Ta historia jest dobrze znana w Afryce Wschodniej i gdy o to poprosic po sutej uczcie, to chętnie jest opowiadana. Nawet wielokrotnie.
Pogranicze Mozambiku i Tanzanii to spokojna, rolnicza okolica. Żyzna ziemia daje liczne pola uprawne, pieczołowicie gospodarowanie przez farmerów. Jednakże pewnego roku nawiedziła te tereny klęska. Nie był to tym razem błyskawicznie rozprzestrzeniający się w czasie suszy pożar. Nie była to także miliardowa chmura szarańczy zjadająca dosłownie wszystko. Tą klęską była banda chuliganów, pawianich chuliganów mówiąc dokładnie.
Stado liczące około setki osobników nagle wypadało z dżungli na pole uprawne, zżerało, co się dało, a czego się nie dało – niszczyło. Organizowano liczne ekspedycje, dobrze uzbrojone w karabiny, jednakże żadna z nich nie odniosła pożądanego skutku. Podczas, gdy stado oddawało się spustoszeniu, młodzi strażnicy zajmowali miejsca na wzniesieniach terenu, kopcach termitów i drzewach i natychmiast ostrzegało o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Diabelski wprost spryt pozwalał im unikać zasadzek i w odpowiednim momencie znikać bez śladu.
Nasza nazwa pawian niespecjalnie mi się podoba. Zapewne któryś z polskich wędrowców, gdy po raz pierwszy zobaczył samca tej małpy w pełnej krasie na pysku, skojarzył zaraz z pawiem, a że sam nosił imię Jan, nazwał – pawian. Angielska nazwa baboon jest pełna afrykańskiej mocy i lepiej oddaje charakter tej dosyć psiej (nie obrażając burków) istoty. Taki babun ma w sobie coś wiejącego grozą. Od razu wyobrażam sobie pewną tramwajarkę, jak mocarnym uściskiem unicestwia Jarosława Kaczyńskiego…
Małpy w tej niszczycielskiej bandzie nie były takie mądre i cwane. Ot, przeciętna zgraja małpich rzezimieszków, jakich pełno we wsiach i miastach Afryki, Indii i Indochin.
Cwany i niezwykle inteligentny był ich herszt. Był potężny. Ten gatunek nie był tak cyrkowo kolorowy, ale za to masywny z niesamowitymi szczękami i kłami na 10 centymetrów.
Stado słuchało się go bez najmniejszych zastrzeżeń. Wszelkie próby nieposłuszeństwa kończyły się dotkliwym kąszeniem. Możemy powiedzieć, że nikt mu nie podskoczył. Mieli też do niego bezgraniczne zaufanie. Podążali za nim, jak za ojcem i matką. Zresztą był ojcem wielu z nich. Nigdy się na nim nie zawiedli. Wiedział dokładnie, gdzie są najlepsze banany i kiedy trzcina cukrowa jest najbardziej słodka. Miał w głowie mapę całego obszaru, najlepszych upraw, drogi dojścia i ewakuacji. Wyciągał wszystkich z najsprytniejszych pułapek i zasadzek. Potrafił zniknąć ze swoją bandą, zanim rolnicy nadbiegli z karabinami i następnego dnia dokonać spustoszenia 40 kilometrów dalej. Na całym wschodnim wybrzeżu zaczęły już o tych gangsterach krążyć legendy i przypisywano im nadprzyrodzone moce.
Jak to zwykle bywa, coś trzeba robić. Jako, że nikt nie chciał się przeprowadzać, bo tu była ich ziemia żywicielka, wspólnie uradzili, że potrzebna im pomoc. W tych okolicach było wielu sławnych myśliwych, przewodników i tropicieli. Jednakże nikt nie mógł się równać z pewnym Afrykanerem, który się, można powiedzieć, wychował wśród zwierząt. Znał się na ich zwyczajach, gatunkach i zachowaniu. Był najlepszy. Jednakże był też drogi. Okoliczni sąsiedzi po ciężkich naradach uradzili ile ostatecznie mogą zapłacić i wysłali do tropiciela delegację. Suma pieniędzy, którą oferowali, była śmieszna w porównaniu z tą, jaką płacili bogaci turyści z Europy czy Ameryki. Lecz zaciekawiła go sama opowieść, a szczególnie nabożna cześć, z jaką się wyrażali o przywódcy małp. Znał pawiany i wiedział, czego się można po nich spodziewać. Ale tutaj bezczelność i spryt przekraczały wszystko, z czym miał do czynienia. Przyjął to, jako osobiste wyzwanie, niezależnie od oferowanych pieniędzy.
Przybyli więc razem w okolice, gdzie małpia wataha dokonywała największych spustoszeń. Przez tydzień, codziennie o świcie wyruszał sam w interior i obserwował małpy. I wreszcie zrodził mu się plan. W wybranym miejscu, które wskazał, polecił wybudować chatę i zaznaczył, że on sam będzie nadzorować budowę. Chata była typowa, okrągła i niewysoka, ale w porównaniu do tych zamieszkałych przez tubylców, była niesłychanie solidna, a grube pale wbite w ziemię nie były tak zwarte i budowla była cokolwiek ażurowa. Na koniec, sam jeden w nocy, zainstalował skonstruowaną zatrzaskową bramę, albo drzwi. Też bardzo solidne.
Wiedział dobrze, że są również obserwowani przez małpy. To tu, to tam, na wywyższeniach pokazywali się małpi obserwatorzy. Herszt nie pokazał się ani razu. Małpy znały dobrze lokalne chaty ludzi i wielokrotnie dokonywały rabunków i spustoszeń wewnątrz domostwa. Więc ich ciekawość nie była, aż tak wielka, ot, jeszcze jedna chata człowieka.
Po paru dniach skończono robotę. Tropiciel osobiście sprawdził całą budowlę, jej wytrzymałość i solidność, oraz mechanizmy, które sam zainstalował. Teraz nadszedł czas na rozwiązanie małpiego kłopotu. Nikt nie wiedział, jak on to zamierza dokonać.
Polecił przygotować porządny stos pokarmu, owoców i innych upraw, o których było wiadomo, że są największym małpim przysmakiem. Wszystko to umieścił pośrodku chaty, a drzwi pozostawiono otwarte.
Już po krótkim czasie wśród małpich strażników zapanowało podniecenie i ich szczekanie niosło się daleko. Bo chyba wiecie, że pawiany wydają głos zupełnie jak psy. Szybkie, agresywne szczekanie. I nagle wszystko ucichło. Łowca był przekonany, że atrakcyjna wiadomość dotarła do herszta i ten uspokoił resztę.
Afrykaner siedział w dobrym ukryciu z lornetką przy oku i czekał, długo czekał. Był sam. Nie było innych ludzi w pobliżu. W pewnym oddaleniu, również dobrze ukryta, była grupa młodych silnych mężczyznoczekująca jego znaku. Czekanie się dłużyło. Nie mógł zapalić, choć palił namiętnie. Małpy dym by wyczuły i stały się niespokojne.
Wreszcie coś zaczęło się dziać. Tak jak przewidywał, do chaty, powoli i ostrożnie zbliżał się małpi przywódca. Skubaniec coś przeczuwał, ale nie widział, co to może być. Zaczął zataczać coraz mniejsze kółka wokół chaty. Parę razy pozorował ucieczkę, żeby wywabić ewentualnych wrogów. W końcu chytrość i łakomstwo, oraz oczywiście zamiłowanie do kradzieży zwyciężyły. Będąc na wysokości rozwartych drzwi błyskawicznie wpadł do środka, starając się porwać, jak najwięcej smakołyków. I wtedy zwolniona dźwignia zatrzasnęła drzwi. Pawian wpadł w szał. Miotał się po pustym wnętrzu i całym ciałem uderzał w ściany starając się wyłamać pale. Zawiadomieni ludzie przybiegli hurmem, dołączając swoje wrzaski do panoptikum wewnątrz chaty. Tropicielowi chodziło o to, by maksymalnie zwierzę zmęczyć, gdyż silne i wypoczęte stanowiło zbyt duże wyzwanie nawet dla licznej grupy ludzi.
Po długich atakach na konstrukcję, całkowicie bezskutecznych, małpa w końcu osłabła. Wówczas to pomocnicy zaczęli wyciągać i napinać zagrzebane uprzednio w ubitej ziemi chaty liny i pętle. Nie zajęło wiele, a wyczerpany pawian był zupełnie skrępowany. Mimo tego, stary myśliwy nie ufał tej chwilowej słabości i nikomu nie pozwolił wejść do chaty. Zamiast tego, przy pomocy lin, mężczyźni przytwierdzili złapanego złoczyńcę w taki sposób, że nie mógł się ruszyć, a jego pysk wystawał między palami na zewnątrz chaty.. I na ten pysk, ze strasznymi morderczymi kłami, zarzucono jeszcze jedną pętlę.
Teraz Afrykaner przystąpił do wykończenia swojego planu. Przywiózł ze sobą puszkę najbardziej jaskrawej „pożarowej”, czerwonej farby. I tą farbą pomalował pawianowi wystający spomiędzy prętów pysk. W zachodzącym słońcu czerwona plama lśniła jak ogień. Pawiany tego stada były właściwie płowe i szare. Bez pawich ozdób na pysku. A nawet te z ozdobami, nigdy nie były krwiście czerwone.
Farba schła całą noc. Tuż przed świtem tropiciel odesłał pozostałych do wioski, a sam zaczął ciąć i luzować pęta małpy. Gdy już praktycznie była swobodna, wdrapał się na dach z e sztucerem i maczetą. I wtedy otworzył drzwi.
Przez długą chwilę pawian się nie ruszał, węsząc następny podstęp. Nagle jednak wystrzelił jak strzała w kierunku najbliższych zarośli. A po chwili niosło się po całej okolicy charakterystyczne ujadanie, Stado rozpoznało swego wodza i radosne skupiło się na obrzeżach lasu. Widzieli go jak szybko się zbliżał. Lecz cóż to? Głos niewątpliwie ich herszta, a tu zbliża się jakiś potwór z czerwoną mordą. Długo nie wytrzymali. Pełni paniki wobec tego niewyjaśnionego zjawiska rozpierzchli się i długo, długo uciekali. Gdy zmęczeni ponownie zebrali się do kupy, ponownie usłyszeli znajome szczekanie. Oczywiście uradowali się, bo pamięć niestety mają słabą, lecz głos ich przywódcy mieli wyryty na zawsze. Po chwili zauważyli, że z krzaków wypadł czerwono-mordy stwór i ponownie rzucili się do panicznej ucieczki.
To trwa już podobno parę lat. Przystają zwabieni znajomym głosem, lecz gdy tylko znajdą się w kontakcie wzrokowym, uciekają gdzie pieprz rośnie.
Są tacy, ale kto by tam im wierzył, że ostatnio zwariowane stado pawianów uciekające przed dziwnym pawianem o czerwonym pysku, było widziane w Maroku. To niewątpliwie bujdy.
=======================================