czyli dlaczego w nadchodzących wyborach zagłosuję na Prawo i Sprawiedliwość (jeśli nic się nie zmieni 😉 )
Gdybym kierował się miłością, głosowałbym na Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem Marszałka Piłsudskiego. Dzisiejsza sytuacja zmusza mnie jednak do „małżeństwa z rozsądku”.
Zacznijmy od Jarosława Kaczyńskiego. Wygląda na życiowego pesymistę. Prawie nikt go nie lubi, a w dodatku nienawidzą go massmedia. Wielokrotnie atakowany przez służby specjalne, wydaje się być podejrzliwym do granic absurdu. Inicjatywa obywatelska przynajmniej do niedawna go mierziła. Jest też typowym przedstawicielem „polityka makawiellicznego”, który działa zawsze dla dobra czegoś, co dzisiaj nazywamy „państwem”, a w czasach Makiawellego nazywano „dworem” (królewskim). Ponieważ najwygodniej rządzi mu się w zaciszu gabinetów, zasadniczo patrzy na państwo przez pryzmat większość parlamentarnej i urzędu premiera. Nie popiera koncepcji jednoosobowych okręgów wyborczych (JOW). Parlament wybierany tą metodą mógłby mieć trudności z utrzymaniem stabilnej większości rządowej i byłby niesterowny (posłowie mianowani przez postkomunistycznych oligarchów). Nie odpowiada mu zbytnio urząd prezydenta; być może łączy się on ze zbyt wielką odpowiedzialnością i transparentnością (w końcu prezydenta wybierają wszyscy, a premiera – tylko wybrani). Wobec słabości ustrojowej państwa Kaczyński (i nie tylko on, oczywiście) postawił na tworzenie silnej partii pod jednoosobowym przywództwem (partia typu fakcyjnego). Taka partia jest jednak czynnikiem pozaustrojowym, próbą wzmocnienia państwa przy zachowaniu pozorów niezmienności konstytucji. Ubocznym skutkiem takiej „reformy bez reformy” jest promowanie miernot i budowa struktury fakcyjnej, w której osoba szefa liczy się bardziej, niż program działania (przy czym lepiej widać to na przykładzie PO, której szef nie jest w stanie zapanować nad kleptomanią podwładnych). Dopóki szefem jest Kaczyński, formacja nie zamieni się w mafię; w przyszłości jednak może paść ofiarą „wrogiego przejęcia” i stać się niebezpiecznym narzędziem zniewolenia.
Można to potraktować jako wykaz zarzutów, a jednak tak nie jest. Nie znam JK osobiście, raz czy dwa widziałem go z bliska, większość tego co napisałem pochodzi z poczty pantoflowej i „ogólnego wrażenia”, tworzonego przecież często przez wrogów. Łatwo mi krytykować przywódcę, skoro najprawdopodobniej sam nigdy nie znajdę się w jego sytuacji. No cóż, jestem tylko politycznym kibicem i jako taki zagłosuję jednak na PiS. Dlaczego? Oto odpowiedź:
Nie tyle w samym PiS-ie, ale wokół PiS-u kręci się sporo ludzi o otwartych umysłach i mądrych głowach. Grono tych ludzi z każdym rokiem rośnie; w rezultacie PiS dysponuje coraz szerszym zapleczem intelektualnym, a to daje nadzieję na mądre rządy. Wśród tych intelektualistów, ale i wśród szerokiej rzeszy wyborców dominują członkowie szeroko rozumianej „partii” antyrosyjskiej (choć w samym PiS-ie z pewnością jest też sporo ukrytych rusofilów). „Partia” antyrosyjska to instynktowna koalicja wszystkich tych Polaków, którzy kochają wolność, pragną niepodległości i utożsamiają się z własnym państwem (acz różnie je definiują). Polaków, którzy chcą własnej wersji „europejskości” i czują obrzydzenie do wszelkich przejawów bizantynizmu, a cywilizację mongolską cenią jedynie za niektóre wybitne osiągnięcia wojenne. Chcą być społeczeństwem dobrze zorganizowanym, zaradnym, tolerancyjnym i korzystającym z twórczej różnorodności. Chcą mieć rząd czuły na głosy obywateli i prowadzący niezależną politykę zagraniczną. Wreszcie pragną, aby wykorzystano w praktyce tę skarbnicę tradycji, jaką jest Pierwsza Rzeczpospolita, z pełną świadomością wielu wad ustrojowych „taniego państwa”.
Ci wszyscy ludzie zagłosują na PiS, ponieważ instynktownie czują, że pomimo różnicy programu PiS z ich oczekiwaniami – po prostu inaczej nie mogą zrobić.
O czym nie napisałem?
O antyrosyjskości, rzecz jasna. W naszym biednym kraiku, w naszym Prywislyniu sprawa ta wydaje się zupełnie rozstrzygnięta, a jednak dla wielu nie jest. Pomijam tu poglądy zoologicznych rusofilów i antysemitów, którzy nie dostrzegają, że prawdziwych lichwiarzy mają na Kremlu; często jednak słyszę z ust ludzi skądinąd miłych i uczciwych, że wśród Rosjan są jacyś „porządni ludzie”. W wersji ludowej Rosjanie to tacy „fajni kumple”, z którymi można się dobrze napić, usiąść za sterami czołgu i po pijaku stratować czyjś długo pielęgnowany ogródek. W wersji bardziej elitarnej są wśród Rosjan „rozsądni” europejczycy, którzy próbują ucywilizować własne państwo i zapanować nad zamieszkującą je pijaną hołotą, która najchętniej odpaliłaby wszystkie rakiety atomowe jednocześnie. W rzeczywistości są to mity. Ponieważ jednak język mityczny lepiej działa, niż akademickie ględzenie, a panujące upały nie sprzyjają absorpcji trudnych tekstów, pozwolę sobie tutaj na taką uproszczoną gawędę:
Dawno dawno temu, na Rusi zaleskiej, gdzie „diabeł mówi dobranoc” ruscy koloniści wybrali sobie żywot „chołopów”, czyli niewolników. Proces ten dokonywał się etapami: najpierw cała Ruś wybrała „niewłaściwą” formę chrześcijaństwa (a później część Rusinów odrzuciła szansę na powrót do kościoła rzymskiego). W efekcie osoba władcy utożsamiła się niemal z hellenistycznym bóstwem. Potem nastały najazdy mogolskie. Książęta ruscy panowali odtąd z łaski chanów. Odwdzięczali się podatkami, które nakładali na swych podanych. Władca był nadal synem bożym, ale w oczach poddanych jawił się raczej jako ten DRUGI „syn boży”, czyli diabeł. Tymczasem upadło Bizancjum, a kolejne państwa prawosławne dostawały się pod jarzmo tureckie. Na Rusi następował proces odwrotny: panowanie mongolskie słabło, a gdy skończyła się niewola tatarska, Rurykowicze moskiewscy ubzdurali sobie, że są jedynym na świecie niepodległym państwem prawdziwie chrześcijańskim, czyli Trzecim Rzymem. Iwan Groźny ubzdurał sobie, że jest carem. Następnie Borys Godunow utworzył w Moskwie niezależny patriarchat kościelny. Dymitr Samozwaniec ubzdurał sobie że jest cesarzem, odrzucając tym samym szansę na normalizację stosunków z Rzecząpospolitą. Z każdym kolejnym pokoleniem Moskale a później Rosjanie z uporem godnym lepszej sprawy pogrążali się w niewoli – aż dopadło ich nieszczęście sowieckie. Obecnie zaś również z uporem rekonstruują państwo oparte na pasożytnictwie i pracy niewolniczej. Jakie nieszczęście dopadnie ich wkrótce, tego można się tylko domyślać…
Niewolnicy może i są na swój sposób sympatyczni (zwłaszcza jeśli chłoną jak gąbka zwyczaje mądrzejszych od siebie narodów). Niestety gdy niewolnik dorwie się do władzy absolutnej, staje się z kolei jej niewolnikiem. Gdy pomyślę jak niewyobrażalną męczarnią jest być carem (albo premierem Rosji) – otoczonym spiskowcami, czyhającymi na życie jego i jego rodziny – to słowo daję, wolę już polsko-litewską magnaterię z jej fakcjami typu PO i PiS, rozkrzyczanymi sejmami i wiecznie niedomykającym się budżetem.
Abysmy nie stali się Rosjanami – zagłosuję na PiS.
Bizancjum – paszoł won!
Jakub Brodacki
W zwiazku z tolerowaniem przez redakcje NE blogera waldemara.m, który jest przestepca sciganym przez policje, rezygnuje z publikowania i komentowania na NE. Niniejsze konto ma wartosc jedynie historyczna. Zapraszam na niepoprawni.pl