Przed Januszem Palikotem najtrudniejsze zadanie – kierowanie partią polityczną oraz walka o wejście do władzy wykonawczej. To – w porównaniu z tym, co zrobił dotychczas – prawdziwy test na to, czy jest prawdziwym politykiem. Nie sądzę, żeby go zdał.
Do tej pory Palikotowi udało się wiele – był skutecznym biznesmenem, po wejściu do polityki w krótkim czasie z „no-name’a” stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci polskiego życia publicznego, wprowadził 40 Indian do Sejmu, zdystansował SLD (dotychczasowego lidera na lewicy). Ma szansę na to, by zwyciężyć z Sojuszem, bo partia ta tak się wyjałowiła wewnętrznie, że jedynym następcą bezbarwnego Napieralskiego był Miller – zanudzający swoim przewidywalnym machoizmem, rodem z dancingów w Ciechocinku ( a i to raczej Ciechocinka z epoki wczesnego Gierka, niż z czasów obecnych). Wszystko więc przed nim, wydawałoby się….
Dlaczego więc piszę o tym, że przed nim najcięższy test, test na jego polityczność? Wszak dokonał rzeczy trudnych, których nie udało się wielu innym (na przykład PJN-owi, który nie wszedł do Sejmu). Ale na razie to były jedynie sztuczki PR-owskie, skandalizujące performance’y, medialnego wygłupy. Zaowocowały jego popularnością i popularnością jego 40-osobowej gromadki. Ale o tym, czy był to tylko wybryk i medialna szopka, czy jednak fakt ważny dla polskiego życia społecznego zdecydują najbliższe miesiące. Bo przed szefem Ruchu poważne zadanie – zbudowanie partii. I może spotkać Palikota rzecz niezwykła – może upaść pod ciężarem tego, co sam stworzył i nawet nazwał swoim imieniem. Bo dziś nawołuje do jak najszerszego wstępowania do jego ugrupowania, do masowych transferów, do rychłego zapisywania się wszystkich chętnych. A to oznacza, że do RP przyjdą masy bardzo dziwnych ludzi – karierowiczów, hochsztaplerów, przestępców, kombinatorów. Przyjdą też starzy wyjadacze, którzy z niejednego partyjnego kotła jedli. To cwaniaki, potrafiące opanować struktury terenowe i powoli sięgać po władzę w partii. Zmasowany awans takich Orków jest nieunikniony i już wkrótce będą oni stawać okoniem liderowi, szukając w ugrupowaniu szansy na zaspokojenie swojego potężnego głodu sukcesu i awansu społecznego (oraz – a jakże! – materialnego). Są mniej utalentowani, niż ich lider, ale co najmniej tak samo cyniczni i bezwzględni, jak on. No i będzie ich milijon!
Wcześniej czy później dojdzie do konfrontacji szefa z tymi tłumami wygłodzonych Orków. Pierwsi polegną, bo Palikot ma na razie władzę absolutną w swoim ugrupowaniu. Ale z czasem będzie musiał się dzielić ową władzą i posuwać się przy stole prezydialnym. Z jednej strony jest to konieczne, jeśli chce by jego partia spełniała swoje podstawowe funkcje. Ale – z drugiej strony – będzie to oznaczać jej powolną biurokratyzację, instytucjonalizację i … banalizację. RP będzie z czasem stawać się zwyczajnym ugrupowaniem, funkcjonującym wewnątrz systemu i będzie postrzegana jako część owego systemu. To będzie jej odbierać efekt antyestablishmentowości.
Ale jest i czynnik drugi – Palikot będzie ograniczany przez swoich przybocznych, a to rodzić będzie wewnętrzny konflikt, którego nie będzie można zredukować do zera. Już widać tego początki – szef RP musiał się dziwnie poczuć, kiedy większość klubu parlamentarnego sprzeciwiła się jego pomysłowi zapalenia skręta w Sejmie. Jakże to tak?! To on ich wprowadził do parlamentu, a oni zaczynają go cenzurować?! Niewdzięcznicy! Trochę w tym racji, ale będzie się to powtarzać – i nie sądzę, żeby Palikot wyszedł z tej próby zwycięsko. Dlaczego? Bo to nie jest człowiek, który potrafi zbudować trwałe relacje z ludźmi, któremu można zaufać i który sam ufa. To nie jest lider ruchu politycznego – to raczej przywódca happenerów, wódz stada, wodzirej pijackiej rozróby. Ale nie godny zaufania lider. I wiedzą o tym także ci, którzy właśnie w tych dniach zaciągają się do jego kamaryli. Są jak piraci, którzy dopóty słuchają swojego kapitana, dopóki gwarantuje im udział w mordach, gwałtach i rabunkach. Kiedy jednak będzie chciał z nich zrobić karne wojsko, okaże się nagle, że przestaną się go słuchać i zaczną spikować w tawernach i portowych knajpach. Pierwszych złapanych na knuciu powywiesza na masztach, ale reszta rzuci mu się do gardła, chcąc bezkarnie gwałcić, rabować, sycić wszelkie pożądania. I on albo ich posłucha (i będzie wówczas już tylko ich zakładnikiem – tak, jak stało się to ze ś.p. Lepperem), albo się im postawi ( i wtedy oni wypowiedzą mu posłuszeństwo i założą jakiś RP-Odrodzenie lub coś w tym stylu). W tym pierwszym przypadku Palikot zniknie ze sceny politycznej po przyszłych wyborach jako przywódca zgrai rabusiów politycznych, a nie przywódca polityczny. W tym drugi przypadku będzie pośmiewiskiem walcząc z jakąś frondą pani Grodzkiej, czy frakcją Biedroni. I tak źle, i tak niedobrze.