Parę słów wyjaśnień do moich tekstów o Kresach
Ze względu na wagę zagadnienia i znaczenie wypowiedzi czytelników pozwalam sobie na podziękowanie za okazane zainteresowanie tematem w sprawie, którego robi się w „III Rzeczpospolitej” bardzo wiele ażeby go wytrzeć z pamięci młodych pokoleń. W odróżnieniu od Węgier ani na lekcjach historii, ani geografii i języka polskiego nie dostarcza się chociażby minimum niezbędnej wiedzy o ziemiach utraconych w wyniku przemocy i zdrady, a przecież dla ich obrony poświęcono tyle krwi, trudu i cierpienia a w zamian uzyskaliśmy z tych ziem największe postacie i dzieła w naszej historii i kulturze. Usiłuje się pomniejszyć polskość Kresów przez nazywanie najbardziej polskich miast Lwowa i Wilna „ miastami wielu kultur”, a o bohaterskim mieście Grodnie i wielu innych nawet się nie wspomina.
Na tym tle zabolały mnie uwagi zmierzające wyraźnie do pomniejszenia polskiego wkładu w rozwój Wilna. Podawanie, jako argumentu, że do drugiej połowy XVI wieku dokumenty litewskie były pisane po rusku jest nieporozumieniem. Władcy litewscy byli albo niepiśmienni, albo znacznie rzadziej, przejmowali sztukę pisma od podbitych plemion ruskich. A tam pisarzami byli wyłącznie duchowni posługujący się cerkiewną staroruszczyzną. Wycofywanie z użycia języka ruskiego następowało sukcesywnie wraz z rozrostem kościoła katolickiego. Miarą wpływu polskiej kultury jest powstanie w 1579 roku uniwersytetu Stefana Batorego i wspaniały rozkwit tej uczelni. Nie jestem Wilnianinem, ale Wilno znam jeszcze z przedwojennych czasów i mogę zaręczyć, że oprócz „baszty Gedymina” w Wilnie nie było ani jednego budynku wzniesionego przez Litwinów, a i zamek w Wilnie został zbudowany na zlecenie litewskie, ale przez wynajętych budowniczych krzyżackich, polskich, lub ruskich.
Rozwojem polskiej kultury Wilno wyprzedziło Warszawę.
Podobnie wygląda to w odniesieniu do Lwowa gdzie nie ma ani jednego budynku wzniesionego przed rokiem, 1340 czyli przed przejęciem miasta wraz z terytorium księstwa halickiego jako spadku przez Kazimierza Wielkiego, a najlepszym świadectwem polskości tego miasta były śluby Jana Kazimierza i założony przezeń w 1661 roku uniwersytet w jedynym mieście polskim noszącym tytuł „Semper Fidelis”.
W sytuacji, kiedy polską historię odziera się ze wszystkiego, co może stanowić fundament budowania naszej tożsamości narodowej wszelkie próby pomniejszania naszego udziału w tworzeniu kultury na tych ziemiach ocierają się niemal o zdradę najważniejszej dla naszego współczesnego bytu sprawy.
Polska, a po Unii Lubelskiej „Korona” ponosiła ogromny ciężar obrony ziem wschodnich przed najazdami tatarskimi, moskiewskimi i tureckimi i nie jest przesadą twierdzenie, że gdyby nie polskie zaangażowanie to nie byłoby ani Ukrainy, ani Białorusi ani Litwy. Unia polsko litewska powstała w konkretnym celu wspólnej obrony przed Krzyżakami, ale jeszcze przed zakończeniem wojen krzyżackich Polska musiała udzielać pomocy Litwie w obronie przed Moskwą i Tatarami, później wojny na wschodzie to już było dzieło Polski.
Dziękuję za uwagę i spełniam prośbę o komentarz do „listu Bohdana Chmielnickiego do Stanisława Żółkiewskiego” nieżyjącego wówczas od 27 lat hetmana wielkiego koronnego. List jest zręczną fantazją literacką i przedstawia typową jeremiadę zawiedzionego w swoich nadziejach szlachcica. Takich jak Chmielnicki było w tym czasie wielu, co wynikało z faktu, że przez 18 lat od roku 1630 Polska nie zaznała wojny, z czego skwapliwie skorzystano redukując wojsko, a tym samym poza utratą zdolności obronnej, pozbawiono wielu zdolnych wojskowych możliwości zrobienia kariery. Chmielnicki był jednym z nich, a jego służba w wojsku kozackim była powodowana małymi szansami zrobienia kariery w czysto polskich formacjach z racji dość lichego pochodzenia. Takich jak on wywodzących się z szaraczkowej szlachty było w wojsku kozackim sporo, niewątpliwie wyróżniał się zarówno wykształceniem jak zdolnościami dowódczymi, jednakże w jedynej wielkiej bitwie, w jakiej brał udział mianowicie w bitwie pod Beresteczkiem w 1651 roku okazał się nie tylko fatalnym dowódcą, ale jeszcze dał się porwać, lub po prostu uciekł wraz z Tatarami.
Nigdy mentalnie nie dojrzał do stworzenia samodzielnego państwa nie tyle ukraińskiego, co kozackiego, zawsze spiskował z Moskwą, Tatarami, Turkami, Węgrami, a nawet z hospodarem multańskim. Ostatecznie pogrzebał Ukrainę oddając ją Moskwie i to za plecami kozackiej starszyzny.
Warto poruszyć jeszcze jedną sprawę, otóż zetknąłem się z takim zdaniem, że należy koncentrować się na obronie naszego zachodu a nie rozpamiętywać wschodu. Jest to niestety żałosny spadek mentalny po propagandzie PRL. W swoim czasie pisałem, że nie ma sugerowanego wyboru: -Lwów czy Wrocław. Tylko pamięć o każdym fragmencie Polski w czasie i przestrzeni może zapewnić nam przetrwanie agresji wszystkich złych mocy, jakie się przeciw Polsce sprzysięgły.
Chciałbym szczególnie podziękować za wpis ObserVera z horochowskim rodowodem, gdyby łaskawie podał nazwisko swojej babci harcerki, to można byłoby wymienić się bardziej szczegółowymi informacjami, a nawet zdjęciami z dawnego Horochowa. W tym celu podaję mój adres: owsinskiandrzej@gmail.com. Pozdrawiam