Lubię układać puzzle
Zdarza mi się układać puzzle. Zgoda, niezbyt wyszukana rozrywka, ale uczy dyscypliny i dokładności. Lubię utrudniać sobie zadanie. Układam puzzle bez obrazka, na którym trzeba się wzorować. Tak w ciemno. Wyzwanie dużo trudniejsze. Trzeba mozolnie dopasowywać pojedyńcze kartoniki, szukać pasujących kształtów, kolorów, ich odcieni. Dopasowuję dwa, potem dokładam kolejny, i kolejny, mam już ułożony spory fragment puzzli, ale dalej jakoś nie potrafię. Okazuje się, że któryś puzel dopasowałem błędnie, nic się nie układa. Zabieram się za inny fragment domniemanego wzorca, ten który ma inny kolor, może tu pójdzie mi lepiej. Czasami mi się udaje. Układam całe puzzle. Mam jednak świadomość, że to jest tylko obrazek, jeden z wielu, który należałoby ułożyć. Jeden z wielu, które składają się na całość. Tej całości, być może, nie poznam nigdy.
Swego czasu napisałem notkę o pilocie. Nie mam cienia wątpliwości, że o tym pilocie jeszcze kiedyś usłyszymy. Nazywa się Krzysztof Wicherek. Pośredniczył w zakupie przez Mariusza Plichtę niemieckiej linii lotniczej OLT. Podobno skontaktował Mariusza Plichtę z trójmiejskim biznesmenem Mariusem Olechem. Mam wrażenie, że kierował całym tym przedsięwzięciem pod nazwą OLT z tylnego siedzenia. Nie piszę tu o Amber Gold, ale o OLT Express. Marius Olech jeszcze w latach 80-tych prowadził dziwne interesy, które polegały głównie na szmuglowaniu deficytowych towarów z Hamburga do Trójmiasta. Doprowadziło go to na szczyty biznesowej drabiny. W latach 90-tych plasowano go w pierwszej setce najbogatszych Polaków. Podobno Plichcie i Wicherkowi dał lekcję, w jaki sposób zbankrutować i przy tym jeszcze dobrze zarobić. Minęło parę miesięcy od upadku Amber Gold i OLT Express, a Krzysztof Wicherek patronuje jakimś przedsięwzięciom w przemyśle metalurgicznym. Na terenie Niemiec oczywiście. Tyle można znaleźć w internecie. Czyżby kolejny skok na kasę ? Ułożyłem kawałek puzzli. Pasuje do układanki parę kartoników. Tworzą jakąś całość. Nie mam jednak pojęcia, czy mogę odtworzyć cały obraz, tym bardziej, że układam go na ślepo.
Jest jeszcze Jerzy Kos. Podobno inżynier, podobno zdolny. Tak zdolny, że zanim był przedstawicielem polskiej firmy budowlanej w Iraku "Jedynki", trudnił się zarządzaniem lotniska w Szymanach. Akurat w tym czasie, kiedy lądowały tam amerykańskie samoloty z jeńcami wojny z terroryzmem. Pech chciał, że ta wojna go dopadła w najmniej odpowiednim momencie. Został zakładnikiem talibów. Szczęście, że amerykańscy komandosi wyratowali go z tej opresji. To jest właściwie jeden kartonik. Sam nie wiem gdzie go dopasować? Czy pasuje do tego obrazka ? Nie wiem czy Jerzy Kos był pilotem, ale lotnisko w Szymanach to już jest coś w tej układance.
Dosłownie kilka dni temu przez media przetoczyła się lawina informacji o Dariuszu Szpinecie. Lawina to może za dużo powiedziane. Jakiś artykuł w czasopiśmie "Wprost", wzmianki tu i ówdzie. Szpieg, żołnierz , albo oszust i konfabulant. W każdym razie pilot. Dorzucam go do moich puzzli. Dokładam kartonik, jeszcze jeden kartonik, i jescze jeden kartonik. Chyba złapałem punkt zaczepienia końcowego obrazka. Dopasowuję te puzlowe końcówki. Mam wrażenie, że to jest właśnie to…
Mamy pilota w pełnej swojej krasie. Pilota, która wpada w morze. Tutaj bardzo spektakularnie, bo popełnia samobójstwo. Zanim jednak popełnił to samobójstwo, to coś tam pogrzebał w swoim życiu, a co za tym idzie nie tylko swoim. Ale od początku.
Podobno pilot Dariusz Szpineta wcale nie był pilotem. Podobno zanim nim został, był żołnierzem Legii Cudzoziemskiej, potem wrócił do Polski i zarejestrował się w pośredniaku. Z pośredniaka trafił w parę lat na kurs pilota, który kosztuje ponad dwadzieścia tysiaków. Nie pytajcie się mnie, jak to się stało, bo wam nie odpowiem. W kilka lat Dariusz Szpineta gromadzi sporą kasę i otwiera działalność polegającą na świadczeniu usług przewozu osób transportem lotniczym. Początkowo bez jakichkolwiek koncesji i zezwoleń. Taka piracka taksówka. Z tym, że tą taksówką nie dojeżdżamy na melinę, albo do burdelu na Bródnie, tylko do szwajcarskiego banku. Kumacie ? To jest na on czas hit przewozowy Dariusza Szpinety. Z Bemowa do Zurichu. Bez jakichkolwiek zaczepek, ani ze strony Straży Granicznej, ani ze strony celników, skarbówki et cetera. Skoro nie ma w jakichkolwiek rejestrach lotu, to nie ma sprawy.
Przypomniał mi się właśnie pewien puzel. Podobno jakiś szwajcarski bankier okradł Gromosława Czempińskiego. Ile mu ukradł ? Dwie bańki ? Dobrze pamiętam ? Bankier był ze Szwajcarii ? Ktoś zna dalszy ciąg tej sprawy ? Ja nie znam. A propos Czempińskiego. To on jest w tych latach prezesem Areoklubu Warszawskiego. Musiał się spotykać z Daiuszem Szpinetą. Nie ma siły żeby się nie znali.
Składam te puzle, jeden do drugiego, czasami mam wrażenie, że obraz mi się klaruje, częściej jednak, że ten obraz o kant trzeba rozbić, o kant dupy.
Kartonik do kartonika, nic z tego nie wynika. Bo nie może. Lecimy do Indii. Lotnik Dariusz Szpineta wiesza się na kablu od komputerowego monitora., w pokoju (właściwie to za dużo powiedziane), w chacie ze słomy. Czy zauważyliście, że ostatnio wieszanie się jest bardzo popularne ? Michniewicz na kablu telefonicznym, Lepper na pasku od spodni, Szpineta na kablu od komputera. We wszystkich tych trzech przypadkach uważam, że wieszanie się jest takim picem na wodę. Taki Szpineta, na ten przykład, ponoć zakapior, no i co? nie miał przy sobie broni ? No co jak co, ale gdybym już miał się zabić, to kula w łeb milsza by mi była aniżeli kabel od komputera.
Tylko dywaguje sobie.
CDN