Opornik w klapie – jako symbol sprzeciwu społecznego.
29/03/2012
2638 Wyświetlenia
0 Komentarze
4 minut czytania
Opornik kosztuje grosze i jest symbolem sprzeciwu władzy.
Może warto by wrócić do tradycji i umieścić go koło nicka?
Pamiętacie czas oporników w klapie?
Lata osiemdziesiąte. Opornik kosztował kilkanaście groszy. Wpięty w klapę objawiał innym, że mamy do czynienia z człowiekiem opierającym się ówczesnej władzy.
Studia skończyłem w roku 1979 i rozpocząłem pracę w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym WSK Mielec.
Czasy były gorące – narastał opór obywateli polskich.
Służbę wojskową (przymusową) odbywałem najpierw w Oleśnicy – w Centralnym Ośrodku Szkolenia Specjalistów Technicznych Wojsk Lotniczych. Z technicznego punktu widzenia – zdobyłem tam dodatkową, praktyczną wiedzę z zakresu obsługi MIG-21. Wkurzające były tylko zajęcia polityczne z oficerem politycznym w pododdziale.
Spotkałem się z nim kilka razy. Miałem niezłe wyniki w przedmiotach technicznych, mustrze, strzelaniu itd. Uparł się, bym wstąpił do partii. Kilka razy odmówiłem – szlag trafił kilka dni urlopu – nie narzekam.
Drugą połowę roku służby wojskowej spędziłem w WOSL-u w Dęblinie.
Mój politruk szykował mi ją gdzieś w dupnych lasach (był porucznikiem) a tu przyszedł rozkaz, co bym wylądował w Dęblinie.
Myślałem, że załatwił mi to mój ojciec (oficer – rozszedł się z wojskiem w roku 1963 – zagięli na niego parol bo moja babcia a matka ojca wymogła bym z bratem poszedł do komunii i był ministrantem – Biała Podlaska – garnizon wojskowy – to się w pale nikomu wówczas nie mieściło).
Jednak niedawno, po tylu latach dowiedziałem się, że zadziałała z ukrycia moja matka. Zadzwoniła do kolegi ojca, wówczas wysoko postawionego oficera w WOSL w Dęblinie.
Poznałem ciekawych i mądrych ludzi. Kilka razy odwiedziłem tego oficera, kolegę ojca. Nie mógł zrozumieć co się dzieje w Polsce. Piliśmy wino i skakaliśmy sobie do gardeł (słownie). A facet był czystej krwi, uczciwy do bólu.
Kiedy skończyłem w roku 1980 służbę wojskową wylądowałem ponownie w Mielcu.
Pamiętam 13 grudnia 1981 roku. Puste półki, internowani – wśród nich mój kolega ze studiów Wiesiek M.
Pomagałem z grupką innych osób jego żonie i dzieciom.
W roku 1982 dostałem pisemne zawiadomienie, że jako konsultant pracy dyplomowej Wieśka mam się zgłosić w więzieniu w Załężu koło Rzeszowa. Zbaraniałem, no ale pojechałem.
Pierwszy raz w moim życiu byłem w więzieniu, szczęk otwierających i zamykających się za mną drzwi pamiętam do dzisiaj.
Czekałem na Wieśka w specjalnej sali odwiedzin. W końcu przyszedł i jego pierwsze, agresywne słowa brzmiały:
„Gdzie masz k…a opornik”?
Nie miałem pojęcia o czym mówi – wtedy pokazał mi mały opornik wpięty w jego klapę marynarki, czy koszuli – nie pamiętam.
Kolejnym razem kiedy go odwiedziłem – miałem w nosie oporniki – przywiozłem mu materiały do jego pracy dyplomowej. Obronił ją będąc internowanym – uczelnia się zgodziła – i chwała za to PRz.
Dzisiaj, o wiele bardziej doświadczony życiowo myślę sobie, że obecnie taka akcja również miałaby sens.
Od razu byłoby wiadomym z kim mamy do czynienia w rozmowie.