Patrzmy trzeźwo na dziś i jutro
25/10/2011
354 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
Nasi „unijni przywódcy” mozolą się nad stworzeniem nowego mechanizmu finansowania długu publicznego, a właściwie dofinansowania prywatnych banków, które „potknęły się” na inwestycjach w papiery dłużne poszczególnych krajów eurolandu.
Parlamentarzyści Europy po raz kolejny pokazali jakie jest ich prawdziwe umiłowanie jedynie słusznego systemu sprawowania władzy, który stanowi „demokracja parlamentarna”.
Brytyjska Izba Gmin odrzuciła wniosek o rozpisanie referendum w sprawie rezygnacji z członkostwa w UE. Według wyników badań opinii publicznej, większość Brytyjczyków popiera wystąpienie Zjednoczonego Królestwa z tej organizacji.
Pomimo gorsetu politycznej poprawności, do korporacyjnych mediów głównego nurtu przedzierają się coraz częściej opinie obywateli poszczególnych krajów Europy, które w oficjalnej unijnej nowomowie określane są mianem „wstecznych i ksenofobicznych”.
Obywatele pytają już nie tylko o zasadność istnienia wspólnej waluty euro, czy polityki „zaciskania pasa”, ale też o sam sens utrzymywania na swych barkach kosztownej brukselskiej biurokracji, nie wybieranej w żadnych procesach demokratycznych, a odpowiedzialnej jedynie przed finansową oligarchią rządzącą w istocie światem zachodnim.
Z coraz mniejszą cierpliwością znoszone są przez obywateli krępujące wolność i kreatywność niezliczone unijne dyrektywy.
Nie zraża to jednak oderwanych od rzeczywistości unijnych oficjeli. Na alergiczną reakcję spowodowaną zaaplikowaniem jej euro, oferują w charakterze panaceum więcej tego samego lekarstwa. Prezydent Herman van Rompuy zaproponował utworzenie ogólno-unijnego “rządu gospodarczego”, argumentując to trudnościami ze wspólną walutą, która jego zdaniem nie może dobrze funkcjonować bez takowej organizacji. Można tylko przypuszczać, że po utworzeniu wspomnianego „rządu”, w momencie dalszego pogłębienia się kryzysu, pan prezydent zaproponuje utworzenie wspólnego „gabinetu politycznego”, bez którego ani waluta euro, ani ów „rząd” nie mogą dobrze funkcjonować. Ale to jest sprawa dalszej przyszłości.
Na razie nasi „unijni przywódcy” mozolą się nad stworzeniem nowego mechanizmu finansowania długu publicznego, a właściwie dofinansowania prywatnych banków, które „potknęły się” na inwestycjach w papiery dłużne poszczególnych krajów eurolandu.
Napięta atmosfera temu towarzysząca ukazuje prawdziwe oblicze tych „mężów stanu”.
Demokracja w swej istocie jest w stanie „produkować” jedynie polityczne karły obdarzone umiejętnością ślizgania się na fali społecznych sympatii i antypatii. Zdegenerowana demokracja ery globalizmu selekcjonuje u szczytów władzy wyłącznie nędzne ograniczone intelektualnie istoty z wielkim ego, które na dodatek uwikłane są w całkowitą zależność od swych rzeczywistych pryncypałów z finansowej międzynarodówki.
Z salonów brukselskiego szczytu wyciekają groteskowe szczegóły atmosfery tam panującej. Najwięcej tarć notuje się wewnątrz tandemu franko-germańskiego. Przywódcy pozostałych państw zmuszeni są do bezczynnego oczekiwania na ułożenie spraw wewnątrz tandemu, zanim jakiekolwiek decyzje mogą być przez nich rozważane. Według gazety The Independent, narzeka na to anonimowo wiele głów państw unijnych. Z rozdrażnieniem wysłuchują oni odgłosów kuluarowych kłótni kanclerz Merkel z prezydentem Sarkozy. Pomimo dramatycznej sytuacji eurolandu tarcia w tandemie nie koniecznie mają wymiar wielkiej polityki. Imperatorowa Merkel wściekła jest na Nicolasa za krytykowanie w gronie pozostałych „mężów stanu” jej diety odchudzającej, która pozwala na branie dokładek podczas ich roboczych obiadów. O tym nieprzyjemnym fakcie doniósł Frau Merkel pewien zaprzyjaźniony z nią „przywódca”.
Nie zawsze jednak tarcia między naszymi „władcami” mają charakter zakulisowy. Nicolas Sarkozy zrugał publicznie premiera Davida Camerona za „wtrącanie się” w sprawy euro, karząc mu „zamknąć gębę” (shut up). Premier Silvio Berlusconi otrzymał od swych unijnych partnerów ultimatum, zgodnie z którym do najbliższej środy ma im przedstawić poważny dodatkowy „pakiet oszczędnościowy” swego rządu. Dotychczasowe bowiem działania w tym zakresie nie znalazły uznania w oczach „rynków”.
Tego rodzaju „niezręczności” zdarzają się przywódcom zachodu jedynie w krytycznych momentach. Zwykle ich działania pokryte są grubą warstwą hipokryzji, która dla ludzi zachodu jest tak niezbywalnym atrybutem, jak dla murzyna czarna skóra.
Niedawne radosne wydarzenie, jakim dla wszystkich „miłujących demokrację”, było zamordowanie pułkownika Kadafiego, dało okazję do przyjrzenia się temu zachodniemu atrybutowi jeszcze lepiej. Z tej okazji wszystkie zachodnie telewizje przedstawiły programy ukazujące całe życie i działalność zamordowanego dyktatora. Z rozbrajającą szczerością pokazywano filmowe urywki z jego ostatnich wizyt w krajach Europy. Zaledwie na parę miesięcy przed agresją NATO na Libię, przyjmowano Kadafiego we Francji i Włoszech. Zarówno Berlusconi jak i Sarkozy zgotowali mu niezwykle gorące przyjęcie. Od wzajemnych uścisków, serdeczności i hucznych wiwatów trzęsły się salony Rzymu i Paryża.
Całkowita niewiarygodność i brak nawet elementarnych norm działania zachodu w kontaktach z resztą świata staje się coraz bardziej widoczny. Nie oznacza to jednak jakiejkolwiek jakościowej zmiany w polityce zachodu. Tradycyjnie była ona pozbawiona wszelkich zasad moralnych. Królujący obecnie wśród zachodnich przywódców nihilizm, osłabia instynktowną potrzebę maskowania prawdziwych pryncypiów ich działalności. Powoduje to efekt w postaci coraz większej alienacji zachodu w otaczającym go świecie.
Podczas niedawnej regionalnej konferencji poświęconej problemom bliskowschodnim, w Teheranie, mówiono głośno o tym, że należy dyskontować jakiekolwiek gesty przyjaźni ze strony zachodu i traktować go jako niezmiennego wroga zainteresowanego jedynie eksploatacją a nie współpracą z innymi nacjami.
Dobrze było by gdyby również nasi patriotyczni przywódcy zrozumieli tą oczywistą prawdę i dopasowywali swe polityczne strategie do takich właśnie realiów a nie swych mrzonek. Byłoby to jak znalazł na turbulentne czasy upadku UE w szczególności, a całego ładu zachodniego w ogólności.
Nie zapominajmy też o tym, że Polska wywodzi się co prawda z cywilizacji łacińskiej i chrześcijańskiej, była i jest jądrem Europy, ale nigdy nie była i nie jest częścią „zachodu”. I całe szczęście, bo po co nam jeszcze większy wstyd?