Bez kategorii
Like

Patologie rynku wydawniczego

18/04/2011
428 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
no-cover

Myliłby się ten, który oceniałby patologię jaką jest rynek wydawniczy w Polsce jedynie przez pryzmat ekonomii. Z wierzchu to rzeczywiście tak wygląda, ale sprawa jest w istocie o wiele bardziej złożona.

0


Wszystkim powszechnie wiadomo, że potentat na rynku czyli firma Empik nie płaci. Nie tak dawno jeszcze Empik nie płacił kontrahentom małym, wielcy zaś mogli spać spokojnie. Teraz sytuacja się zmieniła. Terminy płatności, które rozciągnięte były do roku nawet nie są przestrzegane w ogóle. Empik oczywiście ma pieniądze, bo przecież pobiera haracze za ekspozycję tytułów w swoich księgarniach. Nie płaci, bo płacenie powoli wychodzi z mody. A już na pewno płacenie słabym, bezradnym i głupim, którzy wiarę w otrzymanie płatności pokładają w niewydolnych i przekupnych sądach. Tym Empik nie zapłaci na pewno.

 
Ryba jak wiadomo psuje się od głowy. Skoro nie płacą najwięksi, powoli przestają także płacić mniejsi uczestnicy tego rynku i tak do samego dołu, do małych księgarni, które już niedługo zamienione zostaną na przedstawicielstwa banków. Jeszcze jedna reforma oświaty likwidująca podręczniki papierowe, a wprowadzająca na ich miejsce elektroniczne i po księgarniach. Tak to wygląda w wymiarze ekonomicznym. Są jednak jeszcze inne wymiary, o których warto wspomnieć.
 
W księgarniach jak wiadomo, prócz gazet, poradników jak z dętki od traktora zrobić poduszkowiec oraz albumów ze sztuką kochania ilustrowaną fotografiami z charakterystyczną mgiełką, sprzedaje się czasem także książki, w których tekst zajmuje całą stronę, a obrazki – jeśli są w ogóle – to gdzieś na końcu. Produktów tych jest mniej niż wymienionych wcześniej, ale mają one swoją klientelę i cieszą się powodzeniem. Mają one także pewną szczególną właściwość, której nie posiadają ani gazety, ani sztuka kochania, ani dętka od ciągnika Massey Ferguson. Chodzi mi o relację jaka nawiązuję się pomiędzy tymi produktami a ich nabywcą, czyli czytelnikiem. Jest to relacja natury niesłychanie wprost intymnej, takiej o jakiej nie śniło się tym co produkują te dziwaczne albumy z mgiełką. Przez swoją intymność relacja ta jest niesłychanie wprost skutecznym narzędziem propagandowym i tylko od właściwego użycia tego narzędzia zależy, co czytelnik będzie myślał i mówił w towarzystwie innych czytelników. Żeby zaś owo narzędzie, tę relację zawłaszczyć, trzeba wypromować, ba – wręcz wyprodukować – autorów nadających jej właściwą barwę. Kłopot w tym jest taki, że produkcja autorów, nawet przy dużym zaangażowaniu zawodowych copywriterów trwa lata i nie zawsze skutkuje. Czytelnik bowiem jest niesłychanie kapryśny i prócz rzeczy nowych, autorów młodych, książek świeżych, czyta także jakieś ramoty. Rodziewiczówną dajmy na to. I to mu psuje gust oraz utrudnia sprofilowanie wspomnianej już relacji pomiędzy książką a nim samym.
 
Książki ponadto to część tradycji, a ta w Polsce jest nienajlepsza, jest archaiczna, przepełniona resentymentem, czasami wprost złem. Z tym można oczywiście walczyć, ale to trwa. Walczyć można na różne sposoby – na przykład kreując dobrych autorów, czyli autorów nowoczesnych, a wyrzucając za nawias autorów złych – archaicznych i eksploatujących to, co tradycji polskiej nie jest godne naśladowania. Można także zastosować inne narzędzia – na przykład spowodować, że małe wydawnictwa którym chce się wypuszczać na rynek książki skażone złą myślą, zbankrutują, bo sieć dystrybucyjna – największa w kraju – im nie zapłaci. Można zrobić naprawdę wiele, żeby Polska była wreszcie krajem takim jak trzeba, a ludzie czytali to co należy.
 
Książki, o których mówimy, te z literkami na każdej stronie, dzielą się na kilka grup. Najważniejsze z nich to publikacje z aspiracjami naukowymi, te dostępne są w niektórych tylko punktach, publikacje popularyzujące naukę – te sprzedają się prawie tak dobrze, jak te z mgiełką, beletrystyka i wspomnienia. Popularyzacje zostawmy na boku, przyjrzyjmy się beletrystyce i wspomnieniom. To są naprawdę ciekawe działy, w których można zrobić wiele dobrego. Widomo, że wspólnota posługująca się językiem polskim ma wielki sentyment do swoich autorów, do autorów piszących po polsku. Ludzie lubią wracać do tej całej Rodziewiczównej, do Sienkiewicza, do Reymonta. To są rzeczy złe, stare ramoty, które sieją nienawiść. Wystarczy na ich miejsce postawić nowe książki, nowych autorów. Żeby to zrobić trzeba zacząć myśleć pokoleniowo. Inaczej się nie da. Starzy na śmietnik. Oto nadchodzi młodość. Młodość zaś ma swoje prawa i trzeba dać jej nowa literaturę. W dodatku trzeba ją przepchnąć przez te wydawnictwa, którym Empik płaci, bo wtedy zarówno wydawcy, jak i autorzy zorientują się w mig, kto tu ma rację i kto rządzi. Po dłuższym czasie zorientują się także czytelnicy, którzy patrząc na półki pełne książek Jacka Dehnela powiedzą sobie w duchu – kurcze, jednak coś w tym musi być. I kupią najnowszą powieść pana Jacka pod wymownym tytułem „Czarne dni mężczyzn z rodziny Goya”. Nie ma bowiem lepszego sposobu by trafić do dusz młodych ludzi jak przekonać ich – tych młodych – że nie są gromadą wykorzystywanych przez każdego łachudrę na osiemdziesiąt sposobów bandą obszczymurków bez przyszłości, tylko jakąś tam rodziną Goya. Pedalską w dodatku. Przepraszam szanownych czytelników za brutalność mych słów, ale użyłem tego wulgarnego szyderstwa, by sprawa nabrała trochę większej ekspresji.
 
Jeśli coś będzie uporczywie i długo lasnowane to musi wreszcie zyskać grono zwolenników, albo wręcz wyznawców. Pod warunkiem jednak – ech, nic w tym życiu nie przychodzi łatwo – że autor, w którego zainwestowano, będzie odpowiednio rzetelny, terminowy, odpowiednio pretensjonalny i agresywnie promowany. No i musi pisać, to przede wszystkim. Musi pisać dużo, często i w sposób zaskakujący prostaczków. Co jednak kiedy autor wypuszcza jedną stustronicową książczynę na rok, zasłaniając się przy tym finezją własnych przemyśleń, warsztatową doskonałością, która – jak powiedział Jaś Kunefał w powieści „Młodość Jasia Kunefała” – każe mu cyzelować każde słowo? Co z taki zrobić? Póki co trzeba wykazywać cierpliwość i liczyć na to, że Empik dalej nie będzie płacił kontrahentom. Nic innego zrobić się nie da. Masłowska zamilkła, Pilch pije, Głowacki robi nie wiadomo co, czyli wiadomo, ale wstyd powtarzać. Pozostaje Dehnel i uporczywa niechęć Empiku do płacenie. To może trwać bardzo długo. Zostawmy więc beletrystykę i zajmijmy się wspomnieniami.
 
Tutaj jest jeszcze ciekawiej. Nie wiadomo dlaczego wielką popularnością cieszą się wśród Polaków wspomnienia z kresów wschodnich, a jakby tego było mało, wcale nie są to wspomnienia rewolucjonistów żydowskiego pochodzenia, ani nawet małorolnych chłopów czy robotników z fabryki, no niech będzie, że adwokatów z Sambora. Są to wspomnienia szlacheckich kontrrewolucjonistów, wyzyskiwaczy i obszarników, którzy ciemiężyli lud prosty i nie dawali mu żyć. To Polacy czytają najchętniej. Na to także jest jednak sposób. Czas płynie, a ci którzy odróżniają obszarnika prawdziwego od farbowanego czy jak kto woli elitę prawdziwą od farbowanej powoli wymierają. Dzieciakom już nikt nie powie kto jest kto, bo i po co. A może przyjdzie taki moment, że w ogóle się te dzieciaki oduczy czytać i nie będzie kłopotu. Empik zaś przerzuci się na jakąś inną działalność, a niechby na bankowość chociaż. A co. No, ale póki co mamy te książki. Czy to kłopot podmienić nazwiska na okładkach? Leżą jeszcze te Potockie, te Radziwiłły na półkach w księgarniach, ale już widać, że idzie nowe. Oto nestorka polskiej awangardy artystycznej, szydząca przez wiele lat z tradycji wszelakich i lasująca najnowsze trendy w sztuce Anda Rottenberg napisała ciepłe wspomnienia o swojej rodzinie. Zamiast tych kresowych bredni podsunie się to kolejnemu pokoleniu i będzie dobrze. Oto profesor Andrzej Zoll napisał swoje rodzinne wspomnienia w myśl tej samej zasady – trochę o stole, trochę o wojnie, trochę o kościele, ale nie za dużo, wiele o działalności publicznej, jakże szlachetnej i poleciało. Można sprzedawać. Niedługo pewnie swoje wspomnienia wyda pani prezydentowa Anna Komorowska i to będzie prawdziwy hit. Wydawca, który zdecyduje się wziąć na siebie ten słodki ciężar, może być pewien, że Empik nie będzie zalegał z żadnymi płatnościami wobec niego. A może nawet da mu zaliczkę.
0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758