantyckim a Układem Warszawskim mają się dalej rozszerzać aż do paraleli TTIP-RWPG? Czy lojalność sojusznicza wobec USA ma nas kosztować nie tylko utratę bezpieczeństwa i suwerenności, ale także przekreślenie poważniejszych perspektyw gospodarczych?
A na koniec: Jego Ekscelencja Ambasador Paul W. Jones już dawno zapracował na poczesne miejsce na naszej polskiej czarnej liście, aby jako persona non grata na grzeczne acz stanowcze wezwanie naszego MSZ opuścił co prędzej polską ziemię, której gościnności najwyraźniej nie potrafi uszanować.
Tekst ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa! Kupujcie nowe numery oraz inne tygodniki z naszego wydawnictwa! Wspomagacie w tej sposób niezależne, polskie media!
Grzegorz Braun
E-wydania: https://wogoole.pl/
Jeden komentarz