Ty musisz pożyczać i płacić odsetki od tego, co w pocie czoła wypracowałeś i państwo też musi pożyczać. Inaczej zdechła by ta amerykańska qrwizna.
Walka o nową architekturę finansową na NE idzie ciężko. Z ilości wejść i ocen notek poświęconych temu tematowi można wnioskować, że ludzi przytomnych ekonomicznie jest tu niewielu. Tak jakby czas realny jeszcze nie nastał, tak jakbyśmy ciągle tkwili w świecie zemsty, świecie rozliczeń i świecie świętym. Mocna natomiast jest psiarnia broniąca porządku z Bretton Wood i zwolenników parytetu złota, której bloger @Ultima Thue jest klinicznym osobnikiem.
Polska, poza chlubnym przykładem Jerzego Zdziechowskiego, nie miała szczęścia do ministrów walutą się parających, którzy rozumieliby potrzeby gospodarki. Kilku przedwojennych piłsudczykowskich kretynów nieprzytomnie tkwiło w klubie „Gold Standard”, a nowa elita wiernie stoi przy Bretton Wood i służy mocodawcom z FED. No cóż, to że nasza ostatnia wojna wyglądała w ten sposób, że w stronę przedmościa rumuńskiego przedzierało się wojsko na kobyłach obok 60 warszawskich autobusów wywożących złoto, jakoś niczego nas nie nauczyło.
Cieszy mnie zatem to, że kilku blogerów dyskutuje na notkach Jacka Rossakiewicza. Wyłania się z tej dyskusji obraz naszej świadomości o istocie „emisji pieniądza”.
Miałem to szczęście, że jeszcze w technikum, gdzie dali nam parę lekcji ekonomii, nauczyciel nam tę sprawę wyłuszczył. Nie było problemów ani z poglądami Locke’a ani z formułą Ricardo. Był to przełom lat 50/60 i było wiadomo, że w przypadku inflacji i wzrostu PKB do gospodarki należy dosypać precyzyjnie wyliczoną dawkę pieniędzy, aby zabezpieczyć równowagę cen. Nie było żadnych problemów, aby sędziwy nauczyciel w Rzeszowie mógł to mówić przy otwartych oknach. To była oficjalna wykładnia pisana w ogólnie dostępnych podręcznikach.
Co mnie dziwi: to że atakujące się obozy zwolenników Keynesa i Friedmana, tak jakby nie chcieli przyjąć do wiadomości, że zarówno jeden jak i drugi, wychodzili z przesłanek Locke’a i Ricardo i uznawali konieczność emisji pieniądza dla utrzymania stałych cen w obrocie gospodarczym. I jeden i drugi zdawali sobie sprawę zarówno ze zgubnego wpływu inflacji jak i deflacji. Jednak, gdzie rozmijają się ich drogi? Otóż typowany na szefa MFW Keynes „zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach” a Friedman dostał nagrodę Nobla. Dziwną nagrodę Nobla za dziwne pomysły.
Widzę, że Jacek Rossakiewicz ma trudności w przetłumaczeniu swoim adwersarzom, że chodzi tu o emisje „precyzyjnie odmierzonej dawki pieniądza”. W notce http://nikander.nowyekran.pl/post/10617,ja-mu-w-gas-a-on-zgas starałem się wytłumaczyć że jest to zmiana podobna do zmiany jaka dokonała się w motoryzacji, gdy silniki przeszły z gaźnika na wtrysk.
My mamy system „gaźnikowy”, który działa w ten sposób: banki mają nieograniczony zapas pieniędzy (wyczarowywanego z powietrza), którego wypływ na rynek regulowany jest jedynie „kosztem pieniądza” (stopy procentowe). Rada Polityki Pieniężnej poprzez stopy procentowe wybija potencjalnym kredytobiorcom chęć korzystanie z pieniędzy lub ich do nich zachęca. Sterowanie odbywa się ręcznie a obserwowany parametrem jest wskaźnik inflacji i wcale nie jest tak, że występuje jakaś tendencja do zduszenia inflacji, ale utrzymania jej w ryzach. Ten sposób „regulacji” jest potwornie drogi zarówno dla konsumentów jak i producentów. Ten koszt zwykło się nazywać „rentą emisyjną” banków i jest to praktycznie całe nasze zadłużenie. Zadłużenie dodajmy „rzekome”. Po stronie tego rozwiązania występują zwolennicy Friedmana.
Istota przejścia „z gaźnika na wtrysk” polegałaby na tym, że Rada Polityki Pieniężnej obserwuje poziom inflacji i wzrost PKB i wydaje dyspozycję „rozproszenia emisji” poprzez budżet lub na zasadzie „renty obywatelskiej” pomiędzy wszystkich obywateli. Ze społeczeństwa zostaje zdjęty garb renty emisyjnej. Banki nadal działają udzielając pożyczek z depozytów ludności, ale na zasadzie „złotej zasady bankowości” też wykładanej „za komuny”. Ilość pieniędzy w bankach nie zmniejszy się, tylko, że będą to wkłady a nie pożyczki lombardowe i pod redyskonto weksli z banku centralnego. Ilość udzielonych pożyczek i wkładów musiałaby być równa i to zarówno co do wysokości kwot jak i terminów wymagalności i zapadalności. Tyle, tylko tyle i aż tyle. To są zwolennicy Keynesa.
W czym upatruję trudność w zrozumieniu tego wynalazku. Otóż niektórzy twierdza, że ktoś coś dostałby za darmo a wszyscy zostaliby ograbieni z korzyści jakie daje spadek cen wywołany deflacją (brakiem pieniądza na rynku). Powtarzam jeszcze raz do zwolenników zarówno Keynesa jak i Friedmana: obaj oni rozumieli złe strony zarówno inflacji jak i deflacji. Pieniądz musi być „dosypany” precyzyjnie określoną kwotą tak, aby zapewnić stałość cen (reguła emisyjna).
Natomiast nie zamykałbym dyskusji nad sposobem „rozproszenia emisji”. Zarówno rozproszenie przez budżet jak i obywateli mają swoje racjonalne jądra.
Ujadająca tu balcerowiczowska psiarnia w rodzaju @Ultima Thue broni dla banków „potrzeb pożyczkowych”. Ty musisz pożyczać i płacić odsetki od tego, co w pocie czoła wypracowałeś i państwo też musi pożyczać. Inaczej zdechła by ta amerykańska qrwizna.
Monetaryzacja czy monetyzacja parytetu gospodarczego? – jak zwał tak zwał. Jednak "kosy na sztorc".