Kraj nasz jest oczywiście państwem prawa a nawet częściowo i prawa i sprawiedliwości.
Przepisów mamy chyba najwięcej w Europie i w tych paragrafach ujęte są niemal wszystkie okoliczności, w jakich znaleźć się może nasz obywatel. Niestety nie ma fachowca, który by to wszystko opanował. Przykłady tego mieliśmy od lat na stadionach w całym kraju. Miłośnicy piłki nożnej spotykali się na stadionach, by oglądać sobie mecze piłkarskie, a że mecze u nas nudnawe, to sobie urozmaicali czas bijąc siebie nawzajem, a jak im ochrona lub policja przeszkadały w tej zabawie, to lali funkcjonariuszy i było to nawet ciekawsze, albowiem ci posiadali urządzenia do obrony typu tarcze, pałki, chełmy i maski.
Przywalić kibicowi z innej drużyny, który ma jedynie szalik do ochrony, to żadna frajda, ale opancerzonego glinę pozbawić przytomności, to jest wyczyn. Spędzanie czasu w ten sposób stawało się coraz modniejsze i nawet nowobudowane stadiony nie onieśmielały żądnych ciekawej rozrywki kibiców. Po spacyfikowaniu policji i ochrony na stadionie grupy tzw. „pseudokibiców” udawały się na miasto, by tam dalej oddawać się swojej ulubionej rozrywce. Pamiętam zajścia na Starym Mieście w Warszawie po którymś derby stolicy Legia-Polonia. Telewizje do znudzenia pokazywały twarze facetów niszczących co popadnie i bijących kogo popadnie. Nikomu do głowy nie przyszło owych bawiących się chłopcow aresztować. Prasę obiegały zdjęcia faceta wyrywającego fotelik na nowym stadionie w Poznaniu, zbliżenia dzielnych naszych miłośników futbolu na Litwie i nic. Jeden prawnik w telewizji wyjaśnił, że zdjęcie lub film dla sądu nie jest dowodem, bo mogą być zmontowane, dopiero jak ktoś zezna, że widział Franka lub Józka lejącego po głowie pana sierżanta policji, to to jest dowód. Gdyby zwykle ubrany obywatel – nie kibic – pobił policjanta, to by nie wyszedł z więzienia, ale kiedy obywatel ubiera szalik z napisem „Polska”, „Legia” albo z nazwą innego klubu, to to już nie jest przestępca, to jest w najgorszym razie „pseudokibic”.
Ten sam stosunek stróże prawa mieli przez dziesiątki lat do ludzi przebranych w kamizelki z nazwą jakiegoś związku zawodowego. Oburzeni na kapitalizm związkowcy przyjeżdżali do stolicy i przywiezioną bronią przez siebie zrobioną dochodzili swoich racji i pieniędzy. Co tam barierki policyjne albo jakieś zamknięte drzwi, związkowiec ma prawo wejść i zarządać, by mu płacono 13, 14 i jaką tam zechce pensję. Widziałem ostatnio w telewizji związkowca z Lubina, który w ramach walki o powyżkę 300zł z nienawiścią w oczach wykrzykiwał hasła, których niestety zacytować się nie da. Przy średniej pensji 9000 złotych akurat jeszcze te 300 było mu potrzebne do szczęścia. To jest po 10 zł. dziennie – co można kupić niezbędnego dla życia za 10 PLN?
Bezradni byli policjanci, organizatorzy imprez i prezesi firm państwowych, aż tu ktoś podsunął kodeks karny i inne przepisy wykonawcze tyczące zgromadzeń naszemu premierowi i ten znalazł czas, przeczytał i mówi do swoich policjantów i prokuratorów, że to wszystko jest nielegalne, co ci ludzie robią. Tamci się ucieszyli, że premier tak interpretuje prawo i dalejże przeglądać nagrania z ostatniego meczu i ostatnich napaści związkowych. Jeszcze do niedawna o szóstej rano budzeni byli przedsiębiorcy, lekarze, politycy, których na kilka miesięcy przymykano, a potem z przeprosinami wypuszczano. Teraz podobno prawo ma obowiązywać i aresztować będzie wolno każdego, kto naruszył prawo. A jak tak dalej pójdzie, to premier wyda skrócony przewodnik po naszym prawie, żeby służby wiedziały, co wolno, a co nie.
Kiedyś taki przewodnik już ogłoszono i nazywał się 10 przykazań, teraz trzeba by ten tekst nieco zmodyfikować.