Artykuły redakcyjne
Like

Opowiem Wam o Prawdziwym Świętym Mikołaju

23/12/2013
2544 Wyświetlenia
10 Komentarze
15 minut czytania
Opowiem Wam o Prawdziwym Świętym Mikołaju

To wspomnienie z moich dziecinnych lat było już kiedyś publikowane w Internecie. Jestem jednak do niego niesłychanie przywiązany, dlatego chciałbym, by czytelnicy Trzeciego Obiegu podczas przedświątecznej gorączki przenieśli się na chwilę do czasów, gdy Św. Mikołaj był wciąż jeszcze katolickim biskupem, a nie otyłym przerośniętym infantylnym krasnalem z reklamy Coca-Coli. To wspomnienie jest bardzo osobiste, nie ma tam postaci fikcyjnych czy fikcyjnych sytuacji; są pewnie zachowania przejaskrawione i rozmowy cukierkowe – wszyscy i wszystko takie jak zapamiętałem jako dziecko. Starałem się nic nie zmieniać i pamiętam jak pieczołowicie próbowałem to sobie odtworzyć. Słowem: tak wyglądała w oczach dziecka Wigilia sprzed prawie 40 lat. Tak wyglądały prawdziwe Święta zanim nadeszła epoka video, komputera, komórki i reklam. Przeczytajcie proszę…

0


Św. Mikolaj

Lata siedemdziesiąte. Gwar u dziadków niesamowity. Ja i mój młodszy brat cioteczny – Krzysiek, na zmianę dyżurujemy przy oknie, wypatrując pierwszej gwiazdki.

Obydwie małe siostrzyczki, ta rodzona – Dorotka i jej rówieśniczka – Agnieszka, od Cioci Zosi, biegają podniecone. Trasa niezbyt skąplikowana sypialnia – przedpokój-kuchnia-przedpokój-pokój stołowy. Ale w każdym z pomieszczeń się coś dzieje. W sypialni się pali lampeczka-krzyżyk, my z nochami w szybie i tata kończący papierosa (jego odpoczynek od zamieszania). W kuchni kochana Babcia Zuzia wyjmuje z szafki pod oknem ciasto za ciastem. Ile tego. Mmm.. piernik, serniczki, murzynek i – o rety, moje ulubione – makowiec. Wszystkie pachnące, świeżutkie, efekt wypieków Babci w wczorajszym (i nocy). Mama wyjmuje pierogi z gara na talerze. Ciocie zajmują się smażeniem karpia i gotowaniem uszek.

 

W stołowym CHOINKA – ale JAKA. Do nieba. Pełna bombek, lampeczek, naszych kolorowych łańcuszków, anielskiego włosia i najróżniejszych, fikuśnych zabawek oraz długaśnych cukierków (ich jeść nie wolno, bo stare). Całość wieńczy czubek bombkowaty. Ten sam od lat. Z wgłębieniem z boku w kształcie harmonijki. A na środku pokoju stół. Już przybrany, uroczysty. Przy nim uwijają się Wujkowie. Rozstawiają sztućce talerze. O, leci też Tato, wypalił już. Przynosi, więc pierwsze zimne zakąski: buraczki, śledzie – ze trzy rodzaje.

W fotelu uśmiechnięty Dziadek. Dostojny, olbrzymi i czuwający nad wszystkim. Surowy dla dorosłych a przystępny dla dzieciaków. Woła mnie ręką, gdy tylko się pojawiam:

– Jest już pierwsza gwiazdka kawalerze?

– Nie, Dziadziuś, jeszcze nie.

– To pośpiewajmy Kolędy, będzie nam się przyjemniej czekało.

„Dzisiaj w Betlejem, Dzisiaj w Betlejem, Wesoła nowina, Bo Panna czysta, Bo Panna czysta,

Porodziła syna” – zaczął swoim tubalnym głosem.

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

To sygnał dla reszty dzieciarni. Przybiegają wszyscy i przyłączają się do śpiewu. Tylko ja lecę do sypialni, zgaszam górne światło i wpatruję się w niebo przez okno – moja kolej czuwania. No, kiedy ona zajaśnieje? Ta pierwsza z gwiazd? Najważniejsza. Sygnał do rozpoczęcia kolacji.

Śpiewy biegnące z drugiego pokoju coraz głośniejsze. Nawet Tata się przyłączył.

 

 

 

Ja wciąż z nosem przy zimnej szybie, wpatruję w ten nieziemski dziś – biały świat, też nucę. Ale inną wersję Kolędy. Tą, którą nauczył mnie Dziadek-Partyzant jeszcze przed świętami.

 

Dzisiaj w Warszawie,

Dzisiaj w Warszawie,

Wesoła nowina.

 

Tysiąc bombowców,

Tysiąc bombowców,

Leci do Berlina.

 

Berlin się pali,

Berlin się wali,

Hitler ucieka,

Hitler się wścieka.

 

Granaty trzaskają

Bomby wybuchają.

Cuda, cuda

Wyprawiają.

 

O JEST!! Pierwsza gwiazdka! Hurra! Krzyczę. Nie. Ryczę raczej z radości i biegnę do stołowego.

 

A tam, jak pięknie. Stół już zastawiony. Świeczki, jedna za drugą zapala Mama. Wygląda wspaniale. W jakiejś takiej odblaskowej bluzce w paski. Wujek Grzesiek daje mi kuksańca żebym się przesunął. Ciocie pobiegły do pustej teraz sypialni też się przebrać świątecznie. Hehe, będzie je podglądał Aniołek-Cherubinek z obrazka na ścianie.

 

stół

 

Babci wszędzie jest pełno. Ile ma energii. Komenderuje: siadajcie, przesuńcie się, przynieście jeszcze to, tamto, sianko pod obrus, serwetka spadła. Tata z Wujkami ładują się na wersalkę za stołem. Wróć! Będzie inaczej. Parami. Wujek Andrzej trzyma miejsce dla Cioci Fredzi. Wujo Grzesiek głośno woła żonę – Zosię: pośpieszcie się, już siadamy. Za chwilę jest już cała rodzina. Babcia wesoło podaje wazę z barszczem. Tata wpakował krawat w uszka. Chwila napięcia. Wszyscy czekają, kiedy Dziadek Adolek wstanie, sięgnie po opłatek i zaczną się Życzenia.

– No, Tato – mówi delikatnie Ciocia Fredzia.

 

Jest sygnał!

 

Doskakujemy do siebie z chlebem pańskim w dłoniach.

 

– Byś synku był naszą pociechą, dobrze uczył się w szkole, był zdrowy i wyrósł na porządnego człowieka – mówi do mnie Tata i całuje.

– A ja Ci Tatuś życzę zdrowia i mnóóóstwo pieniędzy.

 

Dorotka ciągnie mnie za chwilę za rękaw i szepcze zmartwiona:

– nie ma prezentów. Czy dziś Święty Mikołaj nie przyjdzie?

– przyjdzie, przyjdzie. Zawsze przychodzi.

 

Chociaż, oczywiście i we mnie niepokój jest.

Bo o tej porze zawsze prezenty już leżały pod choinką. Zalatany Św. Mikołaj wchodził, bowiem przez okno do pokoju (akurat, gdy dzieci były w sypialni) i je rozkładał. Potem trzask okna. Wbiegaliśmy – ale nigdy nie udało się Go spotkać. Czasem komuś tylko mignął jego czerwony płaszcz na dworze i słyszeliśmy (chyba) dzwonki sanek.

 

– Czyżby faktycznie o nas zapomniał, Dzidziusiu?

– A grzeczni byliście?

 

No właśnie. Martwię się już na całego. A może to przeze mnie? Może przez tą drakę z Panem Julkiem? Co mu powiedziałem przez telefon: „dziadka nie ma a pan mnie może najwyżej w dupę pocałować”. Popisywałem się wtedy przed Krzyśkiem, a teraz prezentów może nie być. Pewnie to przez mnie.

 

Tymczasem kolacja się kończy. Już makowiec. Pochłaniam kolejny kawałek. Kolędy. Trochę śpiewamy, trochę z kasety z grundiga: Cicha Noc, Jezuś Malusieńki, Pastuszkowie i Bóg się rodzi.

 

Babcia wyszła znowu do kuchni i woła:

– Dzieci, dzieci! Chyba widziałam Świętego Mikołaja.

Pędem, na złamanie karku dopadamy okna kuchennego i pakujemy się na szeroki parapet. Gały wlepione w noc i oświetloną uliczkę.

– Chyba tu lądował.

– Jak to „chyba” Babciu? Nie widziałaś dobrze? Przecież to parter.

– Cos mi mignęło. Wszyscy ludzie są na wieczerzach wigilijnych, więc któż inny mógł być?!

 

Nagle, dzwonek do drzwi. Zamarliśmy. I dalej tarabanić się spowrotem z parapetu na podłogę.

– Spokojnie wariacie – krzyczy do mnie Ciocia Zosia (moja Chrzestna) – bo potrącisz Agnieszkę.

Faktycznie, kilkuletnia siostrzyczka, blondyneczka, przestraszona zaczyna brać powietrze do płaczu. Zatykam jej usta i ciągnę ze sobą.

Otwierają się drzwi powoli. My, dzieciarnia zbita w czwórkę, stoimy niepewnie pośrodku przedpokoju.

 

WCHOOODZI !!!

 

Pochylony, z długaśną białą brodą, w czerwonym płaszczu, czapie biskupiej i podpiera się wielkim pastorałem.

 

Święty Mikołaj

 

– NIECH BĘDZIE POCHWALONY….

– Na wieki wieków, Amen.

– DZIEŃ DOBRY DZIECI.

– Dzień dobry Święty Mikołaju.

 

Pomalutku, przez przedpokój wchodzi do salonu. Na plecach dźwiga wielki, OGROMNIASTY wór. Na pewno pełen prezentów. Ale o dziwo napięcie mnie nie opuszcza.

 

– BARDZO DŁUGO JECHAŁEM PO NIEBIE DO WAS. ZMARZŁEM TROCHĘ I JESTEM ZMĘCZONY.

– Spocznij Święty Mikołaju – mówi Mama.

– A z daleka jechałeś? – wyrywa się jak zwykle Krzysiek.

– Z SAMEGO BIEGUNA PÓŁNOCNEGO. ALE PĘDZIŁEM, BO ANIOŁY MI MÓWIŁY, ŻE TU DZIECI CZEKAJĄ. BYLIŚCIE GRZECZNI?

– Taaaaak

– NA PEWNO? BO COŚ MI SIĘ WYDAJE, ŻE JEDNEMU I RÓZGA BY SIĘ PRZYDAŁA.

 

Zmartwiałem! I zrobiłem się czerwony jak burak. To przez ten wygłup na pewno.

 

– ZACZNIJMY WIĘC OD NAJMŁODSZEJ AGNIESZKI.

 

Tu sięgnął do wora i wyciągnął paczkę. Agnieszka odebrała dygając ślicznie – nie puszczając jednocześnie sukienki swojej mamy. Potem była Dorotka, Krzysiek…. A potem:

 

– PODEJDŹ NO CHŁOPCZYKU DO MNIE. TY TU JESTEŚ NAJSTARSZYM WNUSIEM?

– Tak.

– I BYŁEŚ GRZECZNY TAAK?

– Ta…k, to znaczy już naprawdę drogi kochany Święty Mikołaju będę. Starałem się, ale nie zawsze wychodziło.

– WIEM, WIEM. FIGLE-MIGLE CI W GŁOWIE. I MÓWISZ BRZYDKO.

– Ale naprawdę Święty Mikołaju, to ostatni raz.

– TAAK. ZASTAWIAM SIĘ, CO ZROBIĆ. WZIĄŁEM DLA CIEBIE RÓZGĘ…

– ….(byłem przerażony a do oczy zaczęły się cisnąć łzy)

– ….ALE CHYBA JEDNAK CI ZAUFAM. UWIERZĘ TEJ TWOJEJ OBIETNICY. WARTO?

– Tak warto! Święty Mikołaju. Naprawdę warto. I już obiecuję, że nigdy, nigdy. I Mamy będę słuchał. I Taty cały rok. I Babci, i Dziadka

– Dziadziusia – poprawił Dziadek Adolek – „dziadek” to pod kościołem.

– Tak. I Dziadziusia.

 

I Święty Mikołaj sięgnął do worka i wyjął WIELKI PREZENT.

I DAŁ MI.

 

Potem rozdał jeszcze podarki reszcie domowników. Tata szepnął śmiesznie pod nosem: – pewnie znów skarpetki albo krawat.

 

Potem GOŚĆ pożegnał się. Życzył Wesołych Świąt i poszedł. By wsiąść w sanie i odjechać do innych dzieci.

Cały wieczór upłynął na zabawie, zwłaszcza, że przydało się też dodatkowe nakrycie, bo zaraz odwiedził nas wesoły Pan Rogala – przyjaciel Dziadka i Babci, jeszcze z oddziału „Szarego”.

 

A co ja wtedy dostałem? Nie pamiętam.

Może robota chodzącego, albo klocki-budownictwo?

 

Pamiętam za to, że grzecznie pomogłem posprzątać po kolacji.

Dziadziuś zapalił zimne ognie na choince i znów zaczął śpiewać kolędy. Śpiewaliśmy z nim wszyscy. Ja popisywałem się znajomością zwrotek, bo jako jedyny byłem już po Pierwszej Komunii.

 

Na drugi dzień rano były Teleferie w telewizji. Bajeczka-teatr, w której aktor Wiktor Zborowski grał krasnala „Mika”, który miał niesamowity apetyt. Jadł i jadł, że rósł i rósł. Aż urósł tak bardzo, że przestał być krasnalem. Przestał też mienić się „Mikiem” a zaczął „Mikołajem”. Nie porzucił także swojego czerwonego, krasnoludzkiego przebrania (które jakoś urosło razem z nim) i zaczął dzieciom przynosić prezenty.

 

– Mieszają dzieciakom w głowach – stwierdził Dziadek.

– No właśnie – przytaknąłem – przecież to kompletna nieprawda, bo Święty Mikołaj był biskupem

– Ja tam bym w życiu nie uwierzył w takiego „oszukańca” bez czapy biskupa i pastorału – dodał Krzysio.

– Bo polskie dzieci są mądre. Wiedzą, że tylko prawdziwy święty może mieć tyle serca by przynosić prezenty wszystkim dzieciom w Wigilię. Jak wasze mamy były małe, to zła władza próbowała im wmówić, że prezenty przynosi niejaki Dziadek Mróz. Taki ruski brodacz, który nie wierzy w Pana Boga.

 

– ale bzdety, kto by się dał im nabrać?! – stwierdził rezolutny Krzysiek.

 

Wujek Andrzej popatrzył się na niego wesoło i pogładził synka po głowie.

 

Zaczęliśmy się zbierać do kościoła.

A Babcia – która była już na „Pasterce” – zaczęła stół szykować do świątecznego śniadania. Jak wrócimy, będzie wszystko gotowe.

 

Tomek Parol

 

kolejkaPiko

0

Tomasz Parol

Tomasz Parol - Redaktor Naczelny Trzeciego Obiegu, bloger Łażący Łazarz, prawnik antykorporacyjny, zawodowy negocjator, miłośnik piwa z przyjaciółmi, członek MENSA od 1992 r. Jeśli mój tekst Ci się podoba, lub jakiś inny z tego portalu to go WYKOP albo polub na facebooku. Jeśli chcesz zostać dziennikarzem obywatelskim z legitymacją prasową napisz do nas: redakcja@3obieg.pl

502 publikacje
2249 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758