Bez kategorii
Like

Paszkwilanctwo czyli dziennikarstwo a la Cezary Gmyz

09/12/2012
462 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

Seria napastliwych ataków personalnych ze strony Cezarego Gmyza zmusiła mnie do ochrony dobrego imienia w sądzie. Zanim jednak zapadnie wyrok, czuję się zobowiązany do przedstawienia Czytelnikom kilku faktów.

0


Z profilu Cezarego Gmyza na twitterze dowiedziałem się właśnie, że stoję za polandleaks. Kilka tygodni temu jeden z blogerów publikujacych na Nowym Ekranie dowiódł – posługując się analizą numerów IP – że za polandleaks stoi Konstanty Miodowicz. Wniosek z tego taki, że Konsnanty Miodowicz i Leszek Szymowski to jedna i ta sama osoba. Cezaremu Gmyzowi i wszystkim innym zainteresowanym wyjaśniam, że nie stoję za polandleaks i nie łączy mnie nic z Konstantym Miodowiczem. Od Cezarego Gmyza natomiast bardzo wiele mnie różni. Przede wszystkim standardy dziennikarskie. Na swoim profilu na twitterze, Gmyz określił mnie jako "niejakiego Leszka Szymowskiego uchodzącego za dziennikarza". "Uchodzącego za dziennikarza" czyli jeśli dobrze rozumiem nie-dziennikarza. Standardy etyczne "dziennikarza z prawdziwego zdarzenia" – Cezarego Gmyza – miałem okazję poznać na własnej skórze.

W kwietniu tego roku, "Rz" opublikowała artykuł "Próba zastraszania w obronie nierzetelnej książki". W jego wersji drukowanej, autorem artykułu był tajemniczy "ceg". W wersji internetowej, autorem był "Cezary Gmyz". Lead artykułu brzmiał: "Wydawca pozycji "Agenci SB kontra Jan Paweł II szantażował dziennikarza "Rz" chcąc zatrzymać publikację obnażąjącą jej nierzetelność". Wydawcę Gmyz zidentyfikował w osobie Jana Pińskiego. Piński nie był wydawcą, co Cezary mógł sprawdzić na wewnetrznej stronie okładki. Swoją rozmowę z Gmyzem Janek Piński zrelacjonował  tutaj:

http://janpinski.nowyekran.pl/post/60221,jak-cezary-gmyz-recenzowal-ksiazke-ktorej-nie-czytal

Z tekstu w "Rz" wynikało, że w swojej książce powołuję się na księdza Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego. To nieprawda, bowiem na tego księdza nie powołuję się w książce w ani jednym miejscu. W korespondencji mailowej ze mną, ksiądz Tadziu poinformował, że nie autoryzował wypowiedzi, jakie w swoim tekście przypisał mu Gmyz. Podobnych błędów w tym tekście jest dużo. Gmyz pomylił nawet tytuł mojej książki o katastrofie smoleńskiej. Książka "Agenci SB kontra Jan Paweł II" ukazała się w połowie kwietnia, jednak komentarze na jej temat Gmyz zaczął rozpowszechniać w internecie już na początku kwietnia, a więc przed jej wydaniem. Ergo: recenzował książkę, której nie przeczytał. Ale to wszystko drobne szczegóły w porównaniu z kilkoma innymi wyczynami Gmyza.

Pozytywnym bohaterem artykułu w "Rz" jest… Cezary Gmyz, który rzekomo miał być zastraszany "w obronie nierzetelnej książki". Tak samo brzmi nazwisko autora artykułu. W "Rz" w tamtym czasie pracował tylko jeden człowiek o tym nazwisku. Płynie z tego wniosek, że Cezary Gmyz pisał artykuł sam o sobie w trzeciej osobie. Jest to niewątpliwe novum w sztuce dziennikarskiej. Drugie novumpolega na swoistym zastosowaniu zasady obiektywizmu dziennikarskiego. Gmyz pisał o swojej sprawie. Co jeszcze ciekawsze: publikację książkową na temat agentury SB w Watykanie planował sam Cezary Gmyz. Tej informacji – niewątpliwie istotnej – w artykule Gmyza zabrakło. Moja książka ukazała się w kwietniu, książka Gmyza nie ukazała się do dziś. Płynie z tego wniosek, że Gmyz wykorzystał łamy "Rz" do personalnego ataku na dziennikarza, który przygotowywał książkę na ten sam temat.

"Rzetelny" Cezary Gmyz opublikował swój artykuł bez wystąpienia do mnie o stanowisko. Nawet nie uznał za stosowne dać mi prawa głosu. Tak samo zresztą prawa głosu nie dał Pińskiemu. Opluwanie ludzi w prasie, bez dania im szansy na zajęcie stanowiska, nazywa się, Redaktorze Gmyz, paszkwilanctwem, a nie dziennikarstwem. Gdy artykuł w "Rz" się ukazał, współpracujący ze mną profesor historii (zajmował się sprawą agentury SB w Watykanie) wyraził swoje zdanie co do tego dlaczego Gmyz nie dał mi prawa głosu. Według niego, cały artykuł Gmyza służył obronie księdza Janusza Bolonka, którego zidentyfikowałem jako informatora SB o pseudonimie "Prorok" – jednego z najgroźniejszych agentów wokół Jana Pawła II. Gmyz przekonywał w "Rz" – nie dając mi prawa wypowiedzi – iż "jednym z największych błędów książki jest przypisanie abp Januszowi Bolonkowi pseudonimu "Prorok". Według Gmyza "Prorokiem" był włoski ksiądz zarejestrowany do sprawy rozpracowania włoskiego MSZ. Gdyby Gmyz dał mi prawo zajęcia stanowiska, usłyszałby tylko jedno zdanie: "Ten włoski ksiądz zmarł w 1986 roku, więc nie mógł być opisywanym przeze mnie "Prorokiem", bo ten donosił aż do 1989 roku. Donosicielami SB mogli być wszyscy, ale z pewnością nie nieboszczycy.  Po takim "dictum" cały artykuł Gmyza straciłby sens i pewnie nie zostałby w ogóle wydrukowany. Ale przecież nie o sens tu chodziło, a o oplucie mnie.

I jeszcze jeden drobny szczegół: po publikacji tego artykułu, wymieniłem kilka maili z Gmyzem. Poprosiłem go, by wskazał adres, na który mogę wysłać pozew przeciwko niemu. Odpowiedzi nie uzyskałem, co interpretuję jako tchórzostwo i brak klasy ze strony Gmyza. Musiałem więc podjąć kroki prawne, by adres ten uzyskać. Niedawno sąd w końcu zarejestrował mój pozew i nadał sygnaturę. Już niebawem będę miał wątpliwą przyjemność spotkać się z Gmyzem w sądzie. Ale to nie moja wina. Gmyz nie dał mi wyboru. Na sali sądowej przekonamy się kto hołduje zasadom rzetelnego dziennikarstwa a kto jest kłamcą i paszkwilantem. Przekonamy się jeszcze o jednej rzeczy, ale to na razie niech pozostanie moją i Cezarego tajemnicą.

Na tym kończę publiczną polemikę z Cezarym Gmyzem. Gdy tylko wyrok sądu zapadnie, natychmiast o tym poinformuję. Do tego czasu, proszę wszystkich, aby wszelkie rewelacje Gmyza na moj temat traktowali z dużym dystansem. I z należytą rezerwą.

0

Leszek Szymowski

Niezale

132 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758