Owo legislacyjne cudo zawdzięczamy dwóm premierom, Oleksemu i Cimoszewiczowi, obu zarejestrowanym, jako tajni współpracownicy komunistycznych służb specjalnych w czasach PRL…
14 maja, w sobotę nastąpiło wmurowanie na terenie Stoczni Gdańskiej (dawniej imienia Lenina) kamienia węgielnego pod budowę Europejskiego Centrum Solidarności. Aktu dokonał sam Prezydent Bronisław Bul-Komorowski, znany miłośnik „szwedzkiego stołu”, czyli goszczenia się w stylu, kto pierwszy ten lepszy.
Uroczystość była niezwykle znacząca gdyż nie zezwolono na organizację żadnej z trzech zgłoszonych manifestacji, a miejsce uroczystości ogłoszono terenem zamkniętym. Plac Solidarności otoczono kordonem policji, a liczne ulice zabarykadowano barierkami, przy których oprócz policji czuwały firmy ochroniarskie.
Może to jeszcze nie przypominało do końca okupacyjnej Warszawy podczas pogrzebu Franza Kutschery, kiedy to wysiedlono mieszkańców ulic sąsiadujących z trasą konduktu, ale wszystko jeszcze przed nami. Wtedy to trumnę jadącą na lawecie działa sfotografował ukryty na budynku hotelu „Bristol” żołnierz Armii Krajowej.
Nie da się jednak ukryć, że nasza władza coraz bardziej się boi i odgradza od niezadowolonych tłumów. Właśnie w Gdańsku ów tłum został potraktowany gazem przez pracowników jednej z firm ochroniarskich, co staje się coraz bardziej czytelnym sygnałem i dowodem, czemu tak naprawdę służyła Ustawa o ochronie osób i mienia z 22 sierpnia 1997 roku.
Otóż dzięki tej wiekopomnej ustawie Polska stała się światowym dziwolągiem i prawdziwą bananową republiką, w której najliczniejszą formacją mundurową nie jest armia czy policja jak w normalnych państwach, lecz liczące już blisko 300 tysięcy pracowników, prywatne armie w postaci firm ochroniarskich, a w nich oprócz tak zwanych zwykłych ochroniarzy, wywiadownie gospodarcze i SUFO, czyli Specjalistyczne Uzbrojone Formacje Ochrony.
Czyżby jakiś wizjoner lub wizjonerzy kilkanaście lat temu przewidzieli, że do obrony władzy nie wystarczy policja i trzeba powołać pod broń współczesne ORMO?
Ja wiadomo na czele tych agencji ochrony stanęli byli PRL-owscy oficerowie LWP, SB, MO, ZOMO i BOR. Czyżby okazali się najsprawniejsi i najbardziej przystosowani do wolnego rynku i dlatego zdobyli pierwsze koncesje oraz podzielili między sobą rynek?
Nic z tych rzeczy.
Ustawodawca tego chciał i widocznie przeczuwając przyszłe zagrożenia dla władzy postawił na ludzi sprawdzonych w poprzednim systemie w walce z miejscowa tłuszczą i to oni, jako pierwsi otrzymali licencje ochroniarskie II stopnia uprawniające do zakładania firm.
W tym miejscu musimy odwołać się do treści ustawy oraz pewnego rozporządzenia:
Ustawa z dnia 22 sierpnia 1997 r.
o ochronie osób i mienia.
(Dz. U. Nr 114, poz. 740)
3. Licencję pracownika ochrony fizycznej drugiego stopnia wydaje się osobie, która:
1) spełnia warunki, o których mowa w art. 26 ust. 3 pkt 1 i 2,
2) legitymuje się dyplomem lub świadectwem szkoły lub innej placówki oświatowej, które potwierdzają uzyskanie specjalistycznego wykształcenia, albo pełniła nienaganną służbę w stopniu oficera w Biurze Ochrony Rządu przez okres, co najmniej 15 lat, albo ukończyła kurs pracowników ochrony drugiego stopnia i zdała egzamin przed właściwą komisją.
ROZPORZĄDZENIE MINISTRA SPRAW WEWNĘTRZNYCH I ADMINISTRACJI
z dnia 7 sierpnia 1998 r. (Dz. U. Nr 113, poz. 731)
4. Dyplomy szkół oficerskich, o których mowa w ust. 2, potwierdzają uzyskanie specjalistycznych kwalifikacji w zakresie odpowiadającym drugiemu stopniowi licencji pracownika ochrony fizycznej.
I tak automatycznie z mocy prawa, firmy, jako pierwsi zakładali posiadacze dyplomów milicyjnych i wojskowych szkół, czyli byli mundurowi z PRL-u oraz borowcy-uwaga-, z co najmniej piętnastoletnim stażem, czyli tylko tacy, którzy służbę rozpoczynali w stanie wojennym bądź wcześniej.
Co robili wówczas przedstawiciele polskiego plebsu, którym zamarzyło się posiadanie agencji ochrony? Ano czekali na organizację specjalistycznych kursów czy ukończenie szkół ochroniarskich. Jednym słowem z pełną premedytacją pozostawiono ich w blokach startowych.
Owo legislacyjne cudo zawdzięczamy dwóm premierom, Oleksemu i Cimoszewiczowi, obu zarejestrowanym, jako tajni współpracownicy komunistycznych służb specjalnych w czasach PRL.
Od 1989 roku narosło na polskim ciele tyle garbów, że w sposób demokratyczny nie da się już wielu rzeczy cofnąć, a Polsce nie uda się szybko wyprostować kręgosłupa.
Przykład z agencjami ochrony to tylko jeden z wielu legislacyjnych geszeftów służący nie tyle zwykłym obywatelom, co beneficjentom okrągłego stołu. Jak widzimy o własne interesy, bezpieczeństwo i bezkarność salon potrafił doskonale zadbać.
Nie chcę być złym prorokiem, ale jestem pewien, że raczej szybciej niż później wszyscy przekonamy się na masową skalę, do czego zdolne są owe ochroniarskie firmy i dlaczego przekazane zostały przez włodarzy III RP w wyjątkowo wypróbowane ręce.
Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie (20/2011)