Ustawy w medycynie potrzebne są tylko banksterom finansującym przemysł. Każde nagłe zainteresowanie urzędników jakąś chorobą jest uwarunkowane naciskiem firm produkujących leki.
Jak Szanowny Czytelniku możesz się przekonać sam, aktorzy i aktoreczki sceny politycznej zasypują nas setkami ustaw i uchwał. Wręcz licytują się, która to z kadencji na Wiejskiej więcej tych aktów prawnych wysmaży. Zupełnie nie ma dla nich znaczenia, że nie są wstanie nawet przeczytać tego, co spłodzą. Już do zwyczaju weszło, że taki „reprezentant narodu” tłumaczy się przed kamerami, że nie czytał tego, na co głosował.
Medycyna do tej pory działała na zasadzie umowy cywilno – prawnej pomiędzy chorym, a osobnikiem posiadającym dyplom uczelni państwowej. Co prawda mamy jakieś 80 000 różnego rodzaju znachorów i wróżbitów, także zajmujących się leczeniem, ale władze tego państewka nie zajmują się tym problemem.
Ostatnio w celu zwiększenia zysków przemysłu farmaceutycznego wprowadza się, zamiast doboru metody do chorego pacjenta, tzw. wytyczne i procedury, opracowywane przez urzędników. A jak jakaś procedura nie pasuje choremu, z tych czy innych względów, i umiera, to ze swojej własnej winy. Przecież urzędnicy chcieli dobrze. Tak jak w starym wojskowym dowcipie. „Pierwszy szereg jodyna, drugi szereg aspiryna. A jak komu nie pasuje to niech się zamieni”. W procedurach urzędniczych zamiany nie ma. Jest zgon, czyli de facto na to samo wychodzi. O tym, że za tymi organami stoją lobbyści przemysłowi nie trzeba nikogo przekonywać. I o dziwo, żadnego ośrodka akademickiego, żadnego towarzystwa „naukowego” to nie dziwi i oporu nie budzi? Poniżej pokażę przykład takiej schizofrenii w tworzeniu nowych chorób i oczywiście od razu dyktowania metod, czyli procedur postępowania. Absurd ten jest bez oporu przyjmowany przez środowiska medyczne, spacyfikowane działaniami administracji. Izby lekarskie, które miały stać na straży samorządności, zostały przekształcone w tuby reklamowe przemysłu medycznego. Najlepszym tego dowodem jest podnoszenie lekarzom składek na Izby w celu, jak podają, zwiększenia kursów edukacyjnych. Tak jakby w chwili obecnej Izby robiły jakiekolwiek szkolenia, bez finansowego wsparcia lobbystów. Proszę zauważyć, że tzw. biuletyny Izb Lekarskich przekształciły się w foldery reklamowe. Nie ma praktycznie konferencji naukowej, na której lekarze mogliby wymieniać poglądy. Obecnie mogą tylko wysłuchać wybranych prelegentów, reprezentujących przemysł. Bufety są w sąsiednich pomieszczeniach. Przechodząc do kolejnego modnego i nagłaśnianego tematu, jakim jest osteoporoza, zacznę od definicji. Aby się nie powtarzać, oprę się na definicji urzędniczej WHO.
Co to jest choroba: „Choroba jest takim stanem organizmu, kiedy czujemy się źle, a owego złego samopoczucia nie możemy jednak wiązać z krótkotrwałym, przejściowym uwarunkowaniem psychicznym, lub bytowym, lecz z dolegliwościami wywołanymi przez zmiany strukturalne, lub zmienioną czynność organizmu. Przez dolegliwości rozumiemy przy tym doznania, które są przejawem nieprawidłowych zmian struktur, lub zaburzeń regulacji funkcji narządów” – mówi definicja WHO, istniejąca od 50 lat. Czyli podsumowując, aby postawić rozpoznanie choroby, muszą być objawy! Potem muszą być badania, którymi potwierdzimy, lub wykluczymy rozpoznanie. A dopiero potem możemy przystąpić do leczenia.
Jeszcze raz z polskiego na nasze. Muszą być objawy, z którymi zgłasza się pacjent. A dopiero potem możemy sięgać do jego kieszeni, aby wyciągnąć pieniądze na badania i leczenie. A teraz nagle jacyś bliżej nieokreśleni osobnicy, także z WHO, ale z 1994 roku, nie wybierani, ale mianowani, czyli bez upoważniania kogokolwiek, wymyślają definicję określonej choroby, zwanej osteoporozą. Otóż według tej kliki, osteoporoza to „układowa choroba szkieletu, charakteryzująca się zmniejszeniem masy kostnej, upośledzoną mikroarchitekturą tkanki kostnej i w konsekwencji, zwiększoną jej łamliwością i podatnością na złamania”.
Proszę zauważyć, że jest to choroba bezobjawowa. Nie ma żadnych objawów, które pozwoliłyby na zgłoszenie się chorego do lekarza. Podobnie jak w latach 1970. i 1980., gdy u Sowietów występowała schizofrenia bezobjawowa. U Sowietów to jeszcze można było zrozumieć, zamiast zamykać w łagrach, kładziono aż do wyzdrowienia do szpitala. Oczywiście, jak objawów choroby nie było, to o wyzdrowieniu mowy także być nie mogło. Czyli delikwent niewygodny dla mafii mógł dowolnie długo siedzieć, to znaczy leżeć. Żadne przepisy bowiem nie regulują czasu leczenia. Nie ma także żadnych kryteriów zdrowienia. Przez analogie, takiego chorego na osteoporozę także możemy dowolnie długo leczyć, ponieważ nie ma objawów. A kto lepiej wie, czy jest chory? Głupi, przestraszany ludek, czy specjalista dotowany przez przemysł?
Proszę zauważyć, że cała ta definicja, to typowy bełkot. W definicji nie ma ani jednego sprecyzowanego terminu, czy pojęcia. Co to bowiem znaczy: „zmniejszona masa kostna”? Zmniejszona to może być na przykład przesyłka pocztowa z kilograma do połowy, ponieważ skradziono część. Czyli przy nadaniu przesyłkę zważono i określono masę na jeden kilogram. A po dostarczeni okazało się, że czegoś tam nie ma. Mamy wynik pierwotny i drugi. Możemy porównać i wyciągnąć wnioski. A badając jakiegokolwiek pacjenta, nawet doskonałym i drogim sprzętem, nie mamy żadnej wartości wyjściowej. Czyli nie wiemy, jaka była gęstość jego kości przed chorobą. Typowe trole, które opracowały tą definicję, miały poważne braki z podstaw matematyki. Przecież wystarczy popatrzeć jaka jest na ulicy zmienność osobnicza spacerujących ludzi. Dziewczyna o masie 45 kg może być tak samo apetyczna, jak ta o masie 75 kg. Nie trzeba być znawcą, aby wiedzieć, że mogą mieć różnej grubości kości. Podobnie, ta sama osoba może być szczupłą panienką w wieku 25 lat i otyłą matroną w wieku 60 lat, po urodzeniu 4 dzieci. Nikt nie robił jej badania w wieku 25 lat. Nikt także nie robił jej badania po menopauzie. Na jakiej więc podstawie próbuje się ustalić jej „normę” w wieku 60 lat?
W jaki sposób można nieinwazyjnie sprawdzić mikrostrukturę tkanki kostnej? Biopsją! Ale to jest badanie urazowe, mogą być powikłania, choćby zapalenie przewlekłe kości. Kto w takiej sytuacji będzie pokrywał koszty leczenia, niezdolności do pracy, itd?
Opierać się na jakiejś normie statystycznej jest trudno. Mamy doświadczenie, jak to starsi i mądrzejsi w okresie ostatniego ćwierćwiecza obniżali normy cholesterolu we krwi. Zawsze powołując się przy tym na badania, których nigdzie nie można było znaleźć. A chodziło po prostu o zwiększenie populacji, której chciano wmówić zakup leków, o nazwie statyny. I proszę zauważyć, jak armia baranów stosuje się do tej procedury, przepisując każdemu pacjentowi po 50 roku życia statyny. Czy potrzeba, czy też nie. Poza tym, do chwili obecnej brak prac, które wykazywałyby związek zmniejszonej gęstości kostnej, czyli mniejszej ilości wapna, ze wzrostem złamań. Publikowane prace zawierają takie ilości podstawowych błędów metodologicznych, że generalnie nie nadają się do porównań. Przykładowo, surowe wyniki badań nie są opracowane sieciami neuronowymi, a to te otrzymane wyniki praktycznie wyklucza. Konkretnie: jako czynniki usposabiające powstanie osteoporozy, podaje się palenie papierosów, czy nadużywanie alkoholu. Niestety, każdy jako tako przytomny Czytelnik wie, że nadużywający alkohol i papierosy, najczęściej mają także niskie wykształcenie, są niedożywieni i często bezdomni. To który, z podanych przeze mnie czynników, jest wyjściowy, a które są wypadkowymi? Tym już się specjaliści od marketingu osteoporozy i konsultanci nie zajmują.
W związku z takim bałaganem pojęć ustalono, znowu odgórnie i arbitralnie, że normą jest gęstość stwierdzana u kobiet koło 30 roku życia. Proszę to zapamiętać. Za chorobę uważa się wynik, będący podwójnym odchyleniem standardowym według krzywej Gausa. Proszę pamiętać także, że osteoporoza przebiega bezobjawowo. Czyli mogę wdrożyć leczenie, które u chorego i tak niczego nie zmieni. Chory nic nie zauważy, a płacić musi. Najlepiej do końca życia. Przecież to wymyślili urzędnicy, a oni żyją z VAT-u, także tego na lekarstwa ustanowionego. Innymi słowy, nakładają na społeczeństwo ukryty podatek. A podobno podatki może tylko sejm wprowadzać?
Aby się Tobie, Szanowny Czytelniku, w głowie nie poprzewracało z tego wszystkiego, to nowo powstała Fundacja Osteoporozy w 2001 roku, wymyśliła jeszcze bardziej lakoniczną definicję tej „choroby”. Przypomnę tylko, że Fundacja to masa majątkowa, czyli ktoś to finansuje! Sam musisz się domyśleć kto, i dlaczego te procedury wprowadza się w życie. Ta nowa definicja brzmi: „Osteoporoza, jest to choroba szkieletu, charakteryzująca się upośledzoną wytrzymałością kości, co powoduje zwiększone ryzyko złamań”. Świetna definicja, żadnych objawów, żadnych badań. Jak masz złamanie, to musisz brać leki, które już dla Ciebie przygotowaliśmy. No i musisz durny człowieku płacić, płacić, płacić. Po to jesteś wmontowany w system zdrowia publicznego. Ty płacisz, przymusowo oczywiście, a my już wiemy na co wydać twoje składki. I musimy oczywiście pokazać ładną aparaturę, abyś wiedział, że to dla twojego dobra.
Autor: dr Jerzy Jaśkowski
Nadesłano do „Wolnych Mediów”